Rozdział 30

3.8K 242 66
                                    

Przekleństwo cisnęło się Arvidowi na usta, gdy po raz kolejny źle zawiązał krawat. Był już niemal gotowy — twarz pomalowaną na biało ozdobił realistycznym uśmiechem szaleńca, a wokół oczu rozmazał czarny cień. Na włosach rozpylił zieloną farbę w sprayu. Fioletowa marynarka była na niego za duża, ale efekt był zamierzony. Wyglądał jak Joker. Gdyby nie ten cholerny krawat, z którym męczył się od dwudziestu minut. Nie pamiętał, by kiedykolwiek zawiązywał coś wokół szyi. Nigdy tego nie potrafił.

Patrząc w lustro, przeniósł wzrok na Keysine zmierzającą w jego stronę. W dwóch kolorowych kucykach oraz czerwono—niebieskim rozmazanym makijażu oczu wyglądała jak wariatka nie do podrobienia. Stanęła przed nim tak blisko, że prawie się skrzywił. Powstrzymał się w ostatniej chwili, nie chcąc by dowiedziała się, jak potwornie się jej brzydził.

Obracała materiał między palcami, bezdusznymi oczami obserwując jego twarz. Nagle, jakby dostrzegła w nim jakąś zmianę, obiema dłońmi z całych sił zacisnęła krawat wokół jego szyi. Wybałuszył oczy w zdziwieniu i rozdziawił usta, którymi nie mógł złapać oddechu. Czuł coraz bardziej zacieśniający się pasek na krtani. Dłońmi próbował odepchnąć ją do tyłu, ale ona ani drgnęła. Choć drobna, zawsze była silna. Szczególnie pod wpływem czegoś mocniejszego. Źrenice miała czarne i błyszczące jak żarzące się węgle.

— Spróbuj mnie zdradzić, Arvidzie, a pożałujesz tego wyboru. — Jej głos przypominał syk węża. — Twoje życie zależy tylko i wyłącznie ode mnie. — Poluźniła uścisk.

Zaczął kaszleć, łapczywie chwytając powietrze w płuca. Krtań paliła go niemiłosiernie, był przekonany, że wkrótce pojawi się wielki podłużny siniak.

Żałował tylko jednego wyboru — że kiedykolwiek dał się wciągnąć we współpracę z tą suką. Nie miał jednak wtedy zbyt wiele do gadania. Zniszczyła by mu życie lub, co gorsza, odebrałaby je, gdyby jej odmówił. Musiał więc działać za jej plecami z nadzieją, że Amara miała dobry plan. Mając ojca policjanta, na pewno ją złapią. Jeśli nie, z przyjemnością ją zabije. Poświęci swoją wolność, by pozbyć się jej raz na dobre.

— Nie tak się wiąże krawat — zaśmiał się, obrzucając ją udawanym rozbawionym spojrzeniem. Uśmiech pojawiający się na jej twarzy był odzwierciedleniem samego diabła.

***

Z dołu słychać było krzyki, które Amara próbowała zatuszować głośną muzyką. Nie chciała słuchać kłótni rodziców. Szczególnie, że dotyczyła ona jej. Policjanci właśnie zajechali pod ich dom, więc ojciec nie mógł dłużej odwlekać szczerej rozmowy z Anastazją, która wściekła się do tego stopnia, że pewnie lada moment zacznie rzucać w nim swoimi pędzlami lub puszkami z farbą.

Z westchnięciem spojrzała na swoje smutne odbicie. W białej sukience, pięknych skrzydłach oraz delikatnym makijażu wyglądała jak anioł. Anioł bliski upadku. Choć była Julią, a jej Romeo siedział w pokoju obok z jej bratem, czuła się, jakby znajdowała się już w scenie, gdzie oboje umarli. Nie czuła ani jednej pozytywnej emocji, przysłonił je strach, zmartwienie oraz olbrzymi stres ściskający jej żołądek. Przez cały dzień wypiła tylko kawę, zjadła jedno ciastko i kilka tabletek przeciwbólowych, bo zranione przedramię co chwila dawało o sobie znać. Miała ochotę zostać w domu, skryć się pod kołdrą pilnowana przez najlepszych policjantów. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić. Musiała dokończyć to, co zaczęła.

— Zostajesz w domu. — Drzwi otworzyły się z hukiem w akompaniamencie twardego głosu mamy. Amara wyłączyła wciąż grającą playlistę.

— Mamo... — zaczęła z przeciągłym westchnięciem. Przeczuwała, że tak będzie. Dlatego wolała, by mama o niczym nie wiedziała. Nie mogli jednak jej wykluczyć, musieli ją wtajemniczyć, przecież należała do rodziny. — Rozumiem, że się martwisz, ale nie masz czym. Będzie przy mnie tato i jego przyjaciele z pracy. Nic się nie stanie — uspokajała ją, spojrzeniem próbując przekazać, że mówiła prawdę.

Romeo z sąsiedztwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz