Rozdział VII

3.8K 296 48
                                    

Wyszedłem od Honesta lekko wstawiony, ale jasność umysłu jeszcze jako taką posiadałem. No, na tyle świadom byłem, że wiedziałem, iż zmierzam do parku, ale po jakiego grzyba, tego już nie umiałem wyjaśnić. Pospacerować? Nie wiem. Choć pamiętałem wyjątkowo dobrze, że uwielbiałem ten park, kiedy zaczynałem "uczęszczać" do Szkoły.
Był wyjątkowo pięknym oderwaniem się od całego tego ześwirowanego świata krwi i mordu. Śmieszne, nie? Ale śmieszne rzeczy uwielbiają siedzieć głęboko zakorzenione w tych pięknych i niewinnych. Choć gdy temu głębiej się przyjrzeć, to wszystko ogółem wydawało się jasne i niepokojąco logiczne.
Ogród, ten budynek, wszystko co mnie otaczało, nawet ludzie, tak naprawdę, w środku zupełnie co innego. Piękne, czyste i bogate pokoje, korytarze, sale...? Nikt się już nie na to nie nabierze, karty opadły. Wiem co tam na mnie czeka, wiem ile zła jest w stanie zrobić każdy z tych psycholi osobno.
W sumie musiałem to jedno przyznać Deanowi - przyjął na siebie wielką odpowiedzialność. Za życie psychopatów, a także i całego kraju, w razie gdyby któryś z nich uciekł... Musiał mieć, większe niż przypuszczałem, pokłady odwagi. Bądź, przyjął tą robotę bo dawali i nic nie będzie zmieniał, a tylko realizował wybiegające w przyszłość plany mojej matki. Cóż, raz bywa chodzącą bombom, a zaraz zboczeńcem, bezwstydnym na dodatek. Może okres mu się spóźnia...?
W trakcie tych rozmyślań wpadłem na... Nie! Tym razem nie wpadłem na Alice! Patrzcie jaki ze mnie nieprzewidywany gość.
Wpadłem na Sky, która nadal wyglądem przypominała mi tamtego androida.
Cholerka, czyli pomyślałem o Alice. Jednak jestem przewidywalny.
- H-Hell! - pisnęła cofając się pośpiesznie. Niczym tikiem nerwowym, poprawiła okulary, które nie zsunęły jej się z nosa nawet o centymetr.
- Tak na mnie wołają - przytaknąłem. - Nie wiedziałaś, że wróciłem...? - Przywykłem do myśli, że wszyscy już o tym wiedzieli, albo się niedawno dowiedzieli, w mniej lub bardziej przyjemny sposób.
- No... Wiedziałam, ale nie spodziewałam się spotkać ciebie tak nagle... No wiesz... Dawno się nie wdzieliśmy...
- Ano. Ostatni raz był mniej więcej po tym jak zabiłem twojego ojczulka - powiedziałem trochę nie przemyślawszy tych słów. Alkohol chyba źle na mnie działa... Spróbowałem wyminąć blondynkę, ale mała się na mnie uparła. Zaraz stanęła obok mnie.
I jak nie pomyśleć o Alice?
- Pamiętam to... Wiele się od tego czasu zmieniło. Chciałbyś o tym pogadać? - zaproponowała tym samym pogodnym tonem, który pamiętam dość mało przychylnie, z mojego dzieciństwa.
- Bawisz się w jakiegoś cholernego psychologa, w placówce, która ma zrujnować nastolatką psychikę...? Jak ty śpisz po nocach doktorku? - zapytałem z kpiną, ale zaraz pożałowałem na widok wyrazu twarzy blondynki.
- Nie śpię, Hell... - powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Wiedziałem, że ją to uraz, jednak użyłem tych słów. Mogłem to powiedzieć, na trzysta innych sposobów, ale wybrałem tej najgorszy. Słowem - jestem psychopatą. Choć nie, po prostu nieczułym dupkiem, to nie to samo co nasze psychiczne problemy.
- Wybacz... - zacząłem niepewnie, ale Alice... W sensie Sky, machnęła zbywając ręką.
- W każdym razie... Chciałbyś o czymś pogadać? - zaproponowała ponownie. Uśmiechnąłem się w duchu. Chyba jednak była odrobinę pomylona.
Usiedliśmy na ławce. Oparłem się o drewno, co było głupie, bo nawet nie sprawdziłem, czy żaden ptaszek nie zostawił mi niespodzianki. Znając moje szczęście, pewnie oparłem się czarną koszulką o białą, ptasią mieszaninę (i nie chodzi mi tu o spermę). Przyjmuję zakłady!
Spojrzałem na horyzont. Błękit nieba, przysłaniały pojedyncze smugi bieli, jakby niezdecydowany malarz, machnął od niechcenia pędzlem, tracąc wenę, na kolejne części obrazu. Linię, gdzie niebo powinno stykać się z ziemią, przysłaniał ten wielki bor sosnowy, który był zapewne utrapieniem, niejednego fanatyka próbującego się tu dostać, bądź uciec. Niezbadany, dziki, pełen zwierząt... Niegdyś zastanawiałem się, czy Szkoła nie leży w jakimś rezerwacie, bądź innym chronionym prawem miejscu, gdzie wszystko miało być tak dzikie jak sobie tego Matka Natura zażyczyła. Z nami włącznie.
- Nie koniecznie chce o czymś pogadać - przyznałem, krzywiąc się lekko. Sky uważnie badała moje ruchy i dziwnie się czułem będąc pod jej spostrzegawczym wzrokiem. Nie bym miał coś przeciwko obaczajniu mnie, przez laskę. Skąd. Choć w tej akurat chwili, uważałem to za coś przynajmniej nieodpowiedniego. Zwłaszcza po tym jakie jej siostra zrobiła na mnie wrażenie, swoimi kocimi ruchami.
- To zrozumiałe. Po pięciu lata, powrót tutaj musiał być niezwykle trudny...
- Trudny? - powtórzyłem po niej. - Przytargano mnie tu nieprzytomnego, a ty to nazywasz "trudny"? - prychnąłem. - Sky, zlituj się i zrób mi przysługę. Nie pierdol głupot - zaproponowałem. Dziewczyna zacisnęła usta, nie bardzo pewnie wiedząc, jak zareagować na tak ordynarny zwrot.
- Niech ci będzie... - powiedziała w końcu, ugodowym tonem. Parsknąłem. To jasne, że próbowała być kimś, kim nie była. Ewidentnie jej to nie wychodziło i wyjść nie miało prawa. Teraz to ona, gdy miała spuszczoną głowę, lustrowałem ją wzrokiem. Wyrosła na jeszcze piękniejszą dziewczynę niż gdy ją poznałem. Niechętnie przypomniałem sobie, mały epizod, kiedy to ja i Sky zostaliśmy zamknięci w łazience. Ja w ręczniku - ona w prześwitującej piżamie.
- Dalej grasz na skrzypcach...? - spytałem trochę od czapy, choć niezmiernie mnie to ciekawiło. Rozwija swoją pasję, nawet zamknięta tutaj, w Szkole? No i czemu nadal tutaj siedzi...?!
- Już prawie nie... - przyznała się cicho, poprawiając okulary, które nadal równo leżały na jej prostym nosku. Prawdopodobnie, gdzieś w normalnym świecie, uznał bym Sky za dziewiątkę w dziesięciostopniowej skali. Prawdopodobnie wyrywali by ją wszyscy niewyżyci pracownicy na budowie, oraz każdy gość przy barze, około godziny wieczornej.
- Czemu? Pewnie masz sporo czasu zamknięta w czterech ścianach - zmarszczyłem brwi, uważnie przyglądając się blondynce. Teraz role się zamieniły, a ofiara na powrót stała się ofiarą drapieżnika.
- Nie do końca... Pomagam Dyrektorowi... I takie tam... - przyznała się cicho. Naprężyły mi się wszystkie mięśnie.
- To Dean kazał ci ze mną pogadać - domyśliłem się. Sky tylko skinęła głową.
- Nie ma złych intencji, chciał tylko się upewnić jak się czujesz i jak można ci pomóc - usprawiedliwiła pośpiesznie tego zboczeńca. Prychnąłem.
- "Nie miał złych intencji"...? - powtórzyłem. - "Jak można mi pomóc"? Sky, czy ty siebie słyszysz? Mówimy o bezwzględnym mordercy, snajperze, Dyrektorze Szkoły Morderców - przemówiłem z mocą. - Którego z tych słów nie rozumiesz? Nie nadawaj im nowego znaczenia, bo wszystkie są wystarczająco jasne! Jesteśmy manipulantami, psychopatami i mordercami! - podniosłem głos, a Sky już nie miała siły udawać silnej. Skuliła się jak mały kotek, którego właśnie skrzyczeli właściciele.
Wyprostowałem się wstając z ławki.
- Co ci obiecał za posłuszeństwo mu? - spytałem obojętnie. - Wolność, pieniądze...?
- Hell, to nie tak...
- Znam go zbyt dobrze - warknąłem. - Nie pozwolę, by bezkarnie wykorzystywał normalnych. Ciebie w ogóle nie powinno tu być!
- Hell proszę, wysłuchaj mnie... - znów zaczęła cicho, ale byłem na to obojętny. Nawet gdy wstała z ławki, nie była na tyle wysoka, by spojrzeć mi w rozbiegane oczy.
- To moja wina, że tu skończyłaś, moja wina. Ja cię znalazłem, ja wciągnąłem w to wszystko...
- Hell, to nie prawda! - krzyknęła, łapiąc mnie za rękaw koszulki. - Hell, też kiedyś tak myślałam, że to twoja wina, ale teraz wiem, że tylko wykonywałeś rozkazy... - zauważyła. - I pomagam Deanowi z własnej woli - dodała pośpiesznie.
Spuściłem na nią wzrok marszcząc brwi. Uważniej przyjrzałem się jej twarzy, uważniej wybadałem to spojrzenie. Stało się coś złego dla Sky.
- Ktoś cię skrzywdził - wydusiłem w końcu. Blondynka pokiwała nieśmiało głową.
- Ale... Dean mi pomaga zapomnieć. Jeszcze nie wynalazł leku na złamane serce, ale wyjaśnia, jak wy radzicie sobie z odrzuceniem - uśmiechnęła się słabo.
Mój żołądek zrobił nieprzyjemnego fikołka. Oby tylko nie podawał tego na moim przykładzie, bo chyba rzygnę. "Radzić sobie z odrzuceniem"? Chyba go popierdoliło do reszty, skoro uważa, że... Może mieć na to jakiś wpływ.
- Powiedzmy, że ci wierzę - przeczesałem palcami włosy, z głuchym westchnieniem. - Kto cię tak skrzywdził? Czy chodziło o to co zrobił twój ojciec...
- NIE! - krzyknęła, przenikliwym piskiem. No tak, to musiało mieć jakiś wpływ. Widziałem jak wyglądała w szpitalu, kiedy Arty znalazł ją po przetrzymywaniu dyrektora. Zgwałcona, przez mordercę, psychopatę, swojego ojca... Bita, prawdopodobnie biczowana, ale śladów gwałtu można było się najszybciej doszukać. Ale to było już pięć lat temu. Wspomnienie może boleć, ale już nie aż tak... prawda?
- Sky... Chodzi o jakiegoś chłopaka...? - zapytałem już nie bardzo wiedząc jak się za to zabrać. Może ktoś jej w głowie zawrócił...?
- Hell, nie chcę o tym mówić - mruknęła tylko.
Aha! Czyli facet! Boże, ona i Zara mają jakiegoś pecha w miłości. Nie dość, że rodzinę mają spieprzoną, to jeszcze sprawy uczuciowe.
- Hej, mała. Jeśli facet Cię zrani, nie łam mu serca - ma tylko jedno. Łam mu kości, ma ich 206 - zaproponowałem, na co Sky zachichotała cicho. Też się uśmiechnąłem.
- Od razu lepiej. Chodź, pewnie masz masę rzeczy do opowiedzenia - zaproponowałem, okrywając ją swoim ramieniem. Blondynka uśmiechnęła się i znów poprawiła okulary.
- No... Trochę się działo...
- Dawaj - zachęciłem. - Okazuje się, że jak i do kieliszka, tak i do rozmowy jestem niezłym kompanem - Dalej kontynuowałem próby rozbawienia jej. Sky tylko skinęła głową, jakby z ulgą, że nie chciałem drążyć tematu, tego faceta.
Ciekawe... O co mogło chodzić...

[Perspektywa Artmate Richardsona]

Odebrałem uprzęże od brata i schowałem je do kanciapy w sali gimnastycznej. Kiedy zamknąłem schowek na trzy spusty, opadłem zmęczony na ławki.
- Ostatni raz biorę grupę na szkolenie. Wykańczają mnie...
- Tylko nie mów, że psychicznie - rzucił Zec, na co zaśmiałem się zduszonym głosem. Rozejrzałem się. To było chyba już wszystko.
- Hej, wracamy już, czy ty masz jeszcze jakąś sprawę u...
- Tyr dziś wraca - warknął tylko. - Wracam z tobą - dodał odkładając sztangi na miejsce. Skrzywiłem się nieznacznie, słysząc słowa brata.
Nie wiem o co chodziło między nim, a Zarą. Wiem za to, że zawsze strasznie się wściekał, kiedy tylko widział razem naszych narzeczonych. Z jednej strony, nie mógł się zakochać... Ale zachowywał się jak zazdrosny dupek względem jednookiego Tyra. A to on nas wychował. Znaczy, wychował, to za dużo powiedziane, ale na pewno mam z nim lepsze wspomnienia niż z rodziną. Skrzywiłem się - Rodzina...
W każdy razie, Zara z Tyrem byli słodką parą. Zdecydowanie. Ale nie dla mojego brata.
Czy wiedziałem, że regularnie posuwa Zarę? Jasne. Ostatnio robili to w moim łóżku. Bleh. Ale wiedziałem, że to robił. No bo co? Zabronię mu? Chciał się zabawić, ale by tak regularnie...? No czegoś nie rozumiem... Powinna mu się znudzić. Albo coś. A wraz ze zbliżającą się ceremonią ślubną, Zector powinien jednak uszanować uczucie Zary i Tyra.
Prawda?
Wtedy, niespodziewanie ktoś wpadł jak burza gradowa na halę i nawet nie zauważyłem twarzy, gdy niespodziewany gość dopadł do Zectora i łapiąc za gardło przygwoździł do ściany.
- ZABIJĘ CIĘ SKURWIELU! - Na początku nie poznałem głosu, ale mogłem się domyśleć dlaczego go nie poznałem.
Nigdy, jak świat światem, nie widziałem Tyra, równie wściekłego co wtedy.
Porzuciłem ciężarki i ręczniki, i natychmiast podbiegłem ratować brata.
- Tyr, uspokój się, nic się nie dzieje...
- NIC?! - ryknął z taką mocą, że odrzuciło mnie o kilka centymetrów. Zector złapał za dłonie Tyra, ale się nie wyrywał, choć cały poczerwieniał. Patrzył tępo w oko długowiecznego.
- TEN CHUJ JĄ GWAŁCIŁ! TYLE RAZY! JAK MOGŁEŚ! - krzyczał dalej, machając wątłą szyją Zectora, a ten, wyglądał jak szmaciana lalka w rękach zbyt dużego dziecka. - ONA CIERPIAŁA! NADAL CIERPI! BAŁA SIĘ, KRZYCZAŁA, A TY JĄ BRAŁEŚ JAKBY BYŁA RZECZĄ...!
- Tyr, uspokój się stary, bo będę musiał zrobić ci coś złego, jeśli nie puścisz go! - znów rzuciłem do rozdzielania ich. Złapałem Tyra za ramię i odpychałem go, aż puścił szyję Zectora. Paznokciami zostawił na szyi mojego brata cienkie ślady otwartych ran. Zector osunął się po ścianie na podłogę. Nie wiem kiedy go takim widziałem, ale wyglądał... Jak pozbawiony życia. Jakby umarł i właśnie stał skruszony przed sądem.
Tyra ledwie umiałem powstrzymać. Był jak dzikie zwierzę rzucające się na wroga. Wściekłość to w jego przypadku zbyt pieszczotliwy opis. W jego oczach czaiła się rządza zemsty i czystego mordu, choć na co dzień był zwykłym urzędasem. Teraz na myśl przychodził mi tylko byk, na widok czerwonej płachty.
- ZARA TYLE PRZESZŁA, NIE ZASŁUŻYŁA NA MIEJSCE TUTAJ, A TY...TY... ty... - Tyr zaczął tracić na mocy. Adrenalina pchana wściekłością powoli zaczęła się uciszać i zmieniać w poczucie winy. Widziałem to kilkakrotnie. U nowych uczniów. U ludzi z zewnątrz.
Poczucie winy, tak naturalna reakcja związana z naszym sumieniem, było dla mnie i dla brata obce, tak obce jak dla pozostałych morderców-psychopatów. Nie można go wyciszyć na stałe, ani nie można się go nauczyć. Można się z nim albo urodzić, albo nie, ale nie ma innej drogi.
Widziałem jak ty powoli zaczyna płakać. Jedno oko, a łzy ciekły, jakby oboje oczy płakało solennie. Nad czym płakał? Zector nadal wyglądał jak martwy i wydawałoby się, że naprawę umarł, ale widziałem, jak co jakiś czas oddycha. Podszedłem bliżej Tyra i słyszałem, jak cicho mruczy do siebie.
- ... zawiodłem ją... Boże, cierpiała... A ja nie wiedziałem... Nic... Zostawiłem ją bez opieki... Samą... Jak mogłem...? Nie mogę... Nigdy więcej... - Cofnąłem się.
Jak mógł tego żałować? Nic nie wiedział no to nic nie mógł zrobić, proste... A on płacze, bo czuje się teraz winny. A naprawdę winny jest Zector. Rozejrzałem się po sali, na płaczącego Tyra i Zectora pogrążonego w melancholii.
- No tak... - Podniosłem głowę, na nowy głos. To Hell, stał w progu drzwi hali.
- No chujnia z grzybnią, że tak powiem, panowie - skwitował skrzywiony, a ja siłą powagi sytuacji, starałem się nie zaśmiać.





#Chcecie mi wypominać jak długo nie było rozdziału? Przykro mi, możecie narzekać, ale ja ostrzegałam. Teraz czeka mnie wycieczka szkolna. I uwierzcie, mam wiele na głowie. Piszę, gdy chce - piszę gdy czuję potrzebę i wenę. Tom II jest odrobinę cięższy od pierwszego jak pewnie widzicie, więc pisząc nie chcę by były to wypociny, a prawdziwy tekst. Czasem lżejszy, a czasem cięższy.
Mam nadzieję, że zrozumiecie. Ostatecznie jestem tylko nastolatką.

#Capricornus

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz