Mefisto nie opierał się. Kroczył za mną zadowolony, jakbym obiecał mu dać cukierka u celu drogi. Na palcu okręcał sobie jedno z dłuższych pasm włosów, a rękawy po kaftanie bezpieczeństwa zwisały zupełnie już bezużyteczne.
Szedł pewnie, z głową lekko pochyloną, jakby był przyczajony na wroga, który zaraz miał się do niego zbliżyć. Oczy błyszczały jakby faktycznie były wykute z kamienia szlachetnego, a na dodatek rejestrowały uważnie każdy ruch. Moja dłoń machająca bezwiednie, liść który z jakiegoś powodu spadł z drzewa, motyl przelatujący przy oknie... Wszystko to wprowadzało gałkę oczną Mefistofelesa w ruch o niesamowitej prędkości.
Jak czułem się mając po swojej prawej istny radar na wrogów? Trochę przerażony, ale i zaszokowany jego zdolnościami. To nie była zasługa wieloletniego treningu, ani ćwiczeń, a kwestia przyzwyczajenia. A chyba każdy wie, że przyzwyczajenie to druga natura człowieka. On przywykł już do życia w ciągłym zagrożeniu, więc jego odruchy nie były wyuczone, a bardziej uznane przez jego świadomość, jako niezbędne do przeżycia.
Jak to poznałem? Bo sam musiałem się tego wyuczyć, gdy przez pięć lat byłem w ciągłym biegu. Nauka zmiany nazwisk, dokumentów, cichej kradzieży... Wszystko to pozwoliło mi tak długo żyć wśród normalnych ludzi...
A on żył na czarnym rynku, wśród szumowin i obłudników.
Łączy nas krew? Chyba tylko to, bo czuję się wychowany jak książę przy żebraku, zmuszonego do radzenia sobie samemu.
- Gapisz się na mnie - zwrócił mi uwagę, jakby to było jakieś przewinienie. Ja za to skinąłem głową twierdząco.
- Analizuje.
- Po prostu inaczej to nazywasz - prychnął oburzony, na co parsknąłem śmiechem. Kręcąc głową, zerknąłem na kuzyna, idącego dumnie przez korytarz.
- Długie te włosy... - zauważyłem wskazując na nieudolnie związane, brudne i tłuste włosy, opadające na plecy Mefista. ten wzruszył tylko ramionami.
- Możliwe. Podobają mi się takie - odparł lekko. - Gdybym je ściął, kręciły by się jak twoje.
- Nie kręcą się, aż tak bardzo - fuknąłem. - Po prostu odstają we wszystkie strony... - dodałem, tłumacząc. Mefisto skrzywił się z dziwną miną.
- Jezu, jak baby... Nie jesteś moim ojcem by pouczać mnie w kwestii fryzury - uciął temat i stanął przed drzwiami kończącymi korytarz. Szczerze mówiąc po tych słowach wymiana zdań na temat fryzury nabrała większego sensu, a akurat w tym momencie musiała się skończyć. Jeśli Mefisto od razu wspomniał o ojcu i pouczaniu... Jest jeszcze wiele pytań jaki chciałbym zadać mojemu kuzynkowi.
- Gabinet Trzeciego Dyrektora Deana Pittersa... - wymruczał do siebie, a dokładniej odczytał ze złotej tabliczki na drzwiach.
Serio, tabliczka? Już bardziej swojej pozycji oznaczyć się nie dało? Powinien jeszcze obsikać każdy róg pokoju, by zaznaczyć terytorium.
Westchnąłem tylko i bez zbędnych ceregieli nacisnąłem na klamkę i otworzyłem z rozmachem drzwi.
- To ja - rzuciłem na powitanie i przeleciałem wzrokiem osoby znajdujące się w pokoju. Brawo, byli Dean, Tyr i panna Jones, dyskutujący o czymś zawzięcie. Żadne z obecnych nie było zadowolone sądząc po minach.
Wszyscy spojrzeli na naszą dwójkę, gdy tylko drzwi uderzyły w ścianę. Dean zmarszczył brwi, patrząc na moją swobodę we wchodzeniu do jego gabinetu.
- To nie moja sypialnia, że możesz wpadać, kiedy ci się żywnie podoba, Hell - upomniał mnie z taką powagą, że zebrało mi się na wymioty. Puściłem tą uwagę mimo uszu i po prostu wskazałem na kuzyna.
- On chce zwiać - naskarżyłem. - Jesteś Dyrkiem, co nie? Zrób coś z tym.
- Halo, a wolna wola? W tym kraju już nic nie wolno...? - zaprotestował Mefisto, a jego wzrok padł na pannę Jones. Posłał jej zabójczy uśmiech i odgarnął włosy z twarzy.
- Chyba, że to ty będziesz mnie więzić, wtedy jestem w stanie oddać się w twoje ręce, złotko - poprawił się, a jego ton przyprawił mnie co najmniej o dreszcze. Panna Jones chyba również poczuła się lekko niekomfortowo.
- Nie, ja tu tylko...
- Panno Jones, to nie było prawdziwe pytanie, tylko próba nawiązania rozmowy mającej panią sprowadzić na tematy o bardzo niskim poziomie - zauważył Tyr, patrząc na Mefistofelesa z pobłażaniem. Do naszej pani komendant dotarło chyba w końcu to i owo, bo pokryła się purpurą na twarzy. Szybko jednak otrząsnęła się z tego i zaraz miała z powrotem swoją maskę powagi. Trzeba było jej przyznać - nie daje się wytrącić z równowagi na długo.
Mefisto zachichotał, jak to przystało na krwiożerczego demona.
- Zabawa przednia, ale będę się zwijał - wyjaśnił tylko. - Każda impreza trwająca za długo, traci smak...
- Ale tobie nie wolno opuszczać tych murów, Mefistofelesie - zauważył spokojnie Dean, siadając na swoim fotelu i splatając palce. Mina kuzyna mówiła wyraźnie, sama za siebie "a kim jesteś, by mi zabronić?".
- Bo...?
- Bo wedle rozporządzenia, które wydałem jakieś... - Wdusił przycisk Enter na klawiaturze laptopa. - Kilka sekund temu jesteś pełnoprawnym uczniem Szkoły Morderców - wyjaśnił, z delikatnym uśmiechem błąkającym się po ustach.
Na Mefisto nie zrobiło to żadnego wrażenia, bo tylko skrzyżował ramiona na piersi, patrząc uważnie i z mniejszym rozbawieniem niż wcześniej.
- I co to niby zmienia?
- Helluś, mógłbyś przypomnieć trzecią zasadę regulaminu szkolnego? - poprosił Dean, siląc się na słodki głosik. Skrzywiłem się, ale zdzielenie go za to "Helluś" odłożyłem na później.
- "Zgodnie z ustawą siódmą, żaden z uczniów nie ma prawa opuszczać Szkoły Morderców, ani przyprowadzać zdrowych obywateli na teren placówki...
- ... W wypadku kiedy uczeń nie dostosuje się do tego prawa i ucieknie z terenu Szkoły, ośrodek ma prawo wysłać za zbiegiem wyznaczony przez nań zespół, z rozkazem zabicia ucznia" - dokończył za mnie Tyr. Dean pokiwał głową.
- Dokładnie. Uściślając, mamy prawo zabić cię tylko przez sto jeden dni, ale jeśli wyślę najlepszych naszych tropicieli, to znajdą cię po godzinie od twojej ucieczki - powiedział, zgodnie z prawdą.
Ja miałem na ukrywanie się pięć lat, ale gdy tylko został wydany nakaz odnalezienia mnie, tego samego dnia ujrzałem bliźniaków siedzących mi na ogonie.
Widziałem zaciskające się palce Mefista, które robiły się sine. Wyglądał jakby zaraz miał zacząć powarkiwać i szczerzyć kły.
- Myślisz, że potrafilibyście mnie...
- Mefistofelesie Stigmatusie, jestem pewien, że każdy uczeń tej Szkoły nie miałby żadnego problemu ze znalezieniem cię i zabiciem z zimną krwią. Możesz być sobie panem czarnego rynku i dziko żyjącym chorym psychicznie, ale tutaj szkolimy wojowników codziennie, a w czasie treningów na śmierć i życie...
W tym momencie, tak jak prosiłem wcześniej, wpadł Vogel, w zdezelowanej koszulce "Star Wars", która wyglądała na nim jak worek na ziemniaki i spodniach rurkach - choć bardziej przychodziły na myśl dresy na tych chudych nóżkach.
- No dobrze, większość uczniów to bezwzględni mordercy.... - wymruczał Dean, równie załamany Niemcem co ja.
Vogel nie zrozumiał niestety o co chodziło, ale Tyr pozwolił sobie na cichy śmiech, podczas gdy panna Jones obserwowała wszystko z boku i prawdopodobnie notowała sobie, z kim na przyszłość nigdy nie zadzierać.
- Jesteście debilami - warknął Mefisto, któremu z jakiegoś powodu do śmiechu nie było. - Nie zdołacie mnie tutaj więzić...!
- Wolisz opuścić teren Szkoły bez pozwolenia i sprawdzić jak szybko cię zabijemy? - zapytał uprzejmie Dean, jakby proponował jedną z usług hotelowych.
W oczach mojego kuzyna zalśnił znajomy strach przed śmiercią. Strach przed bolesnym lub nie, szybkim czy powolnym konaniem, ale końcem. Znajomy błysk w oczach, który określał jeszcze granicę naszego człowieczeństwa. Żaden z psychopatów nie byłby w stanie skończyć swojego życia, na własne życzenie, a właśnie to proponował w tej chwili Dean.
Spojrzenie na Vogela i...
No dobra, on nie miał wyboru i musiał tu siedzieć.
- Ty skurwysynie... - wysyczał tylko wściekły Mefisto. Parsknąłem cichym śmiechem pod nosem.
- Zgodzę się - poparłem wściekłość kuzyna, podczas gdy Vogel stał jak ostatni idiota w progu drzwi.
Dean powstrzymał komentarz w moją stronę i skupił się na Mefisto, nadal się uśmiechając.
- Więc widzisz. Jesteś uczniem tej placówki, a więc podlegasz mi. A ja mówię, że masz iść na misję - powiedział Dean, a gdybym to ja stał na miejscu Mefistofelesa, chyba bym już nie wytrzymał i rzuciłbym się Dyrektorowi do gardła. On natomiast stał, po prostu ociekając ze wściekłości, obdarty ze swojej wolności.
- Jeśli się nie zgodzę... To też mnie zabijecie?
- Szybko się uczysz - pochwalił go, aż nazbyt optymistycznie. Dolewał swoim zachowaniem oliwy do buchającego ognia, a to naprawdę niebezpiecznie. Choć chyba nie odczuwał jak blisko śmierci się porusza, bo znakomicie bawił się w coraz większe wprowadzanie Mefista w furię.
- Na dziś wystarczy chyba tych ważnych wieści - przerwał Tyr, wspaniałomyślnie ratując Deana przed wypowiedzeniem kolejnych słów, których by już solennie pożałował. - Vogel, skoro już tak niespodziewanie nas odwiedziłeś, odprowadź Mefista do... Waszego pokoju. Powinna być jeszcze jedna wolna sypialnia, prawda? - upewnił się jednooki, a przerażenie powoli malujące się na twarzy Niemca, tylko go w tym upewniło.
- A-Ale... Hell kazał...
- Jak widzisz przewiduje przyszłość i się do czegoś przydałeś - zauważyłem, uśmiechają się do niego radośnie. Jego przerażenie i wściekłość wymieszały się i nie byłem pewien co teraz dominuje - rządza mordu, czy może ochota schowania się do mysiej nory (gdzie na pewno by się zmieścił).
- No... No ale...
- Vogel, nie rób scen i odprowadź nowego kolegę - ponaglił go Dean. Niemiec wzdrygnął się, gdy "nowy kolega" spojrzał na niego spode łba, nadal wściekły za poniżenie i założenie kajdan. Jednak już be gadania, po prostu wyszedł na sztywnych nogach z gabinetu, a za nim ta czysta furia, Mefisto.
- Przerażają mnie twoje metody - skwitowała panna Jones, a wszyscy pozostali w gabinecie prychnęli donośnie.
- To nie są moje metody, a najzwyklejsza, odwieczna tradycja Szkoły Morderców - zauważył Dean, z czcią w głosie.
- Na takiej samej zasadzie jak Mefisto, utknąłem tu ja...
- Teraz mógłbyś się wyrwać, tylko Zara nie może - poprawiłem Tyra, na co skrzywił się. Chyba poruszanie tematu więzienia Zary powinienem sobie darować, bo jednooki wyszedł z gabinetu bez słowa.
Panna Jones spojrzała to na mnie, to na Deana i po krótkim milczeniu, również skierowała się do drzwi mrucząc coś w stylu "Nie mam zamiaru tego słuchać".
Ja miałem kilka spraw do naszego kochanego Dyrektorka, więc nawet nie miał co marzyć o pozbyciu się mnie z tego pokoju.
Kiedy ostatnia osoba wyszła z pokoju, Dean natychmiast rozpiął trzy pierwsze guziki koszuli pod szyją, i opadł na fotel, zupełnie wyczerpany, aż mi się go żal zrobiło. Z jakiegoś powodu oddychał ciężko, a oczy zamknął, jakby patrzenie na świat sprawiało mu ból.
Zmarszczyłem brwi i zbliżyłem się do jego fotela, zaniepokojony stanem Dyrektora.
- Dean, co ci u diabła... - nie skończyłem, bo chłopak jak jadowity wąż wyskoczył do mnie i objął ramionami w pasie, przyciągając do siebie na fotelu. Szarpałem się, ale jego żelazny uścisk był nie do sforsowania. Jak na gościa o tak przygnębionym i zmęczonym wyrazie twarzy miał okropnie dużo siły.
- Skończony debilu, puszczaj mnie! Nie jestem cholernym...
- Zamknij się na chwilę - warknął w moje plecy, zmuszając mnie to siedzenie na kolanach. - Po prostu... błagam... - dodał już ciszej.
Oczywiście, że nie skończyłem się szarpać, ale gdy zrozumiałem, że to nic nie daje, a Dean nadal trzyma mnie na swoich kolanach, po prostu odpuściłem i liczyłem ile znam sposobów na zabicie człowieka trzymającego mnie w takiej pozycji, a ile sposobów na powstrzymanie mnie zna Dean. Gdy wynik moich obliczeń był równy zero, postanowiłem pójść na ugodę.
- I co? - warknąłem, opadając luźno na jego klatkę piersiową. - Zadowolony?
- Kurewsko - odparł przytłumionym głosem. - Jak mogłeś wypuścić tego psychola z lochów? - zapytał, poważniejąc. Gratuluję powagi nawet w takiej sytuacji.
- Tak jak ty mogłeś mi o tym psycholu nie wspomnieć - odparłem poirytowany. Dean wymruczał coś pod nosem.
- Nie mogłem, przecież ci mówiłem... Za to ty się głupio naraziłeś. Widziałeś co zrobił z Julie?
- Mogła się nie wpychać na dół, jest jeszcze mała i niech nie myśli, że jest bezpieczna... - powiedziałem tylko z chłodną kalkulacją. Ramiona Deana zacisnęły się w moim pasie, niebezpiecznie blokując mi na chwilę przeponę. Zaraz, po kilku sekundach rozluźniły się jednak.
- Ale bezpieczeństwo twoje i Julie jest dla mnie najważniejsze... - powiedział cicho, a potem opuścił ręce. Odskoczyłem jak poparzony od fotela i obejrzałem się niepewnie na Trzeciego.
- Dlaczego...?
- Wiesz Hell... - zauważył. - Zrobię wiele dla bezpieczeństwa najbliższych, a dla swojego wszystko - dodał, trochę się unosząc na fotelu i palcami przeczesując włosy, które przez moją szarpaninę roztrzepały się na każdą stronę.
Zacisnąłem usta i spuściłem wzrok.
Kocha mnie? Kurwa, większego żartu nie słyszałem. Za dobrze wiedziałem, że kłamie. Umie kłamać i manipulować, nie bez powodu nadaje się do tej roboty.
- Skoro tak dbasz o nasze bezpieczeństwo to przestań kłamać i ukrywać fakty, idioto... - syknąłem i wyszedłem z gabinetu, trzaskając drzwiami i nie oglądając się na Deana.[Perspektywa Lükexa Vogela]
Cholera, cholera, cholera, cholera...
- Że niby śpimy w czwórkę w jednym pokoju? - zapytał dziwnym głosem, a ja zdołałem tylko pokiwać głową, z cichym pomrukiem. Chłopak był chyba mną poważnie rozczarowany, bo prychnął i lekko przygarbiony szedł dalej korytarzem, powłóczącą nogami.
Czy się go bałem? Oczywiście! Jeszcze niedawno groził mi nożem, a teraz szedł jak już skazany, przeklinając pod nosem Dyrektora. Mógł mnie zabić, mógł ze mną zrobić cokolwiek chciał, miał mnie w garści, ale dla niego nic to nie znaczyło! Dla niego był to po prostu sposób komunikacji z tym Hellem.
Hellem, który też nie specjalnie przejął się tym, że mi grożono. Mógłbym się wykrwawiać na śmierć, mógłbym błagać o pomoc, a on tylko tym swoim protekcjonalnym tonem powie z pełnym przekonaniem "nie jestem twoją niańką". Bo ja nie potrzebuje niańki, ale cholernego ochroniarza!
Nie chciałem tak często wzywać Alvy, chciałem sam sobie radzić, chciałem być samodzielny, chciałem... Pokazać, że nie jestem tylko chuchrem sprzed komputera. Kiepsko jak na razie mi to wychodziło...
- Vogel, tak? - odezwał się nagle chłopak, na co prawie podskoczyłem.
- No, tak - przyznałem się, na co brunet uniósł brwi i zlustrował mnie uważnie wzrokiem.
- Niemiec... Haker... Stworzyłeś tamtego androida...
- Nie do końca - wtrąciłem. - Szkielet był wybudowany, ja tylko napisałem dla niej program i wbudowałem sztuczną inteligencję...
- Czyli ją stworzyłeś - przerwał mi próbując do czegoś dojść. - A więc geniusz komputerowy?
- No... Tak, geniusz - przyznałem, z mimo wolnym uśmiechem wyższości. Uwielbiałem gdy ktoś doceniał mój geniusz, nawet chłopak, który mi groził.
- Działałeś dla czarnego rynku. Teraz cię poznałem - powiedział nagle.
Moje nogi wrosły w podłogę, a oczy bardzo powoli przeniosły się na Mefistofelesa, który uśmiechał się szeroko, widocznie zadowolony z mojej reakcji.
- Nie możesz...
- Czyli nie wiedzą? - zachichotał jak jakiś diabeł z dna piekieł. Przełknąłem głośno ślinę.
- Tylko... Dyrektor...
- Czyli jak się dowiedzą, będzie śmiesznie! - śmiał się coraz głośniej. Jego rozbawienie musiało wywołać moje przerażenie. Zbliżył się do mnie o krok, a ja od razu cofnąłem. Zwykle nie przeszkadzało mi, że ktoś jest ode mnie wyższy - każdy był ode mnie wyższy - ale tutaj... Bałem się, bardziej niż tego Hella, niż każdego mordercy z osobna.
- Nie mogą się dowiedzieć... Przecież mnie rozszarpią!
- Właśnie dlatego to mnie tak okropnie ciekawi - przyznał z uśmiechem skrytobójcy, po dobrze wykonanym zadaniu. Znów przełknąłem głośno ślinę
- Proszę... Wystarczy, że Morcorp na mnie poluje... - szepnąłem, a w głowie rozsypały mi się scenariusze porzucenia poza murami tej klatki, w której może i utknąłem, ale która chroni mnie przed całym złem zewnętrznym.
- Co ty na to? To będzie nasz mały sekrecik?
- S-Sekrecik...?
- Dokładnie - błysk oczu mordercy zmroził mnie do szpiku kości. Cofnąłem się dodatkowo, by uzyskać bezpieczną strefę metra między nami. Odchrząknąłem i odwróciłem wzrok od szaleńca.
- Tajemnica, nie będzie zła - przyznałem, starając się być opanowany. Mefistofeles zaśmiał się donośnie.
Z kogo mógł się śmiać? Chyba znałem odpowiedź...
- Kim ty jesteś? - zapytał ocierając łzy rozbawienia. - No kim? Psychopatą, normalnym tchórzem? No kim jesteś? - pytał coraz głośniej, dodatkowo zmniejszając odległość między nami. Cofałem się dopóki plecami nie uderzyłem w ścianę.
- Ja... Ja jestem...
- NIKIM! - wywrzeszczał mi w twarz, zadowolony z siebie. - Jesteś zupełnie nikim w tym miejscu. Zmiataj do tamtego robocika, to ci łzy otrze, ale na więcej nie licz.
Po tych słowach, odsunął się i przeciągnął, robiąc głęboki wdech. Odetchnął, spojrzał przed siebie z zawadiackim uśmiechem i siłą w oczach, a potem ruszył przed siebie, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.
- Tego mi było trzeba... - wymruczał do siebie, zostawiając mnie samego.
Osunąłem się na podłogę, walcząc w myślach z jednym, jedynym pytaniem, na które ja - geniusz - nie znałem odpowiedzi.
Kim jestem?#Hej Ho!
Mefisto z nami zostanie na dłużej jak widać.
Ostatnio wpadłam na pomysł stworzenia playlisty z piosenkami dla konkretnych postaci. Ktoś zainteresowany...?
W mediach przedsmak - piosenka Mefistofelesa.
Dajcie znać no i komentarz a propos rozdziału. To motywuje by wstawiać rozdział 😋#Capricorn
![](https://img.wattpad.com/cover/90429503-288-k925869.jpg)
CZYTASZ
Szkoła Morderców II
Mystery / ThrillerPięć lat temu zabił dyrektora. Pięć lat temu odszedł ze Szkoły. Przez pięć lat błąkał się po świecie. A dziś wraca, by dokończyć nie zakończone sprawy w teoretycznie nieistniejącej Szkole Morderców. Ciąg dalszy opowieści o chłopcu, który stał się j...