Rozdział XXXIII

2.3K 204 128
                                    

[Perspektywa Lükexa Vogela]

W historii naszego świata wiele znamienitych osobistości płci męskiej nosiło suknie. Królowie na początku istnienia pojęcia, które można było mianować "władza", nosili długie szaty, krojone i zdobione podobnie jak większość ówczesnych sukienek. Marcin Luter, człowiek który zrewolucjonizował poglądy religijne w Niemczech, był przecież mnichem i na początku swojej drogi wielkości nie nosił nic innego jak długie szaty. Słowem, wszyscy ludzie, którzy zapisali się na kartach historii jako wielcy, zaczynali od noszenia sukienek.
Teraz, do tej listy, mogłem śmiało dopisać swoje nazwisko.
- Panienko Elektro, to zaszczyt panienkę poznać osobiście - powiedział barczysty mężczyzna o kruczoczarnych włosach, które za uszami były już przyprószone siwizną. Patrzył na mnie w wielce nieprofesjonalny sposób, popijając szampana z lodki limuzyny.
Uśmiechnąłem się wdzięcznie, samemu upijając odrobinę trunku. Ćwiczyłem te uśmiechy zdecydowanie za długo, by teraz nie dać sobie z nimi rady.
- Miło mi to słyszeć... - odparłem spokojnie, nawet nie starając się modulować głos. Zawsze brzmiałem jak laska śpiewająca w chórku kościelnym. Przynajmniej raz się to kurwa przydało.
- Nie wiem czy mnie pamiętasz... - zaczął, nie czekając aż skończę mówić. - Ale zdobyłaś dla mnie informacje kilka razy. Pamiętasz, miałem pseudonim Chronos - mówił dalej.
Siłą woli nie spojrzałem na niego z drwiną. Tylko debile podaj ą mi swój pseudonim na czarnej sieci. Przynajmniej będę mógł odwdzięczyć się za tą jakże uprzykrzającą życie podróż limuzyną i wyczyszczę konto bankowe niejakiemu Denisowi Gautier.
- Tak pamiętam - skłamałem, z przyjemnym uśmiechem i poprawiłem okulary dłonią w cholernej rękawiczce. - Akta sądowe, tak...? - udałem, że przywołuję wspomnienia, ale jak się okazało strzał był trafny.
- Oh, naprawdę pamiętasz! - przejął się, odkładając kieliszek i przysuwając na długiej kanapie bliżej mnie. Oho, to się zawsze kończyło tak samo...
- Niekiedy zapamiętuję klientów - przyznałem, starając się zachować spokój, gdy jego sylwetka przysuwał się coraz bliżej. Coraz bliżej. Coraz-kurwa-bliżej.
- Czuję się jeszcze bardziej wyróżniony... - stwierdził, błyszcząc swoimi białymi koronkami. - Widzisz, kiedy zwróciłem się o pomoc do Morcorpu, moja spółka miała problemy z prawem, a udostępnienie przez ciebie listy dowodów zgromadzonych na nas, było błogosławieństwem i... - Jego dłoń wylądowała na moim udzie. - Uratowałaś mnie Elektro... - dokończył, prawie szepcząc.
Wyżej, wyżej tą rączkę połóż. Jak dotkniesz, czego nie wolno, to z przyjemnością przypierdolę ci w ten kwadratowy ryj.
- To znakomicie - skwitowałem, nie strącając ręki biznesmena. - Zechcesz może teraz i mnie uratować? - zaproponowałem, głosem kobiety w opałach. Tak jak się spodziewałem, na niewyżytego mężczyznę zadziałało to jak stek na labradora. Jego ręka zaczęła masować moje udo. Było to nie tyle co niekomfortowe, a niebezpieczne dla naszej misji.
- W czym ci pomóc, kotku?
- Informację, które zna ktoś taki jak ty. Potrzebuję ich - powiedziałem, siląc się na uwodzący głos, którego uczyła mnie Kornelia. Walczyłem się też z odruchami wymiotnymi, gdyż nie był na to czas. Jeśli chciałem udowodnić swoją wartość, musiałem przemóc się i zachowywać jak profesjonalny uczeń Szkoły Morderców. Nie trzeba było mieć krwi na rękach, by być psycholem. Wystarczyło wcisnąć się w sukienkę i stwierdzić, że jest się seksowną kobietą.
- Uuu, niegrzecznie - skwitował, oblizując wargi, na co mój żołądek wykonał fikołka.
Nie zrozumcie mnie źle. Pewnie, gdybym miał w sobie krztynę geja, nie byłbym taki obrzydzony. Ostatecznie francuz - jak wskazywało nazwisko - był mężczyzną urodziwym, prawdopodobnie z masą kochanek, wysypujących się z granic łóżka. Ja natomiast, byłem facetem, który po prostu perfekcyjnie odgrywał rolę.
- Szkoła Morderców - powiedziałem dwa słowa, które sprawiły, że mężczyzna odsunął się ode mnie, jakbym przenosił chorobę. - Dlaczego Morcorp zaczął się interesować placówką, która teoretycznie nie istnieje?
- Widać, że jesteś kobietą interesu - prychnął, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Pozwoliłem sobie, w związku z jego nieuwagą, na uśmiech triumfu.
- To jak?
- Sprawy Rządu tego państwa są dość zawiłe - stwierdził. - A prezes Morcorpu bardzo lubi sprawy zawiłe. Kiedy odkrył, że Szkoła nie zniknęła, a zmieniła sposób działania, postanowił to wykorzystać - skwitował, spoglądając na mnie chłodno. Pokiwałem głową z dystyngowanym uśmiechem.
Limuzyna stanęła, a ja odłożyłem kieliszek, jednak kiedy spróbowałem zbliżyć się do drzwi, zostałem powstrzymany, przez silny uścisk pana Gautier. Mogłem tylko klnąc w myślach, gdy jego wilgotne usta przycisnęły się do moich, a język, chciał wtargnąć do jamy ustnej. Odruch wymiotny zdawał się być nieunikniony, jednak biznesmen odsunął się, jakby Bóg wysłuchał moich wyzwisk. Oddychałem ciężko, zaskoczony jego nagłym wyskokiem, ale biznesmen zdawał się tylko bardziej tym zadowolonym.
- Rozpalasz zmysły Elektro - stwierdził. - Przyjdziesz do mojego apartamentu po...
- Nie - uciąłem i ponownie poprawiając okulary, uciekłem z auta, gdy szofer był w końcu łaskaw otworzyć drzwi.
Kurwa.
Pierwsza noga, druga noga. Prawa, lewa, prawa, lewa... Pozornie prosta sprawa, jednak tylko pozornie. Tym bardziej, kiedy wykonywałeś czynność chodzenia, na efektownie wysokich szpilkach.
Tłum paparazzie już stał, gotowy wykonać zdjęcia krajowemu pionierowi w sprzęcie elektronicznym. Nie spodziewali się innej gwiazdy.
Widziałem, że Elektra została zaproszona jako gość Morcorpu, jednak nie sądzę, by prasa byłą powiadomiona o hakerze numer jeden na świecie, na corocznej gali Morcorpu.
Minąłem tłum, który skupił się na postaci pana Gautier, a sam na ile to było możliwe, przyśpieszyłem kroku.
Chwilę potem dołączyła do mnie Kornelia, ubrana jak typowy ochroniarz z wyższej półki. Kasztanowe włosy miała związane w ścisły kok, a oczy skryte pod ciemnymi okularami. Odbierała wiadomość, gdy się do mnie zbliżyła, a gdy minęliśmy pierwszą falę fotografów i reporterów, odsunęła rękę od ucha.
- Jak sytuacja? - zapytałem. Z twarzy kobiety nie dało się odczytać żadnych emocji.
- Dobrze. Zajęli swoje miejsca. Kiedy wejdziemy na galę...
- Wiem, muszę znaleźć prezesa, albo choćby jego zastępcę, a potem dołączam do was po sygnale - przytaknąłem. - Gautier zaczął gadać, nim wyszliśmy - dodałem. Na to Kornelia zastrzegła uszami.
- I jak?
- Potwierdził tylko nasze przypuszczenia - stwierdziłem ponuro. - Morcorp naprawdę interesuje się Szkołą, choć sam Rząd ma w poważaniu. Wskazał na samego prezesa, co też by się składało. Sama firma nie ma w interesie mieszania się w to, ale jeśli prezes jest w to jakoś wplątany, możemy mówić o prawdziwych kłopotach...
- Wiele cię to kosztowało? - zapytała z nieznaczną troską w głosie. Skrzywiłem się.
- O cenie, pogadamy innym razem - stwierdziłem sucho. - Teraz muszę przetrwać bal i komentarze...
- Jak na mój gust wyglądasz cudownie, Elektro - stwierdziła. - Ten makijaż, który nie kłóci się z okularami, a zakrywa męskie rysy, ta suknia... Większość kobiet ma teraz niewielki biust, nie musieliśmy się tym przejmować... Włosy, uczesane z przedziałkiem, wyglądają bardzo profesjonalnie, a lekcje chodzenia szpilkach...
- Spierdalaj - skwitowałem, uśmiechając się uprzejmie, kiedy minęliśmy próg. - Nienawidzę cię. Obyś zdechła - dodałem, sycząc przez zęby nadal z uśmiechem na ustach.

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz