Rozdział VI

3.8K 296 96
                                    

Wracałem od Deana. Oczywiście nie obyło się bez znaczących spojrzeń, po moim odświeżeniu. Na całe szczęście powstrzymał się od głośnych komentarzy przy Julie.
Ogółem doznałem szoku, gdy zobaczyłem rudą dwunastolatkę. Zapamiętałem ją jako małą dziewczynkę o głosie zdolnym uwieść każdego. Odebraną podczas akcji rekrutacyjnej Deana, Hariet i Azraela. Tą samą, którą wykorzystał Pierwszy do dostania się do budynku Rządu. A teraz? Dorastała...
Westchnąłem i przystanąłem. Oparłem się o kolumnę, a mój wzrok powędrował na dziedziniec, po środku otwartych korytarzy szkoły. Zielona trawa trwała niewzruszona żadnym podmuchem. Na ławkach nikt nie siedział. Nikt nie skubał biednego Fikusa Benjamina, przez co drzewko rosło spokojnie.
Nikogo nie było?
To zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Czyżby zabijanie uczniów wraz "zamknięciem Szkoły Morderców" nie było mitem dla prasy?
Ani moja matka, ani Dean by się na to w życiu nie zgodzili.
Może trwają lekcje? Tak jak kiedyś?
Ciekawe. No i skąd biorą nowych uczniów, skoro regulaminy i prawa już nie istnieją? Ruszyłem korytarzami, rozglądając się za jakąkolwiek żywą duszą, jednak musiałem polec. Szkoła może nie należała o wybitnie wielkich, jednak trochę mnie przerosło sprawdzanie każdego korytarza. Wszechobecna biel i wręcz pedantyczna czystość rozpraszały mnie. W żadnym miejscu nie powinno być tak czysto. No - może w kostnicy, tam nie słychać przynajmniej narzekań truposzy.
Skręciłem do korytarza, gdzie mieściła się sala wykładowa. Pamiętałem ją aż za dobrze. Tutaj po raz pierwszy kogoś zabiłem. Dokładnie pamiętam nawet kogo. Gumi. Albinoska, która zabiła całą swoją klasę i chciała popełnić samobójstwo. Skrzywiłem się nieznacznie. Nie był to najwspanialszy moment w moim życiu, ale wtedy właśnie stałem się mordercą. Tchórzem, zdradzieckim dupkiem i kilka innych określeń, na które cenzura mi nie pozwala. Zostałem
Potarłem bliznę, która nadal ciągnęła się na moim ramieniu. Jeszcze jedna mała drobnostka, która była utrudnieniem kiedy starałem się wtopić między ludzi. No ale co poradzić. Mogłem to zapamiętać jako podpis mojej pierwszej ofiary, a także kolejne z setek podobieństw do mojej matki.
Bo ona nie umarła. Nadal jestem ja, a to prawie tak, jakby nigdy nie zniknęła... Prawda?
Z westchnieniem popchnąłem drzwi sali wykładowej, by ponownie spojrzeć na drewniane panele, na których nadal widniał niewyraźny ślad krwi, jakby ktoś specjalnie nie dotarł, by śmiać mi się w twarz za każdym razem. Jednak sala nie była pusta, jak przypuszczałem.
W ławach siedzieli... uczniowie. Widziałem wiele nowych twarzy, co więcej - znacznie więcej obcokrajowców. Dzieciaki, na oko niewiele starsze ode mnie, kiedy tu przybyłem. Wszyscy wpatrywali się we mnie z zaskoczeniem oraz ciekawością. Niektórych spojrzeń, nie mogłem długo wytrzymać. Nie wszyscy patrzyli na mnie w ten sposób, na co zaskakująco szybko znalazłem odpowiedź - Nie wszyscy byli mordercami. To mnie zaskoczyło. Czyżby szkoła obniżyła progi?
- Hell Aliquid - zagrzmiał znany mi głos, profesora Honesta. - A niech mnie piorun ciśnie, powróciłeś do nas...? Przedstaw się smarkaczom, nie mieli chyba jeszcze okazji o tobie usłyszeć - zauważył, machnąwszy na mnie ponaglająco.
- Yyy... No dobrze? - rozejrzałem się niepewnie po sali zwróconych do mnie oczu. - Panie Honest... Miło pana widzieć na wstępie...
- Nie pierdol, tylko mów, mam już dość na dziś - jęknął znudzony, na co prawie parsknąłem śmiechem. Zapomniałem, jak jednocześnie był wkurzający i uwielbiany ten nasz profesorek.
- Wedle życzenia - odparłem w końcu. Rozejrzałem się po sali, lekko skołowany.
- Jak profesor powiedział, nazywam się Hell. Hell Aliquid. Jestem synem byłej dyrektorki...
- Tej co zdechła ostatnio...? - zapytał jeden chłopak z silnym akcentem. Zacisnąłem pięści.
- Tak.
- Teraz kojarzę - kiwa głową, a kilku uczniów parsknęło śmiechem. - Ty jestem tym zabójcą Pierwszego? Tym co zwiał? - dopytywał dalej. Poczułem jak paznokcie przebijają mi skórę dłoni.
- Jak się nazywasz młody...?
- Lükex Vogel - przedstawił się wstając z miejsca i dumnie wypinając pierś. Skrzywiłem się. Niemiec. Jakiś potomek Hitlera, czy co?
- Super. Nie powtórzę twojego imienia - prychnąłem, na co szesnastolatek poczerwieniał. - Vogel, zejdź do mnie tutaj. Na środek auli - zaproponowałem złowrogo.
Na sali zapadła absolutna cisza. Niemczyk wyszedł ze swojej ławy niepewnie, a wszystkie oczy śledziły jego kroki kierujące go do mnie. Skrzyżowałem ręce na piersi i spojrzałem na niego z góry.
- Powtórz, co o mnie powiedziałeś - syknąłem. Spojrzałem w jego oczy, niekończącej się czerni i zauważyłem w nich błysk, jakby iskry sypiące się z linii wysokiego napięcia.
- To ty jesteś zabójcą Pierwszego...? Tym samym co zwiał ze Szkoły, co uciekł ze strachu o własną du...
- Zważ na język - warknął Honest, który siedział w najlepsze za biurkiem i się temu wszystkiemu przyglądał. Vogel skinął głową.
- Tak jest profesorze... - znów odwrócił do mnie, z niezwykłą odwagą wlepiając swoje oczy we mnie. - Ze strachu o własne życie - poprawnie zakończył wypowiedź. Chwilę rozważałem jego słowa, ale w końcu uśmiechnąłem się podle.
Wymierzyłem młodemu piękny prawy sierpowy. Zaskoczony Niemiec nie zdążył zareagować i przyjął na szczeknę całą siłę uderzenia. Uśmiechałem się, gdy Vogel padł na podłogę, a po sali poniósł się cichy odgłos szoku.
Wsadziłem ręce w kieszenie i obróciłem się w stronę klasy.
- Widzicie. Wszystko co powiedział Vogel, jest racją. Pozwólcie, że dokończę - uśmiechnąłem się z paskudną satysfakcją. - Jestem nietykalny. Mogę zabić każdego z was, osobno, lub grupą, mogę was torturować, mogę wam zrobić kurwa wszystko, ale wy... - uśmiechnąłem się szeroko. - Nie możecie mi zrobić absolutnie niczego. Jestem nietykalny. Jak Bóg! Tak, możecie mnie uważać, za waszego cholernego Boga. Niech mi ktoś tylko spróbuje wejść w drogę, a skończy tak ja sobie tego zażyczę - uśmiechnąłem się jadowicie. Posłałem spojrzenie Vogelowi podnoszącemu się z podłogi.
- Idźże. I nigdy nie mów o mojej matce w sposób nie okazujący szacunek. Bo zabiję cię bez mrugnięcia okiem - warknąłem, a Niemiec chyba wziął to sobie do serca, bo ostatni raz zerkając na mnie, wybiegł z sali.
- Koniec lekcji. Możecie podziękować, za tą jakże fascynującą prezentację, panu Aliquid - powiedział znudzonym głosem Honest. Dzieciakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwilę później sala opustoszała, pozostawiając mnie z panem Nieprzyjemnym-Profesorem sam na sam.
- Musiałeś tak świrować...? - zapytał z wyrzutem wstając z fotela. Przeczesał palcami włosy, gdzie pojawiły się pierwsze pasma siwizny. Wzruszyłem ramionami.
- Zdenerwował mnie. Chciałem dać im lekcję, że w każdej chwili mogę wyciągnąć pistolet i powybijać ich jak kaczki...
- Jest tyle sposobów na zabicie człowieka, a akurat broń palna jest taka prymitywna* - prychnął, patrząc na mnie zawiedziony. Mimo woli uśmiechnąłem się lekko.
- To zaszczyt znów odbierać od pana lekcje - zauważyłem.
- Sam byłbym niesamowicie zaszczycony. Całowałbym samemu sobie stopy, że wstaję jeszcze z łóżka - zauważył. Pokręciłem tylko głową.
- Nie przesadzajmy - skwitowałem tylko i spojrzałem poważniej na profesorka. - O co biega z tym Niemczykiem i resztą obcych...? - zapytałem. Honest westchnął i poprawił idealnie okrągłe okulary na nosie.
- Szkoła nie istnieje. Ale tylko u nas. Za granicą stała się dziesięć razy sławniejsza. Te dzieciaki mają zostać wyszkolone, na pozbawionych sumienia i uczuć wojowników. Ich psychopatyczne podwaliny tylko nam w tym pomagają. Tak więc prócz naszych psycholi, od kilku lat, mamy też zagranicznych - wyjaśni dość zwięźle. - A ten Niemiec... Lükex Vogel. Nastoletni haker, geniusz komputerowy. Dokonał w swoim landzie kilku włamań do ściśle tajnych dokumentów, a potem sprzedał w czarnej sieci pewnemu przedsiębiorstwu, za grube miliony.
- Jasna cholera... Ile on ma? Szesnaście lat?
- Osiemnaście. Wychudzony, blady, niski, ale ma osiemnaście lat - westchnął, a ja znów otworzyłem szerzej oczy.
- Okej... Strzeżmy się małych Europejczyków - mruknąłem pod nosem. Honest odparł coś niezbyt grzecznego, a ja cicho parsknąłem.
- No dobra, ale gdzie mój rocznik się podział...? - zapytałem. Profesor wzruszył ramionami.
- Azrael został włączony do specjalnego oddziału w Afganistanie. Ciche morderstwa, wykradanie informacji i setki nielegalnych działań. Zabawne, że przydzielili to takiemu aniołkowi - parsknął. Pokiwałem głową, ze skwaszoną miną. Prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę, choć nie wolno wątpić w siłę tego niepozornego pięknisia. Azrael tak silnie zakorzenił się w Alanie, a Alan tak kurczowo trzyma się Azraela... Eh, szkoda gadać.
- No dobra. Tyr...?
- Zaręczony.
- Ta, już jego ukochaną widziałem w akcji - mruknąłem, a na samo wspomnienie rzygać mi się zachciało.
- Zector? - Honest uniósł brwi, widocznie tym rozbawiony.
- Tsa... Kto już o nich wie...?
- Wszyscy. No, może oprócz Tyra - zaśmiał się cicho. - Oj głupia sprawa z nimi... - westchnął bez cienia przykrości. Zadrżała mi brew i spojrzałem z ciekawością na profesora. Honest chwilę walczył z sobą, aż w końcu zrezygnowany, zgodził się niemo.
- Siadaj. Przyniosę piwo, bo na trzeźwo tego nie zrozumiesz - westchnął.

[Perspektywa Zary Xanthopoulos]

Nazywam się Zara i jestem notoryczną kłamczuchą.
Poprawiłam kwiaty w wazonie i opadłam na kanapę, zmęczona. Zmęczona życiem. Wysprzątałam dziś cały pokój, który był przydzielony tylko i wyłącznie mnie i Tyrowi. Wspólny pokój, wspólna sypialnia, wspólna miłość. Potarłam pierścionek zaręczynowy zaciskając usta. Wszystko co mnie otaczało przypominało mi o miłości Tyra do mnie. Też go kochałam. Aż dziwne.
Pamiętałam Tyra z mojego dzieciństwa lepiej niż ojca, czy kogokolwiek innego. Od swoich narodzin, aż po dziś, byłam praktycznie więziona w Szkole, poza tymi wyprawami na misje... A Tyr był w Szkole ze mną. Uczył mnie chodzić, czytał ze mną pierwsze książeczki, nawet nauczył mnie jeździć na rowerze. A jednocześnie ani trochę się nie zestarzał. Pamiętam każdą z jego blizn dokładnie, jego uśmiech, jak cienkie linie lśniły w słońcu... I jak miałam go pilnować. Tak naprawdę to on pilnował mnie.
Nie jestem pewna, w którym momencie go pokochałam, ale moje uczucie trwało na tyle długo, że stało się dla mnie naturalne, jak oddychanie.
Zara kocha Tyra. Tyr kocha Zarę.
A potem w tej wyliczance, pojawił się Zector.
Wszyscy wiedzieli co mi robił, ale nie wszyscy wiedzieli, że to ja byłam ofiarą. Zaczęło się niewinnie. Słówko tam, spojrzenie tu... Nie zwracałam na to uwagi. Byłam zapatrzona w Tyra, wtedy, mojego nowego, kochanego chłopaka. A Zector, chyba nie znosił być ignorowanym.
Tyr często wyjeżdżał. Po tym jak Hell zamordował Pierwszego, wolny od szantażów, postanowił stać się częścią Rządu. Został ich nowym doradcą, a ilość czasu jaką spędzał w stolicy wyjątkowo szybko zaczęła wzrastać z kilku godzin dziennie, do kilku dni w tygodniu, aż do tygodni.
W tym czasie Zector po raz pierwszy zrobił krok. Przyszedł, niby pogawędzić, przygotować się do misji, a skończyło się na dolaniu czegoś do mojej wody i obudzeniu się z ciężką głową nazajutrz, nagą, obok chłopaka. Nie mojego chłopaka.
Regularnie, kiedy tylko wyjeżdżał Tyr, w drzwiach mojego pokoju pojawiał się ponury bliźniak. Nie umiałam z nim walczyć, a powiedzieć Tyrowi... Nie mogłam... Chyba się wstydziłam...
Nie mogłam też oczekiwać czyjejkolwiek pomocy. Halo! To miejsce, pełne najgorszych i najbardziej ześwirowanych psychopatów, z czego 2/3 to bezwzględni mordercy. Ba! Jeden z tych morderców, regularnie wpychał mnie do łóżka! Pojęcie gwałt, to w ich słowniku powód do plotek i śmiechów ściszonym głosem. Dziwiłam się, że nikt nie powiedział Tyrowi, z czystej ciekawości, jak bardzo można zniszczyć mi życie.
Chciałam stąd uciec. Ale nie mogłam i wiedziałam o tym, aż za dobrze. Byłam córką Pierwszego. Normalną, ale córką psychopaty. Rząd wydał specjalny zakaz dla mnie i dla mojej siostry - Sky. Nie wolno nam było opuszczać Szkoły Morderców.
Wszystkie marzenia o wspólnym domu, wraz z Tyrem... Legły w gruzach. Nic nie mogłam zrobić, tylko patrzeć, jak facet, którego kocham i z którym jestem zaręczona, znika w odmętach pracy, a Zector... Już na mnie czeka.
Poderwałam się z kanapy, gdy drzwi otworzyły się, a w progu stanął on.
- Dzień dobry, kochanie.
- Witaj Zara! Ostatni raz tak długo wyjechałem, obiecuję...
- Kochanie... - przerwałam mu. - Musimy o czymś porozmawiać...




*słowa wydobyte prosto z Piekieł, z ust Szatana - LittleBigDevil

#Wydaje mi się, że rozdział jakiś krótki, ale cichać. Nie wiem jak inni trzeci gimnazjaliści, ale ja się jeszcze chce przygotować do egzaminów... Ale wrzucam, tyle ile mam.
Podoba wam się wątek trójkąciku, czy raczej jak najszybciej go zakończyć? Takie pytanie orientacyjne, a póki co...
Narka

#Capricornuss

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz