- Siadać, nie gadać i błagam miejcie dla mnie litość... - zacząłem, pocierając skroń. Jakaś dziewczyna z pierwszej ławki przekrzywiła głowę, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Coś się stało, profesorze?
- Wczoraj wieczorem próbowałem spić waszego Dyrektora, ale sam poległem - wyjaśniłem w skrócie. Trójka uczniów, których widziałem w Szkole od dawna, zaczęła coś między sobą szeptać, a gdy doszły mnie słuchy urywki ich dyskusji, czubki moich uszy momentalnie zrobiły się jadowicie czerwone. Zdzieliłem więc po głowie każdego w kolejności od lewej do prawej dziennikiem, w którym obecność nie była sprawdzana od początku istnienia tej Szkoły.
- Nie to jest ważne - skwitowałem. - Dziś pogadajmy o zmysłach, które w tej chwili u mnie są przytępione - zacząłem, popijając podwójne espresso, które jako jedyne utrzymywało mnie przy życiu. Cała aula zamilkła, a Mefistofeles, który rozsiadł się gdzieś z tyłu uważnie śledził mnie wzrokiem. Chyba się wczuł w bycie uczniem.
- Psychopata bez zmysłu, przeczucia, albo instynktu jest po prostu zwykłym gościem, stojącym na przystanku autobusowym - zauważyłem, kreując nową sytuację. - Gość wsiada do autobusu i absolutnie spokojnie, bez zmartwień jedzie sobie do swojej bezstresowej roboty na osiem godzin. Wróci do domu po szesnastej i będzie prawdopodobnie wykończony. Skończy z gazetą w fotelu, albo zajmując się rodziną - streściłem.
Kilka osób prychnęło na głos, jakby obrażając takie życie. To było głupie z ich strony, bo to, że życie tego mężczyzny jest bezstresowe, nie oznacza, że jest pozbawione zmartwień. Przyziemnych emocji i problemów, które dla psychopatów są tak odległe i niezrozumiałe.
- Ale załóżmy, że jakiś terrorysta podłożył bombę w autobusie - rzuciłem od niechcenia. - W drodze do pracy, mężczyzna straci życie wraz z innymi w autobusie, przez bombę jakiegoś szaleńca - powiedziałem z chłodem. Sala ucichła, czując na sobie ciężar śmierci o jakiej mówiłem.
- Nigdy nie zobaczy rodziny, nigdy nie zobaczy kumpli z pracy i nie pójdzie na piwo do baru by obejrzeć rozgrywki ligi narodowej ze znajomymi, lub nieznajomymi... Przez jedną bombę i jeden autobus, do którego mógłby nie wsiąść - mówiłem coraz bardziej grobowym tonem, a przynajmniej część uczniów dała się pogrążyć ciężarowi słów. Ktoś uniósł do góry rękę.
- A gdyby zdecydował się iść piechotą? - zapytał Mefisto, zaskakując nie tylko mnie, ale i każdego na sali. Po kilku sekundowym szoku, skinąłem głową, z rosnącym uśmiechem.
- No właśnie. Gdyby poszedł piechotą, nawet nie uczestniczyłby w wybuchu. Usłyszałby o nim w wieczornych wiadomościach. Tak samo, jakby miał chorobę aspołeczną i w ogóle nie wychodził z domu - przytoczyłem.
Po twarzach uczniów widziałem, że jeszcze nie wszyscy zrozumieli, więc zdecydowałem odejść od przykładu, a skupić się na nich samych.
- Kto na tej sali ma zdiagnozowaną nerwicę natręctw? - zapytałem. - Unieść ręce, nie bać się. Postaram się nie zagryźć - dodałem, by jakoś rozluźnić atmosferę.
Najpierw rękę uniosła dziewczyna ze środkowego rzędu. Spodziewałem się tego, po zniszczonych od przygryzania końcówkach włosów. Jednak kolejni z nerwicą byli dla mnie częściowym zaskoczeniem. Niektórzy może i wyglądali na takich, a inni byli całkiem... normalni? Nie wyglądali w żaden sposób podejrzanie.
- Powiedzcie mi, kto ma większe szanse na stanie się ofiarą kradzieży? Osoba, która wierzy w systemy zabezpieczeń, czy osoba, która będzie sprawdzać zamki, aż do upadłego przed wyjściem z domu? - zapytałem, pozostawiając oczywistą odpowiedź. Uczniowie z nerwicą, niepewnie pokiwali głowami, jakby częściowo zgadzając się z tą tezą. Częściowo jednak nie było satysfakcjonujące.
- Ktoś, kto nie obawia się o spalenie domu będzie mniej uważny niż ktoś kto przeraźliwie boi się ognia. Ktoś z arachnofobią na pewno nie zginie od jadu pająka, a ktoś z chroniczną podejrzliwością sprawdzi dziesięć razy, czy w autobusie do którego wsiada nie ma podejrzanych pakunków - wymieniłem kolejne przykłady, ostatnim nawiązując do wcześniejszej historyjki.
Kilka osób załapało mój tok myślenia, widziałem po oczach, ale pozostali nadal mieli jakieś obciążenie umysłowe, bo nie potrafili połapać się w moich przykładach. Ja nie mogę, stoję tu, na ciężkim kacu, z kawą jako moim lekiem na wszystko, a to oni nie mogą załapać? Jakim debilem trzeba być? Skoro to Szkoła, to mogę ich nie przepuścić do kolejnej klasy?
- Wasze upośledzenia psychiczne mogą wam dupę uratować, no błagam, czego nie możecie zrozumieć?! - krzyknąłem, a osoby z pierwszych ławek poderwały się. - Dzięki depresji nie odczujecie nagłego smutku, czy poczucia przegrania, ponieważ to uczucie i tak was prześladuje. Przez nerwice będziecie bardziej zestresowani i według znajomych będziecie dziwakami, ale dzięki temu ustrzeżecie się masy złych rzeczy... Gdyby facet, który wsiadł do autobusu miał nerwicę, przeczucie, że coś nie gra, albo po prostu się bał... Żyłby - zakończyłem, przedstawiając wszystko najprościej jak się da.
Teraz już cała sala zrozumiała co miałem do przekazania.
- Jest jeden problem, profesorze - odezwał się nagle Vogel. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w stronę Niemca, który aż do dziś, nie udzielał się za wiele na zajęciach.
- Przedstaw go.
- Jeśli facet miałby nerwice, może i by przeżył, ale choroba utrudniła by mu życie prywatne i zawodowe. Prawdopodobnie nie miałby rodziny, stałej pracy, ani wielu powodów do życia - zauważył, a ja odstawiwszy kawę, zacząłem aż klaskać.
- Dokładnie! Brawo Vogel, nareszcie się do czegoś przydałeś! - pochwaliłem go. - Wszystko w tym świecie ma haczyki, więc nawet jeśli zachowacie życie, to co to za życie? Czy w takim razie warto być psychopatą, a może normalnym człowiekiem? - zapytałem i nie czekając na odpowiedź, zapisałem to pytanie na tablicy. Kiedy moje koślawe litery zdobiły już pół ściany, zwróciłem się ponownie do uczniów.
- Odpowiedzcie na to do następnych zajęć. Wszystkie odpowiedzi podajcie anonimowo, a ja przedstawię je na forum, zgoda? - zaproponowałem. Uczniowie mieli moje polecenia w głębokim poważaniu, więc po prostu zaczęli wstawać z ław i gromadzić się przy wyjściu.
Rany, nawet po tym wszystkim oni nadal nie przejmują się zajęciami. Poprzysięgłem sobie, że jeśli na następnych zajęciach ktoś nie pojawi się z piękną rozprawką na zadany temat, to po odstrzelam po jednym z palców u zapominalskich stóp.
Dopijając resztkę kawy, zacząłem się wspinać po schodach do wyjścia. Mrucząc coś pod nosem o tym co musiałem znieść wczoraj wieczorem, zauważyłem, że na mojej drodze stał Vogel. Kiedy byłem już kilka kroków od niego, chłopak otwierał usta, ale powstrzymała go dłoń Mefistofelesa, która chwyciła go za ramię. Niemiec nastroszył się jak kot i wycofał się grzecznie, jak najszybciej opuszczając salę.
Zmarszczyłem brwi, odprowadzając nastolatka wzrokiem. Miałem wrażenie, że już po raz drugi próbował mi coś powiedzieć, ale ktoś mu przerywał...
- Przestań straszyć tak tego dzieciaka - rzuciłem do kuzyna. Mefisto prychnął, ale widziałem, że powstrzymywał się przed jeszcze innymi słowami pod adresem Niemca.
Okeeej... Za dużo tajemnic w tej Szkole. Ale od Deana nic nie wyciągnę, bo okazuje się, że ma mocniejszą głowę ode mnie, a innego sposobu niż upijanie nie mam zamiaru wprowadzać w życie. Po prostu NIE.
- Miałem sprawę do ciebie - zmienił temat, byle zapomnieć o Vogelu. Przeniosłem wzrok na Mefistofelesa.
- Jaką?
- Wiesz jak zginął wujek? - zapytał, dość obojętnym tonem. Zmrużyłem oczy, walcząc z kacem i wymiotami, a potem setkami wspomnień zalewających mnie ze wszystkich stron.
- Teraz cię to ciekawi?
- Muszę coś ustalić. Osobiste śledztwo, stara sprawa... Będę grzeczny - dodał na koniec, jakby miało to mnie zapewnić w jakikolwiek sposób.
- Zagryziony przez psy - odpowiedziałem chłodno. - To był gorący czas, więc podejrzewam, że była to sprawka byłego ucznia.
- Ucznia?
- Earth - odparłem. - Utrudniał nam długo życie i zabił mojego najlepszego przyjaciela oraz kilku uczniów i poprzedniczkę Alvy... Prawdopodobnie doprowadził też do śmierci mojego ojca - streściłem.
Dłoń Mefistofelesa uderzyła z impetem w biurko.
- Psy? Jakże uroczo...
- A co?
- Mojego ojca też zagryzły psy - wyjaśnił przez zaciśnięte zęby. - Szkoła go nie szuka, albo coś?
- Ta, możesz go znaleźć na cmentarzu - prychnąłem. - Zabiła go moja matka - wyjaśniłem. Mefisto wydawał się niezadowolony, że został uprzedzony, ale nie trwało to długo.
- Okej... To mi daje jakiś obraz...
- Obraz na co? - uniosłem brwi, ale nie dane mi było doczekać się odpowiedzi. Mefistofeles ulotnił się z sali jak dym, pozostawiając mnie z kacem i pustym kubkiem po kawie oraz setkami nie zadanych pytań. Szkoda, że na żadne z tych pytań nie było odpowiedzi.- Lükex? - zawołałem w ciemność sali gimnastycznej. Było po dwudziestej trzeciej, a o tej godzinie zaleca się by uczniowie byli już w akademikach. Tylko Vogela nie było w pokoju, choć w tym nie ma nic nadzwyczajnego. Gorzej, że nie było go w laboratorium, a Alva powiedziała, że nie widziała by wychodził.
Sala gimnastyczna to ostatnie miejsce jakie miałem sprawdzić. Dean utrzymywał, że nie ma najmniejszej szansy by ktoś tu wpadł i go porwał, ale jeśli tutaj go nie będzie... Już ustalałem w głowie ilość osób, która powinna iść na poszukiwanie go.
Dopiero po chwili zrozumiałem, że zapędziłem się trochę. W samym kącie sali, przy mocno zużytym worku treningowym stał Vogel. Ze słuchawkami w uszach uderzał z pełną premedytacją i wściekłością w worek. Uderzenia nie były bezcelowe i nieudolne, a nawet przeciwnie - gdyby zamiast worka treningowego stał tam człowiek, Vogel uderzałby go dokładnie w punkty witalne i nawet z jego niewielką siłą, mógłby rozłożyć człowieka na łopatki.
Gdy tak zwinnie poruszał się przy worku i z zapałem trenował, jakaś cząstka mnie, była z tego karzełka bardzo dumna. Choć sam do końca nie byłem nawet pewien na czym ten rodzaj dumy polega, to widząc starania Vogela, morda sama z siebie mi się cieszyła.
Alva doskonale wiedziała, gdzie idzie jej twórca. Skłamała specjalnie, na jego prośbę.
- Nieźle - przyznałem głośno, by usłyszał mnie mimo huku w słuchawkach. Dotychczas lekko podrywający się z ziemi Vogel, wyskoczył przerażony do góry jak na trampolinie, obracając się w moją stronę.
- C-co ty...
- Kto nauczył cię jak zadawać ciosy? - zapytałem, zbliżając się. Vogel musiał pozbyć się pierwszego szoku by być w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie.
- Ja sam się nauczyłem... - odparł. - Czytałem wiele o tym, kiedy programowałem znajomość sztuk walki Alvie... Zaprogramowanie tego i wprowadzenie do systemu operacyjnego sztucznej inteligencji to pikuś, ale samemu się nauczyć...
- Naprawdę dobrze ci idzie - przerwałem mu. - Szybko się uczysz, nawet takich rzeczy...
- Potrafię się dogadać w każdym języku, nawet w takich o jakich nigdy nie słyszałeś, umiem rozbrajać i budować bomby, hakuje przed snem zamiast bajki na dobranoc, a banki rabuje z zamkniętymi oczami, choć są setki kilometrów stąd - wymienił. - Szybka nauka jest następstwem mojego geniuszu...
- Nie za wysoko ten nosek zadzierasz? - zapytałem go ostrzegawczo, a Niemiec chyba zrozumiał moją aluzję. Spuścił wzrok, lekko zawstydzony, oraz... sfrustrowany? Palcami bawił się taśmami na knykcie, które miały chronić skórę. Po jego ramionach i czole lśnił pot, a on sam ciężko oddychał. W końcu przeczesał palcami mokre strąki włosów.
- Więc jak mam wam udowodnić, że nie jestem takim idiotą za jakiego mnie bierzecie? - zapytał poirytowanym, ale jeszcze wstrzymującym się tonem. Uniosłem brwi, patrząc z ciekawością na młodego.
- Mam ci pomagać dogadać się z kolegami? Ile razy mam powiedzieć, że nie jestem twoją niańką? - zauważyłem, odpowiadając pytaniem na pytanie. Vogel zacisnął dłonie, jakby chciał się jeszcze kłócić, ale zrezygnował z tego szybciej niż bym się spodziewał. Coś go męczyło, ale męczyło okrutnie. Wywiercało dziurę w brzuchu i skręcało wszystkie wnętrzności.
I miałem przeczucie, że to co go tak męczyło było odpowiedzią na choć jedno z moich licznych pytań.
- Kilka razy chciałeś do mnie podejść po zajęciach - przypomniałem. - Za każdym razem nie udawało ci się ze mną porozmawiać, a później unikałeś mnie i chowałeś się w kątach, byle nie rzucać w oczy. O co chodzi? Coś cię nęka? - zapytałem marszcząc brwi. Vogel długo nie odpowiadał, siląc się z zamiarem wyjścia z sali. Choć teraz miał idealne warunki na powierzenie mi - jak podejrzewałem - sekretu.
Puls zdążył mu się uspokoić po ćwiczeniach, gdy w końcu zabrał głos:
- Znałem Mefistofelesa już wcześniej - wypalił. - Współpracowaliśmy na czarnym rynku, od pięciu lat.
- Dean...
- Wie. Mam wrażenie, że wiedział to od dawna... - zapewnił, ściszając głos. Zacisnąłem zęby, bo samo wspomnienie o Deanie i rzeczach które nadal perfidnie ukrywa sprawiało, że dostawałem cholery.
- Więc pracowałeś dla wroga?
- Nie do końca, ale... tak. Byłem wolnym strzelcem. Wyznaczałem cenę za informację, a potem zbierałem je. Nie sprawdzałem, komu je sprzedaję, nie interesowało mnie to, póki nie mogłem tego za coś sprzedać... - Przerwał, łapiąc oddech. Trudno mu się o tym mówiło, nie musiałem nawet tego analizować.
- Mówiłeś, że pracowałeś z Mefisto...
- Niedawno to odkryłem, ale... Rany to skomplikowane... - sapnął, lekko zagubiony w swoich opowieściach. Zbliżyłem się i położyłem mu dłoń na ramieniu, a młody momentalnie uniósł na mnie swoje spojrzenie.
- Opowiedz wszystko, na spokojnie. Postaram się zrozumieć, nawet twój bełkot - zapewniłem, sadzając Niemca na ławce.
#Napisane... 9.08, ale zmieniałam układ rozdziałów i takie tam. Ktoś czytał "Po Szkole"? Tak z nudów napisałam.
Trójka śmieszków, która wkurzyła Hella to Wy , tak jak obiecałam.
To chyba tyle.#CapricornMówiPapa
CZYTASZ
Szkoła Morderców II
Mistério / SuspensePięć lat temu zabił dyrektora. Pięć lat temu odszedł ze Szkoły. Przez pięć lat błąkał się po świecie. A dziś wraca, by dokończyć nie zakończone sprawy w teoretycznie nieistniejącej Szkole Morderców. Ciąg dalszy opowieści o chłopcu, który stał się j...