Patrzyłem jak mój kuzyn pochłania nieprzyzwoite ilości jedzenia, a w mojej głowie dawno pojawiło się pytanie, gdzie on to wszystko mieści. Mefisto jednak zdawał się nie przejmować moim niedowierzaniem wymieszanym z obrzydzeniem na twarzy i nadal zajadał się w najlepsze, uzupełniając swój żołądek o pięć posiłków dziennie, za jednym zamachem. Czy mnie to przerażało? A i owszem, ale nie było to przerażenie ze względu na jego zdolności, a przerażenie spowodowane czarną myślą, że gdy skończy mu się jedzenie, zje i mnie.
W całości.
- Najadłeś się? Połknąłeś już dzienne zapotrzebowanie dorosłego słonia - skomentowałem to w końcu. Mefisto spojrzał na mnie spode łba. Prychnął donośnie - wywalając na blat wyspy kuchennej kawałki ziemniaków - i wytarł usta kawałkiem papieru.
- Nie jadłem nic od poranka.
- Poranka w zeszłym miesiącu? Jak ty możesz utrzymać taką sylwetkę? - rzuciłem oskarżycielsko. Chłopak prychnął ponownie i zignorował moje słowa. Obrócił się w moją stronę na krześle i przyjrzał się uważnie. W tym świetle widziałem już jego długie włosy, w odcieniu ciemny blond i z bólem przyznałem, że ojciec miał podobne.
- Nie jesteś podobny do Roberta - zwrócił mi uwagę, na co zacisnąłem usta.
- Podobno jestem kopią mojej matki. Uwierz, nikt prócz ojca się z tego powodu nie cieszył - wyjaśniłem. Kuchnię wypełnił perlisty śmiech Mefistofelesa.
- U mnie było odwrotnie - przyznał. - Ojciec wolał bym był podobny do matki, by wiedzieć którą kurwę ma sprać za takie podrzucanie dzieciaków pod drzwi - wyjaśnił, a jego rozbawienie na wspomnienie ojca napełniło mnie licznymi niepokojącymi myślami.
- Twój... znaczy się, wujek był chyba lekko...
- Nienormalny? Psychopatyczny? - dokończył za mnie, lekko unosząc brwi. - Możliwe. Kto normalny w tym świecie umie posługiwać się bronią i uczy tego swojego pierworodnego?
- Właśnie o to mi chodzi... Ehhh ten system dwie dekady temu był chyba w beznadziejnym stanie - westchnąłem popijając kawę.
Mefisto skinął w ciszy głową, widelcem przewracając niedojedzony kawałek pomidora, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Szczerze mówiąc, ciekawił mnie. I to nie tylko dlatego, że jego lodowate spojrzenie - diamentowe oczy jak to powiedziała Julie - przewiercały mnie na wylot. Był moim kuzynem. I choć przypuszczałem kłamstwo do jeszcze nieznanych mi celów, ostatecznie byłem w stanie uwierzyć w każde jego słowo. Jeśli mówił, że jest synem brata mojego ojca - wierzyłem mu. Wiele potwierdzało jego słowa, zbyt wiele by to zignorować.
- Twoja matka była miła - powiedział nagle, nadal znęcając się nad ziemniakiem. Powstrzymałem się przed ciętą uwagą i spojrzałem na kuzyna.
- Nie panikowała, gdy powiedziałeś o rodzinnych powiązaniach?
- Powiedziała, że długo to przypuszczała. Ucieszyła się gdy mnie zobaczyła...
- Z tej radości aż cię do podziemi wrzuciła? - parsknąłem. - Co przeskrobałeś Mefisto? Nikt za nic by cię tutaj w kaftan nie wcisnął.
- Chciała mnie chronić - powiedział z powagą. - Szukałem ciebie Hell, a gdy powiedziałem o tym cioci... Przestraszyła się. Kazała mi się ukryć i nie wychodzić. Gdy się zbuntowałem, założyli mi kaftan... - przetarł twarz dłonią i spojrzał na mnie. Intensywność spojrzenia tylko mnie upewniła, że to co chciał powiedzieć, będzie ważne.
- Kuzynie... Coś się zbliża. Mój ojciec siedział w czarnym rynku, więc mnie też w to wciągnął. Tam teraz wrze od twojego imienia i nazwiska...
- Czarny rynek? - powtórzyłem zaskoczony. - Myślałem, że kraj jest...
- Morcorp wspiera czarny rynek - powiedział z chłodną powagą. - Na ich zlecenie obcokrajowcy mogą
przechodzić przez granicę, a gdy przejdą mogą robić co im się żywnie podoba. Młodzi już nie boją się Szkoły, więc w tej utopi, gdzie panował strach przed tym miejscem rodzi się rak...
- Chcesz powiedzieć... Że potencjalni uczniowie siedzą na czarnym rynku... Cholera, to poważna sprawa, czy Dean i...
- Powiedziałem już wszystko cioci przed śmiercią - skwitował chłodno.
Zacisnąłem usta, a palce na kubku kawy zrobiły się białe. Nadal było zbyt wiele niewiadomych, bym mógł wyciągać jakieś wnioski, ale jego ostrzeżenie oraz reakcja matki gdy o tym usłyszała... Wszystko układało się w niepokojącą całość.
Moje zastanawianie się nad teoriami spiskowymi przerwał Vogel, który niespodziewanie pojawił się w kuchni. Miał wory pod oczami, a koszula przynajmniej dwa rozmiary za duża - czyli w najnormalniejszym rozmiarze dorosłych, a nie karłów - musiała być jego pidżamą, bo prócz tego miał na sobie już tylko bokserki. Dosłownie nas nie zauważył, tylko powlókł się nieprzytomny do lodówki.
A ja dopiero wtedy przypomniałem sobie, że ogółem rzecz ujmując, młody tutaj mieszka. Zajął pokój Artmatego, kiedy ten przeniósł swoje manatki do pokoju Azraela, by być bliżej brata. Sypialnia Tyra stoi pusta, odkąd mają z Zarą swój kąt, a Dean uparcie śpi w tym pokoju. Na swoje usprawiedliwienie, o zapominaniu swoich obecnych współlokatorów mam jedno - Vogel rzadko tutaj przychodzi. Najczęściej nocuje w laboratorium, gdzie śpi na starym materacu. A wiedząc, że nie bardzo za mną przepada (i vice versa), nie sądzę, by było mu śpieszno do dzielenia ze mną pokoju w akademiku.
Niemiec zajrzał sennie do lodówki, ręką odgarniając włosy z czoła, zupełnie nieświadomy, że jest uważnie lustrowany przez parę psychopatycznych spojrzeń. Siła niewyspania jest widocznie nieopisana.
Zorientował się jednak szybko, gdy Mefistofeles ścisnął sztuciec i wydał nieznaczny dźwięk. Brunet odwrócił się powoli i prawie wyrwał drzwi lodówki w zaskoczeniu.
- Jasna cholera, kto...
- Mefistofeles - odparł chłopak obserwując ruchy Niemca.
- Aha... Wiele mi to mówi, ale nie na imię mi Faust - mruknął, chyba plotąc co mu przyjdzie na język. Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się nad czymś.
- Jeszcze kilka godzin temu rozmawialiśmy o możliwościach misji...
- Nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin, więc chciałem się tylko zdrzemnąć... A ty tu zapraszasz gości... - tłumaczył pośpiesznie, prawdopodobnie nadal w lekkim szoku. Uniosłem brwi, pozostając niewzruszony.
- Powinieneś się zapoznać z Mefistofelesem, bo będzie to dodatkowy członek w waszej misji. W dodatku to mój kuzyn - wyjaśniłem, czerpiąc nieopisaną przyjemność z możliwości szokowania Vogela raz, po raz.
- Kuzyn...?
- Chwila moment - przerwał Mefisto, zrywając cienką linię łączącą spojrzenia moje i Vogela. - Misja? Nie mam zamiaru brać udziału w jakiejś misji - obruszył się, wielce oburzony. Teraz to ja byłem zaskoczony.
- Czyli przesiedziałeś w lochach Szkoły przez dwa miesiące, najadłeś się i odchodzisz? Chciałeś mi tylko powiedzieć "uważaj na siebie", poklepać po główce i zniknąć? - pytałem, zaznaczając niedorzeczność tych czynów. Mefisto jednak skinął potulnie głową.
- Dokładnie. Mój ojciec wyrobił sobie całkiem dobrą reputację na czarnym rynku, a ja mam ochotę kontynuować rodzinną tradycję...
- Chcesz gadać o rodzinnych tradycjach? Twoja ciotka była Dyrektorką, a kuzyn jest w Szkole, natomiast braciszkowie, którzy w jakiś sposób złączyli nas genami skończyli w piachu dość dawno temu, chyba opcja z pozostaniem w Szkole jest przyjemniejsza - zauważyłem, wstając z krzesła, by być przygotowanym na najgorsze. Mefisto także wstał, a różnica wzrostu między nami zdawała się go nie wzruszać.
- Mam zostać w Szkole? Tej klatce dla czystej dzikości, która powinna rządzić światem?
- Gadasz zupełnie jak Pierwszy - wysyczałem. - A wiesz co zrobiłem z Pierwszym?
- Jesteś sławny na czarnym rynku, kuzynku. Słyszało się to i owo - przyznał, a zaraz potem a jego twarzy pojawił się uśmiech. Mięśnie przy nosie zapadły się, a gdy pochylił głowę, długie włosy odcięły światło padające na jego twarz. Pogrążonej w mroku twarzy Mefistofelesa towarzyszył błysk jego diamentowych oczu.
- Nie możesz uciec...
- A skąd pomysł, że biorę twoje ostrzeżenia pod uwagę? - zachichotał z mojej naiwności, a pięść częściowo zasłoniętą przez długi rękaw zacisnął na nożu, którym jeszcze przed chwilą smarował kromki chleba masłem.
Zamiast skoczyć wprost na mnie, odskoczył w tył i zrobił to, czego nigdy nie powinno się robić w walce z psychopatą. Wziął zakładnika.
Mefisto złapał za włosy Vogla, który nadal przyglądał się nam z boku (swoją drogą to idiota - zniknąłbym z tej kuchni już wieki temu) i pociągnął w akompaniamencie krzyku Niemca. Druga ręka z nożem, powędrowała pod drobny podbródek, na wątłą szyję Vogela. Śmiać mi się chciało, gdy zrozumiałem, że między nimi jest tylko rok życia różnicy, a fizycznie to jakieś lata świetlne.
- Wypuścisz mnie, sam, dobrowolnie... - mówił wolno Mefisto, wyraźnie artykułując każde słowo oraz patrząc mi prosto w oczy. - Albo ten dzieciak zginie...
- Żaden dzieciak! - wyrwało się Vogeowi, który chyba naiwnie sądził, że zaraz mu pomogę. - Według prawa spełniam kryterium dorosłego!
- Słucham? Byłem pewien, że masz z szesnaście lat. - Mefisto chyba dał się wciągnąć z pogaduszki z zakładnikiem, na co mogłem tylko patrzeć z mimo wolnym rozbawieniem. Poza tym, mój drogi kuzyn nacisnął na delikatny odcisk Niemieckiemu szczeniakowi.
- Szesnaście?! - krzyknął oburzony Vogel. - Hell, obezwładnij go, bo zaraz...
- Nie mam zamiaru - prychnąłem. - To ty masz nóż na gardle, a nie ja - zauważyłem z założonymi rękami. W jednym momencie czerwona ze złości twarz Niemca, zrobiła się biała.
- Przecież... Jesteś...!
- Przede wszystkim nie jestem twoją niańką, dzieciaku - przerwałem, nim zdołał cokolwiek mądrego wymyślić. Mefisto zacisnął palce na włosach Vogela i lekko uniósł rękę do góry tak, że Vogel musiał stać na palcach, by nie czuć bólu. Jednocześnie nóż na gardle zaczął niebezpiecznie mocno przyciskać się do skóry Vogela. Może to był tylko nóż do masła, ale w rękach wprawionego zabójcy nawet kabel do ładowarki jest śmiertelną bronią.
- Czyli... Mogę go zabić, ale na tobie nie zrobi to wrażenia? - zastanowił się Mefisto na głos, na co mogłem tylko skinąć głową. Kuzyn chyba nadal nie mógł w to uwierzyć i bardziej szarpnął Vogela, na co mały krzyknął ponownie. Uśmiechnąłem się niewinnie.
- No, dalej. Chyba, że Vogel ma jakieś ostatnie życzenia - zauważyłem. - Ja tam go nawet nie lubię - przypomniałem, sięgając po niedopitą kawę. Zimna.
Skrzywiłem się, gdy Vogel zaczął się wydzierać jeszcze bardziej. Mefisto drażnił się ze mną, nie zabijając, a dotkliwie raniąc Niemca. Więcej krzyku niż bólu, młody nie miał żadnego wyczucia. Stukniecie w ramie bo go bolało, a co dopiero ranienie tępym narzędziem odsłoniętej i gładkiej skóry szyi. Intersujące, że coś tak ważnego dla nas jak krtań jest chronione tylko przez skórę i cienką warstwę mięśni i tłuszczu.
- Stop!!! Mówię...! Przestań!!! Aaa... a... Alva! - krzyknął naglę Vogel, a ja uniosłem głowę, za późno. Nie zauważyłem jak z prędkością światła do pokoju wpadła android.
Uderzając w Mefistofelesa z całą siłą, odepchnęła go od swojego stwórcy. Wycieńczony Niemiec musiał oprzeć się o wyspę kuchenną, by nie załamać się pod ciężarem bólu. Patrzył wściekle na Mefisto, który zbierał się spod ściany, miaucząc niewyraźnie, co go boli.
Alva stała obok swojego pana, zupełnie niewzruszona.
- Co mam zrobić? Nie znam procedury - zauważyła. Vogel przejechał palcami po szyi, na której nie było wiele poza kilkoma podrażnieniami.
- Nie ma na to procedury - odpowiedział na jej pytanie sucho. - Musisz sama wywnioskować. Jesteś inteligentna - przypomniał.
Przyglądałem się z ciekawością, jak opanowany jest Vogel gdy rozmawia z maszyną, a jak spanikowany był gdy Mefisto zagrażał jego życiu obrażając go przy tym. Już od dłuższego czasu domyślałem się, że nasz drogi Niemiec jest bardzo wrażliwy na otoczenie, ale tylko w kontakcie bezpośrednim. Jako haker, kierownik i pośrednik wykonywanych działań, był opanowany jak najlepsi z naszych. Nie potrafiłem tylko określić... Jak wielkim tchórzem może się stać w kontakcie bezpośrednim.
- Zranił ciebie, mojego twórcę. Powinien dostać karę?
- Jeśli uważasz, że takie jest następstwo jego czynów to działaj - odparł Vogel, podczas gdy Mefisto zdążył się podźwignąć na równe nogi.
- Co to do cholery jest? - zapytał pocierając czerwony ślad na swojej twarzy.
- Jestem Alva. Sztuczna inteligencja stworzona przez Lükexa Vogela - odpowiedziała spokojnie Alva. - Uczę się jak być człowiekiem i bronią, oraz pomagam mojemu stwórcy kiedy jest taka potrzeba...
- Co jest zdecydowanie za często - wtrąciłem. - Musisz ograniczyć tą pomoc, bo ten pisklak nie nauczy się latać - zauważyłem i zbliżyłem się do mojego kuzyna, ignorując wściekłe spojrzenie Vogela. Mefisto patrzył z ciekawością na androida, a ja bez trudu poznałem to spojrzenie. Kalkulował za ile upchnął by Alvę na czarnym rynku, jako osobista ochrona dla jakiejś grubej ryby. Naiwny.
- Nie radzę - uprzedziłem, na co spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Czego nie radzisz?
- Próby zwinięcia Alvy - odparłem, a po jego minie odgadłem, że nie pomyliłem się. - Jest jak duże... - zerknąłem na wzrost Alvy, który Vogel zachował prawdopodobnie po to by opanować swój problem niższości. - Jest jak dziecko we mgle - poprawiłem się. - Tylko Vogel potrafi ją konserwować i to on założył jej wszystkie zabezpieczenie, więc nie złamiesz tego tak szybko. A widząc twój zachwyt wnioskuję, że nie masz zbyt dużego obeznania w kwestii robotyki, w dodatku tak zawansowanej - powiedziałem, zachowując typowy dla siebie spokój.
Mefisto opuścił nóż i wyprostował się, mierząc Niemca wzrokiem. Vogel czując się zobowiązany także się wyprostował - co w jego wypadku nie dało tak wiele - i patrzył z chłodną pewnością siebie na przeciwnika.
Bawiło mnie to niezmiernie. Vogel potrafi zgrywać twardziela tylko i wyłącznie z Alvą u boku? A Dean chce go wysłać na misję? O Iskrę nie musiałem się martwić, a panna Jones mnie szczególnie nie obchodziła, ale Vogel? Na misji w terenie? Wolne żarty. Mefisto za to napawał mnie wątpliwościami, głownie przez jego dzikie i nieokiełznane zachowanie. Zwiałby gdyby tylko miał okazję, albo przynajmniej pozabijał dwie czy trzy osoby więcej niż trzeba. Czyli trzeba jakoś go przekonać...
- Mefistofeles? - zacząłem, a plan powoli zaczął mi się układać w głowie. - Wróćmy do Tyra i Deana. Musimy pogadać - zaproponowałem, a kuzyn oderwał się od miażdżenia Vogela wzrokiem. - A ty mały idź się ubrać. Widzę cię za chwilę w gabinecie Dyrektora - powiedziałem, patrząc na Niemca w bokserkach w paski. Vogel prychnął, ale skinął niechętnie głową.
- Alva, idziemy - rzucił, chcąc po raz ostatni pokazać swoją wyższość i obrócił się na pięcie, zostawiając nas samych.
Mefisto zaśmiał się cicho, odkładając powoli nóż na kuchenny blat. Uważnie śledziłem jego ruchy, nawet oddechu pilnowałem. Może to była kwestia nauki na błędach, ale przeciwnika znacznie bardziej doświadczonego należy trzymać na krótkiej smyczy.
- Ten mały jest zabawny... - mruknął do siebie i spojrzał na mnie ciekawsko. - A ty nawet nie drgnąłeś kiedy groziłem mu powolną śmiercią. To dopiero zabawne.
- Sam czasem mam ochotę go zabić - zauważyłem, na co Mefisto znów zachichotał.
- A ten jego robot... Niezły jest. Jeśli ten chłopczyk go zbudował, to znaczy, że jest użyteczny - mruczał do siebie, a ja skinąłem głową.
- Wreszcie myślisz przed działaniem. Poza tym Vogel jest w Szkole na wyjątkowych warunkach...
- Jakich? - zapytał nagle zainteresowany, a ja tylko parsknąłem mu śmiechem w twarz.
- Nie powinieneś się interesować życiem Szkoły, nie będąc jej częścią - zwróciłem uwagę. - Chyba, że zdecydujesz się stać jednym z jej uczniów - dodałem, wyciągając do kuzyna dłoń. Mefisto spojrzał na mnie, a potem na dłoń, ale za moment wrócił ponownie wzrokiem do mojej twarzy.
- Chyba nie jestem już tak ciekawy... - wymruczał. - Ale zobaczymy co ten Dyrektor ma do powiedzenia - dodał głośniej, prostując kości. Uśmiechnąłem się ze zrozumieniem i ręką wskazałem wyjście.
- Jeśli podczas rozmowy rzucę się mu do gardła to nie przeszkadzaj w rozrywaniu jego ciała - poprosiłem uprzejmie, nadal zły za wszystkie kłamstwa Deana. Mefisto okazał się jednak bardzo wyrozumiały, bo tylko grzecznie skinął głową.#Mam dużo wolnego czasu i tak sobie piszę. Jak wam się podoba Mefistofeles? Już od Gordona słyszałam, że jest świetny, więc jakie wy macie wrażenia po tym podmuchu świeżości?
P.S.
Widzieliście? Oba tomy SM zajmują miejsca w pierwszej 10 w horrorach ^^#Capricorn
CZYTASZ
Szkoła Morderców II
Misteri / ThrillerPięć lat temu zabił dyrektora. Pięć lat temu odszedł ze Szkoły. Przez pięć lat błąkał się po świecie. A dziś wraca, by dokończyć nie zakończone sprawy w teoretycznie nieistniejącej Szkole Morderców. Ciąg dalszy opowieści o chłopcu, który stał się j...