Rozdział XXV

2.8K 221 17
                                    

Oh, dzień dobry słoneczko wpadające do mojego pokoju nieproszone i oślepiające mnie od pierwszych chwil dnia. Dzień dobry bałaganie, który zostawiłem w pokoju, z braku czasu na sprzątanie. No i nie zapomnijmy o kochanym bólu głowy, spowodowanym niewyspaniem przez - wróćmy do początku - cholerne słońce, które świeci mi na morde, kiedy próbuję spać!

Z mokrymi włosami i ręcznikiem przewieszonym przez kark zajrzałem do kuchni, by zobaczyć w niej naszego stałego gościa, wiecznie nie najedzonego, pożerającego śniadanie dla co najmniej połowy garnizonu żołnierskiego.
- Może przenieść ci lodówkę do pokoju? - zaproponowałem sarkastycznie, widząc apetyt kuzyna. Mefisto połknął kawałek bekonu i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nie wiem o co ci chodzi - odparł, a następnie wrócił do swojej jajecznicy z dwudziestu jaj. Parsknąłem i pokręciłem głową lekko załamany. Jeśli ten gość nadal będzie się stołował w Szkole Morderców to będę musiał czym prędzej powiadomić Deana o nowych potrzebach finansowych na zaspokojenie, tej beczki bez dna.
Nasypałem do miski płatki - jedyne pożywienie, które zdążyło uratować się przed Mefistofelesem - i zalałem mlekiem, a potem usiadłem obok kuzynka przy blacie.
- Czego chcesz? - zapytał mnie, kiedy połknął kolejny kawałek jedzenia. Wzruszyłem ramionami.
- Niczego, tak sobie usiadłem - obruszyłem się. - Myślisz, że jak siadam obok ciebie, to od razu czegoś chcę?
- A zazwyczaj ludzie tak nie robią? - zdziwił się szczerze. - Kiedy czegoś chcą to o sobie przypominają i tak w kółko, aż nie otrzymają odpowiedzi? W tej chwili zachowujesz się, jakbyś chciał się czegoś dowiedzieć i ciągle krążysz w okolicy byle się tego dowiedzieć - zwrócił mi uwagę. Uniosłem oczy, starając się rozszyfrować jego myślenie.
- Chodziłeś do szkoły? - zapytałem, opierając głowę o rękę i przyglądając się brunetowi. Mefisto aż zachłysnął się piciem. Chwilę walczył o oddech, a potem spojrzał na mnie zaskoczony.
- Poważnie, czego chcesz?
- Pogadać! - zaręczyłem. - Jesteśmy w końcu rodziną, a nic o sobie nie wiemy - dodałem. Mefisofeles chwilę bawił się swoją jajecznicą, gdy w końcu poddał się i odłożył widelec. Wytarł twarz chusteczką i spojrzał na mnie pewnie.
- Dobra.

- Ulubiony napój?
- Pf, kawa.
- Po prostu?
- A słyszałeś, że prostota to niedoceniona forma chaosu?
- Szczerze mówiąc... Nie.
- No widzisz. - Zaciągnąłem się papierosem i spojrzałem na kuzyna, oczekując odpowiedzi zwrotnej.
- Jeśli mam być szczery, lubię herbatę z miodem - przyznał. - Kiedyś przychodziła do ojca taka starsza kobieta, by się mną zajmować. Zawsze wieczorem dostałam od niej herbatę z miodem w takim pękatym kubku - wyznał. Przekrzywiłem głowę. Czyżby nie taki diabeł zły, jak go malują?
- Co stało się z tą kobietą?
- Zabito ją. Była dilerką, ale handlowała z niewłaściwymi osobami - wzruszył ramionami.
Dobra, cofam to. Nawet tą historię musiał splamić krwią.
- Masz jakieś miłe wspomnienia? Albo cokolwiek? - zapytałem zirytowany. - Siedzimy tu z pół godziny i nadal nic takiego nie znalazłem!
- A ty? - uniósł brwi. - Masz miłe wspomnienia, przed przybyciem do Szkoły? - zaciekawił się, a ja w zamyśleniu przytaknąłem papierosa do ust. Miałem miłe wspomnienia? Szczerze mówiąc... Nawet sporo.
- Kiedy byłem w gimnazjum, miałem przyjaciela - zacząłem. - Gordon Philips. Zawsze był ze mną mimo tego co mówili psycholodzy i reszta szkoły... To był dobry przyjaciel - westchnąłem, a uśmiech sam pojawił się na mojej twarz, jakby go scyzorykiem wyciąć.
- Co się z nim stało - zapytał, prawie powtarzając pytanie, które sam wcześniej zadałem. Parsknąłem smutnym śmiechem, wspominając tamten dzień, gdy Gordon był szczęśliwy.
- Popełnił samobójstwo, by mnie ratować... - odparłem dość cicho, wypuszczając obłoczek dymu. Mefisto skwitował moją odpowiedź chwilą ciszy, jakby chcąc uczcić pamięć mojego kolegi. Co jak co, ale kiedy chciał, to był naprawdę taktownym młodym człowiekiem.
- Teraz ja... - przerwałem ciszę, unosząc się w fotelu i przymierzając się do wymierzenia idealnego policzka mentalnego w stronę mojego kochanego kuzyna. Jestem okropny? Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jak wkurzony będzie, a mimo to nie zamierzałem odpuścić, więc to chyba było okropne z mojej strony.
- A może ja? - wtrącił trzeci głos. - Co ci mówi imię "Elektra"? - zapytał jedwabiście Dean, zaglądając z korytarza do salonu.
No ja pierdole, ukradł mi całą śmietankę wściekłości i okrucieństwa!
Mefistofeles odwrócił się w stronę skąd nadeszło pytanie, a jego mina mówiła wszystko: wdepnąłeś w gniazdo żmij. Nie dość, że oszołomiony to wściekły, przeskoczył kanapę i dopadł do Deana.
- Mówi mi jasno i wyraźnie, że ktoś powinien zaszyć ci te usteczka! - wykrzyczał prosto w twarz Dyrektora, którego najwyraźniej nie opuszczał radosny nastrój. Nie spuszczali z siebie wzroku, dopóki Mefisto nie wycofał się. Nadal patrzył na Deana spode łba, ale wyglądał na bardziej spokojnego i myślącego drapieżnika. Dyrektor natomiast nie zmienił swojego wyrazu twarzy od momentu wejścia do pokoju.
Wstałem z kanapy i minąwszy Mefistofelesa, stanąłem po prawicy Dyrektora. Mój kuzyn prychnął donośnie z pogardą.
- Jak zawsze...
- Co niby jak zawsze? - zdziwiłem się marszcząc brwi. Mefisto wyglądał jakby przed splunięciem pod moje nogi powstrzymywała go tylko ładna wykładzina.
- Kiedy ludzie czegoś chcą to o sobie przypominają i tak w kółko, aż nie otrzymają odpowiedzi - wywarczał. - To takie przewidywalne. Przecież wiecie już o mnie wszystko, a Elektrę macie pod nosem, czemu mnie chcecie przesłuchiwać? - zapytał, kierując swoje pytanie bardziej do Deana. Dyrektor skinął głową, jakby potwierdzając wszystkie jego słowa.
Jadowity wąż wpatrywał się w naszą dwójkę, jak we swoich największych wrogów, gotów w każdej chwili ryknąć i zatopić w naszych ciałach swoje jadowite kły.
- Tak się składa, że nasza Elektra powiedziała już o sobie wszystko - przyznał Dean. - Niedawno wyjawiła część Hellowi, a mi już dawno temu...
- Więc po co ja wam do cholery? - zapytał z niekrytą pretensją w głosie. Westchnąłem ciężko, zerkając na Deana. Sam się wkopał, sam miałem tą rozmowę przeprowadzić, nie wiem po cholerę tu przyszedł. Oby miał dobry powód, bo Mefistofeles był tak gwałtowny i nieufny, że ponowne zbliżanie się zajmie nawet mnie wiele dni.
- Rozumiem, że wasze relacje są... napięte - przyznał spokojnie Dyrektor. - Ale przed chwilą dowiedziałem się czegoś, co zmieni oblicze ataku na Morcorp - wyjaśnił, a w wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął niewielką kopertę.
Sam zaskoczony zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się niewielkiemu kartonikowi w dłoniach Deana. Drogi papier, koperta adresowana... "<Elektra>". Wypisane ręcznie, prawdopodobnie zaproszenie. Elegancka koperta, więc i eleganckie przyjęcie, prawdopodobnie jakiś bankiet, albo coś...
Cholera, ciekawość zaczęła mnie zrzerać od środka, nawet nie zwracając uwagi, że nie tak miała potoczyć się ta rozmowa.
- Co to jest? - wyrwało się mojemu kuzynowi, a ja już miałem mu wtórować pytaniem, gdyby nie cichy śmiech Dyrektora.
- To? Nasza przepustka...

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz