Rozdział XLVI

1.9K 161 47
                                    

- Odpoczywa? - zapytałem dla pewności, gdy Alva wyszła z prowizorycznego szałasu stworzonego na granicy lasu z Suchym Polem. Gdy android pokiwał głową, odetchnąłem na moment, opierając się o lichą konstrukcję. Wykorzystaliśmy do jego budowy gałęzie, gliny i błota z położonych w głębi lasu obszarów bagiennych oraz siatkę, która tracąc energię ze Szkoły przestała być pod morderczym napięciem. Niewiele zdołaliśmy uratować z gruzów jakie zostały po rezydencji. Kilka pokoi w akademiku nie było tak zniszczonych jak przypuszczaliśmy, zabraliśmy stamtąd koce i materace. Przydało się też trochę materiałów takich jak firanka, czy obrus, nawet prześcieradło do okrycia, czy zabezpieczenia szałasów.
Udało się uratować nawet jednego z uczniów. Jednak nie na długo. Wykrwawił się na rękach jednej z ekip. W podobnym stanie znaleźliśmy kilku innych. Wiele dzieci, które bojąc się ognia schowało się w swoich pokojach i tam zaczadziło na śmierć. Jednak nie mogliśmy już z tym nic zrobić. Powołałem jedną z grup starszych uczniów by znaleźli wszystkie zwłoki i wynieśli je na zewnątrz. Septimus zobowiązał się wszystkimi zająć, a nam pozwolił sobie pomóc.
Rozejrzałem się dookoła, choć nie mogłem zbyt długo na to patrzeć. Wszyscy którzy nie pracowali przy poszukiwaniu najpotrzebniejszych przedmiotów, albo ci którzy nie byli zdolni do pracy i potrzebowali pomocy lekarskiej, siedzieli na ściółce leśnej, albo na jednym z odzyskanych materiałów. Ludzi z oparzeniami, z ranami o otarciami było zbyt wielu. Niektórzy dostali ataku paniki czy innej psychozy, więc musieliśmy ich związać i umieścić w dalszej części lasu. Tam byli pod opieką Honesta (gość przeżył tylko dzięki temu, że był na uspokajającym spacerze po lesie). Niestety potrzebowaliśmy czegoś więcej niż metod wychowawczych starego pryka.
- Kiedy wrócą z sali szpitalnej? - zapytałem ponownie androida. Niewielka dziewczynka o wielkiej mocy obliczeniowej, spojrzała w tą samą stronę co ja. Czyli do wnętrza szałasu, gdzie leżał Trzeci Dyrektor nieistniejącej już Szkoły Morderców.
- Wyszli jakieś pół godziny temu. Powinniśmy się ich spodziewać za kolejne pół - oświadczyła spokojnie. Nie mówiła już tym mechanicznym głosem, a wręcz przeciwnie. Używała tyle łagodności i ciepła, że miałem ochotę zapłakać i czekać aż mnie będzie tulić ze spokojem.
- Rozumiem... Jak uczniowie? - kontynuowałem. Alva odwróciła wzrok i utkwiła fiołkowe oczy we mnie.
- Spokojnie. Zamknęli się w sobie, ci pod opieką pana Honesta także są w miarę spokojni - wyjaśniła. - Niestety pan Honest wspominał o brakach w kocach i wodzie. Paru z nich potrzebuje także pomocy medycznej, nim sami się zabiją...
- Dobrze, pójdziesz do nic, gdy wrócą tamci - powiedziałem. - Przekaż to Honestwoi. I niech nadal ma włączoną mikrofalówkę. Musimy coś wymyślić, przegrupować się...
- Hell? - głos za moimi plecami łamał serce, jednak odwróciłem się powoli do Septimusa u którego boku stał Tyr.
- Tak?
- Żegnamy uczniów. Chcesz nam pomóc ich zakopać? - zapytał grobowo Septimus. Nie wydawał się bardziej przybity niż zazwyczaj. Zacisnąłem usta i popatrzyłem na grupę dzieci, ciasno owiniętych kocami.
- Tak.. Chyba tak. Mam chwilę. Mogę wam pomóc - powiedziałem dość zdawkowo. Wystarczyło to jednak im za odpowiedź.
Grabarz ruszył pierwszy, poprawiając brudne od ziemi i pyłu nadal unoszącego się w powietrzu okulary.
- Gdyby coś się stało, wyślij jakiegoś ucznia po mnie na cmentarz - powiedziałem do Alvy. - Jeśli Dean się obudzi... Zawiadom mnie natychmiast - dodałem, ostatni raz obrzucając wzrokiem wnętrze szałasu, gdzie schronienie dostali najciężej ranni oraz Dyrektor. Obok materaca na którym leżał, siedziała Sky.
Alva pokiwała głową na każde z moich poleceń, a następnie ruszyła do Vogela, który siedział wraz z innymi uczniami na korzeniach. Próbował naprawić jeszcze jedną krótkofalówkę, jednak żaden z niego McGiver i na razie dłubał bezmyślnie w przewodach. Miał brudną twarz, a ubrania lekko nadpalone. Był tuż tuż obok wybuchu, wszyscy uważają, że miał szczęście, iż zdążył. Niewielu wiedziało, że został ocalony przez zdrajcę, który był odpowiedzialny za pożar.
Tyr czekał na mnie, a gdy ruszyłem, ruszył i on. Popatrzył na mnie swoim jednym okiem i skrzywił się.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść, Hell.
- Nie, Tyr. Ja jestem ósmym nieszczęściem - uznałem i westchnąłem ciężko. - Nie wierzę. Nadal nie wierzę...
- Nikt nie wierzy - przyznał spokojnie. - Nie ufaliśmy mu, ale widocznie to i tak mu nie przeszkadzało. Po prostu... Odszedł z przytupem.
- Mogłem się w porę domyślić - mruknąłem. - Arthur Stigmathus, potem mój ojciec, moja matka... Wszystkich ich zabił Morcorp, a Mefistofeles pracował dla nich od śmierci ojca. Być może był tam na ich usługach? Zamordowano mu ojca, a jemu pozwolili żyć w zamian za bycie na zawołanie?
- Nie wiem, czy warto teraz o tym rozmyślać - przyznał jednooki, mijając Suche Pole i kierując się między nagrobkami do nowych wykopanych miejsc. - Nawet jeśli nie zrobił tego z własnej woli, to zniszczył Szkołę Morderców. Wiesz jak to wstrząśnie wszystkim o było nam znane?
- Zniszczył sztuczne państwo - powiedziałem w zamyśleniu. - Zdobył Piekło, by podbić Niebo. To zniszczy układy na całym świecie, wiesz o tym?
- Wiem. To mnie przeraża - przyznał długowieczny z westchnieniem. - Obawia się, że jeśli runą mury, nie zastaniemy za nimi nic ciekawszego niż w Szkole. Kolejne więzienia, kolejne zlecenia, zabójstwa, kolejne miejsce na świecie, na które spadnie nasza nienawiść...
- Myślisz, że Rząd będzie chciał nas eksterminować? - zapytałem, jednym uchem słuchając jego przypuszczeń, a w myślach wyobrażając sobie Kornelię rzucającą mi pogardliwe spojrzenie, gdy przybędzie do gruzów Szkoły.
Po stronie mojego rozmówcy zapadła niepokojąco długa cisza.
- Jedyne czego jestem teraz pewien to szybka ucieczka z narzeczoną - powiedział chłodno. - Póki nic nie stoi na przeszkodzie. Musicie się przegrupować, a Rządowi możecie powiedzieć, że zgineliśmy - dodał. Spojrzałem spod uniesionej brwi na Tyra, ale on wydawał się nie skory do dyskusji.
Stanęliśmy przed dwudziestką dołów. Zara, Artmate i Septimus już tam stali. Wszyscy patrzyli na turpy owinięte w prześcieradła na dnach dołów ze swego rodzaju melancholią.
- Znamy ich tożsamości? - zapytałem, gdy także stanęliśmy obok nich z Tyrem. Jednooki objął ramieniem Zarę, która dzielnie stała z wysoko uniesioną głową.
- Tak - odpowiedział Septimus, zapisując coś w swoim notatniku. Prawdopodobnie datę pogrzebania poszczególnych osób. - Zector właśnie ryje w moich zapasach nagrobków ich imiona, nazwiska i wiek w jakim zginęli - powiedział i wskazał na chłopaka, który faktycznie kawałek dalej skrobał coś nożem.
- No dobrze... - westchnąłem i chwyciłem za jedną z łopat. - Zróbmy to tak jak należy - uznałem i podszedłem do usypanej sterty ziemi by zacząć grzebanie.

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz