Rozdział II

4.3K 348 95
                                    

Przebrałem się i schowałem rzeczy, które zabrałem jeszcze ze Szkoły. Pistolety z pełnymi magazynkami, kilka zapasowych naboi, no i moja brzytwa. Był jeszcze notes, swego rodzaju mój dziennik, któremu zdawałem sprawozdanie z każdego dnia, zapalniczka, w której powoli kończył się gaz i tani aparat, który kupiłem jakieś trzy lata temu. Kradzione książki zostawiłem w spokoju i zaraz jak się tylko przebrałem wybiegłem z domku i szybkim krokiem, z chlebakiem na plecach ruszyłem w stronę szczytów gór. Zacieranie śladów pochłonęło najwięcej czasu więc mogłem zgadywać, że moi znajomi już odwiedzili stację benzynową. Świetnie, wprost uwielbiam mieć opóźnienia.
Niczym Biały Królik z Alicji w Krainie Czarów, powtarzałem "mało czasu, mało czasu" jak mantrę i przedzierałem się przez krzaczory. Rany, kochajmy przyrodę. Chyba jednak jestem wygodnisiem. Obiecałem sobie, że moja następna kryjówka to jakaś willa z basenem i wielkim, wygodnym łóżkiem, a potem przyśpieszyłem kroku.
Pod moimi stopami wyczułem nierówne i kamieniste podłoże. Wchodziłem na szlak górski. Tutaj byłem jeszcze łatwiejszym celem. Muszę przedostać się do kotliny, tam przejść przez łańcuch gór i wejść w kolejne hektary lasu z nadzieją, że znajdę jakąś drogę do miasta. Jednak by dostać się do kotliny, musiałem przejść przez wąwóz. Nie uśmiechało mi się schodzenie w dół wąwozu, więc musiałem skorzystać z jedynego w okolicy mostu.
Pokręciłem głową. Jestem cholernie przewidywalny. Jeśli to faktycznie bliźniaki na mnie polują - a nie sądzę, bym się pomylił - to muszę przyśpieszyć i to dwukrotnie. Miałem przynajmniej znaczącą przewagę. Ja, siedziałem w górach już rok. Miałem czas przywyknąć do tego ciśnienia i nie męczyłem się tak szybko na szlakach jak zwykli turyści, czy przejezdni. Mogłem utrzymać stałe tempo, podczas gdy mój ogon mógł pędzić i robić wiele przerw, aż w końcu paść zupełnie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, ale zaraz uśmiech mi zrzedł, gdy na dalszym odcinku zauważyłem coś niezwykle niepokojącego. Ostrzeżenie lawinowe - zakaz wejścia na szlak. Dlatego było tak pusto jak na najsłynniejsze ścieżki górskie w kraju.
No przykro mi, ale to była jedyna droga do mostu nad wąwozem. Przelazłem nad czerwonymi płotkami i ruszyłem dalej, kamienistą ścieżką, która robiła się coraz bardziej stroma.
Cholera, tylko lawin mi brakowało. Może przy odrobinie szczęścia nie spowolni to mnie, a mój ogon? Usłyszałem jak echo poniosło odgłos spadających kamieni. Daleko ode mnie, ale jednak zabrzmiało złowrogo. Teraz musiałem być absolutnie cicho i znacznie ostrożniejszy, a za tym szło jedno - musiałem zwolnić chód.
Agh, przeklęte piękne widoki gór, które mnie uwiodły!
Poprawiam - następna kryjówka to ma być willa z basenem z widokiem na ocean.
Znów usłyszałem spadające kamienie. Teraz już głośniej i dłużej. Spadały nie dość, że bliżej mnie, to w większych ilościach. To już nie były kamyczki zrzucane, przez kapryśne dzieci gór.
Szlag, aż tak głupi nie jestem by tak ryzykować. Rozejrzałem się dookoła, za ewentualnymi drogami ratunku. Oczywiście takowych nie było. Tak, nie ma to jak się martwić po fakcie. Wlazłem. Nie mogę zawrócić już ze ścieżki.
Pamiętaj Hell - to gra. Musisz tylko wygrać. Fakt faktem, śmierć pod głazami nie jest moim wymarzonym sposobem na odejście z tego pokręconego świata... No cóż. Ale głupio by było już się poddać.
W myślach wzruszyłem ramionami i z nowym zapałem ruszyłem przed siebie po skalistym wzgórzu. Długo cisza i gorąc wisiały w powietrzu. Ścieżka zaczęła się zwężać i miała już tylko góra 2 i pół metra szerokości, od litej skalnej ściany, a coraz głębszej przepaści. A końca nie było widać. Słońce zaczęło zdrowo przygrzewać. Teoretycznie im wyżej, tym temperatura powinna spadać o kilka dziesiątych stopnia, jednak nie za bardzo odczuwałem ów zjawisko. Ba, miałem wrażenie, że robi się coraz goręcej.
Ale nieee, nie poddam się zwykłym 30 stopniom tego idioty Celsjusza. Nie zrobisz mi tego stary. Nie... nie poddam się tak łatwo.
- Słyszysz?!- ryknąłem, czując jak gorąc zwala mnie z nóg. - Byle upał mnie... nie powstrzyma...! - wydyszałem.
Upadłem na kolana. Cholera. Mózg wypływał mi uszami. Pot ściekał po czole. Każdy mięsień kazał się położyć, na tych odrobinę nie wygodnych, ale chłodnych skałach. Nie... Nie mogłem... Zadźwięczały mi słowa matki, gdy pięć lat temu rozmawialiśmy o opuszczeniu przeze mnie szkoły.

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz