Rozdział XLI

1.7K 174 44
                                    

Kolejny wypalony papieros uderzył o płytki tarasu, obok moich butów. Uniosłem głowę ku górze i spojrzałem za dach tarasu, na ciemne chmury, z których kiedyś spadnie deszcz.
Miałem kiedyś koszmar, że podobnego dnia, w podobnej okolicy, z ciemnych chmur na niebie nie spadły krople wody, a krew.
Krew wypływająca prosto z żył, barwiąca nieskazitelne chmury na czerwono i brudząc wszystko co napotkały na swojej drodze czerwone krople mazi. Plamiła tych, którzy naprawdę w niej się już niejednokrotnie skąpali.
Wyciągnąłem pustą paczkę papierosów z kieszeni i zacisnąłem ją w pieści. Niewielki kartonik zgniótł się w mojej dłoni bezgłośnie. Chciałem go upuścić na ziemię, jednak czyjaś dłoń mnie powstrzymała.
Obróciłem się pośpiesznie, czując kobiecą dłoń, jednak okazało się, że była to tylko Sky. Uśmiechnęła się do mnie nieznacznie, poprawiając krótkie, blond włosy. Ścięła długie warkocze.
- Coś się stało?
- Chciałam coś zmienić - odparła i zabrała mi z dłoni pustą paczkę. - Mam nadzieję, że po sobie posprzątasz - zauważyła, spuszczając wzrok wokół moich ciężkich butów, gdzie walały się niedopałki, albo wypalone do cera papierosy. Cała paczka. Westchnąłem, a przez zachrypnięte gardło wyrwało się tylko charknięcie.
Moje płuca muszą już wyglądać jak sitko.
- Jasne - mruknąłem w końcu. - I tak się skończyły...
- Ponad dwadzieścia papierosów wypalonych kolejno jeden po drugim, nie ugasiły twojego pragnienia? - powiedziała, z nutą nieznanego mi wcześniej oskarżenia. - Wybiegłeś z pracowni Vogela zaraz po przebudzeniu. Alva nie zdążyła ci zrobić badań, a ty już stałeś na balkonie i wypalałeś drugiego papierosa - westchnęła ciężko, kręcąc się poddenerwowana. - Myślałam, że to cholerna lokomotywa, a to tylko nasz palacz.
Uśmiechnąłem się mimo woli. Znów spojrzałem na blondynkę. Okulary miała zahaczone o wysoki dekolt koszulki, więc patrzyłem jej prosto w ciemne oczy.
- To nie był przyjemny zabieg - podsumowałem.
- Domyślam się - zgodziła się Sky i pokręciła głową. - Ale Alva i Dean chcieli cię tylko zbadać i upewnić się...
- Upewnić się, czy jest OK? - prychnąłem, mówiąc zdenerwowanym, podniesionym głosem. - Od dawna nic nie jest OK. A na dodatek...
Wziąłem głęboki oddech.
- Na dodatek coraz częściej boję się, że nie jestem dobrym powiernikiem serum. Jestem zbyt łatwy do zmanipulowania, albo przejęcia... noszę w sobie tykającą bombę, którą jestem po prostu ja... - westchnąłem ciężko, rozpaczliwie nabierając naelektryzowanego powietrza od burzy wiszącej nad naszymi głowami. - Zaczynam się bać długowieczności. Nie, nie zaczynam... Ja się je realnie boję.
Między nami zapadła cisza, w której znów odwróciłem głową w stronę linii lasu. Lasu w którym uczyłem się z Iskrą strzelać do celu. Gdzie żartowałem, gdzie byłem na tyle niewinny na ile potrafi być ktoś taki jak ja...
- Hell - powiedziała bardzo cicho Sky. - Zostałam wepchnięta w to życie, niczym nie winiąc... moim jedynym przewinieniem są geny - westchnęła.
- Jakby nie patrzeć, moim także - odparłem smętnie, na zmianę zaciskając i rozluźniając palce. - Moja matka, a twój ojciec... Nie powinniśmy odpowiadać za ich grzechy.
- Zgadza się.
- Gdyby mnie nie urodziła, dyrektor prawdopodobnie nigdy nie stworzyłby potwora jakim jestem, nie odnalazłbym ciebie, spędziłabyś spokojne życie...
- Pewnie tak - znów skinęła głową.
Spojrzałem na nią ze smętnym uśmiechem.
- Jesteśmy jedną wielką pomyłką tego dziwnego systemu.
- Chorego - poprawiła. - I owszem, jesteśmy - skinęła głową i także spojrzała przed siebie. Gdy podążyłem za nią wzrokiem, zrozumiałem, że Sky nie patrzyła na linię lasu.
Cmentarz.
- Tylko to po mnie pozostanie - zaczęła. - Kupka kości, która skończy gdzieś tam, pod ziemią, zakopana przez Septimusa. Tak skończy pomyłka. Jak każda pomyłka. - westchnęła. Skrzywiłem się i położyłem dłoń na jej ramieniu.
- Jak wielką pomyłką trzeba być, by skończyć w najgorszym miejscu na ziemi? - parsknąłem. - Może i będę żyć dłużej, ale to ty jesteś lepszym człowiekiem - zauważyłem. - Lepsze jest krótkie życie dobrego człowieka, niż nieskończone, człowieka zagubionego w swoich winach...
- Musisz się więc stać dobrym człowiekiem, Hell - stwierdziła oczywistość, nakrywając moją dłoń swoją. - By żyć długo i dobrze.
- Kiedyś chyba faktycznie muszę - przyznałem i spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę o szczerych i smutnych brązowych oczach. Dopiero teraz, oprócz zmiany fryzury dostrzegłem jej ubranie.
Całe czarne. Na szyi wisiał krzyżyk, charakterystyczny dla chrześcijan z Egiptu.
- Nadal w żałobie? - domyśliłem się. Sky skrzywiła się i zabrała rękę.
- Tak - mruknęła. - Ludzie robią wiele głupich rzeczy, gdy odchodzi ktoś, w kim pokłada się wiele emocji, nadziei... - mówiąc te słowa, dziewczyna opuszczała głowę coraz niżej. - Ja z żałoby zaczęłam chodzić na czarno...
- Przykro mi, choć rozumiem - przyznałem, odwracając się do widoku plecami. - Ja z żałoby, pozostałem w Szkole - mruknąłem pod nosem, choć było to chyba słyszalne.
Sky nie powstrzymywała mnie, przed powrotem do salonu.

Szkoła Morderców IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz