[which blood is mine?]

195 21 8
                                    

{hidasaku}

— Jesteś zbyt naiwną dziewczynką — powiedziałem do niej któregoś dnia. Siedzieliśmy wtedy wspólnie na jednej z ławek, w alejce pieprzonych, kwitnących wiśni. Przyszedłem tu pod przymusem, nie potrafiąc wygrać z pojebanym migotaniem, błyskiem i innymi brokacikami w jej oczach. Kiedyś je wydłubię, obiecuję. — Chcesz zostać shinobi, prawda?

Kiwnęła delikatnie główką, chwytając moją szorstką dłoń. — Zostanę najsilniejszą kunoichi na świecie!

Wbiłem wzrok w niebo, milcząc. Marzenia o byciu numerem jeden, niesieniu pokoju... Bachory naprawdę nie mają żadnego pojęcia o prawdziwym świecie.

— Nie martw się o mnie, onii-chan — odparła z dziecinną niewinnością w głosie. — Poradzę sobie.

Jakoś, kurwa, nie chce mi się wierzyć. 

~

Przemierzaliśmy tajny tunel organizacji. Miesiąc temu były jej dziesiąte urodziny, o których nie pamiętałem, no bo na co co komu, do jasnej cholery, takie ceregiele? Jashinie-sama, czemuż mnie tak ukarałeś?

— Wrzód na dupie — wymruczałem pod nosem. Spoglądnęła na mnie z tą swoją dziwną, skwaszoną miną. Zapewne po raz kolejny próbowała udawać Kakuzu. Zmarszczyłem brwi, gdy po raz kolejny na nią spojrzałem. Wyraz jej twarzy nic a nic się nie zmienił. — Co jest, mała?

Łzy powoli zaczęły spływać po jej policzkach. Zdezorientowany przystanąłem, a Sakura pokazała mi wielką, krwawą ranę na kolanie.

— Kurwa — przekląłem, a ona rozbeczała się na dobre. Szybko zerwałem materiał swojego płaszcza, po czym mocno obwiązałem nim krwawiące miejsce. — Bardzo boli?

— Trochę — wyszeptała między pociągnięciami zaczerwienionego nosa. Cała ujebana krwią, roztrzęsiona. — Jednak sama już nie wiem, która krew jest moja.

W tamtym momencie wybuchłem najbardziej idiotycznym śmiechem, jaki w życiu słyszałem.

~

Dzień przed Nowym Rokiem. Na razie zapowiada się chujowo. Bycie nastolatką musi być naprawdę przejebane. Narzekanie na wszystko — czy to się rusza, czy też nie, nagminne przejmowanie się czyjąś opinią, co pięciominutowe zmiany humoru. 

— Hiiiidaaaan — wyjęczała, ciągnąc mnie za skrawek płaszcza. — Pójdźmy na festiwal. 

Spojrzałem na nią jak na idiotkę. Otworzyłem usta, by ją opierdolić, ale ona, znając moją odpowiedź, jebnęła mnie w brzuch zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Który pajac ją tego nauczył? 

Oi, oi — wymamrotałem, podnosząc się na równe nogi. — A gdzie podziało się to słodkie aż do porzygu onii-chan? Teraz tak okazuje się szacunek? 

Postanowienie na Nowy Rok numer jeden: nie zadzieraj ze zbuntowaną czternastolatką. 

~

— Pierdolnij je tutaj — odparłem, wskazując butem na przypadkowe miejsce przy drzewie. 

— Wspaniała kryjówka — parsknęła, lecz wykonała polecenie. A potem wykonała ten swój pojebany obrót, którego sensu w ogóle nie rozumiałem.

— Co ty tak właściwie odpierdalasz? — Musiałem w końcu spytać. Już od tygodnia mnie to męczy. Jakbym, kurwa, nie miał ciekawszych rzeczy do roboty niż myślenie o takich bzdetach. Sakura westchnęła głęboko.

— Płaszcz — rzekła. — Lubię sposób, w jaki się układa, gdy się obracam. 

— ...I to wszystko? W dupie ci się poprzewracało? Kobieto, masz osiemnaście—

Oczywiście, musiałem dostać za to w ryj. Nieobliczalna baba z niej wyrosła. 

— Zawsze lubiłam patrzeć, dotykać, a nawet wąchać twój płaszcz — powiedziała cicho, gdy tylko się uspokoiła. — Po prostu nie potrafię nacieszyć się tym, że od tygodnia mam własny.

~

Nadziałem kolejnego skurwysyna na kosę. Czułem na sobie wzrok Kakuzu. Nadal nie mogę uwierzyć, że zgodził się nie wpierdalać się w tą walkę. Stał sobie przy ścianie, od czasu do czasu odparowując jakiś atak. Byłem mu cholernie wdzięczny.

Wykończyłem ostatniego z nich. Bez zbędnego darcia mordy, rytuałów... Wybacz, Jashinie-sama, ale... Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo słabym gówniakiem jestem.

— Gdzieś wysoko, wysoko prawdopodobnie ryczy lub się śmieje — szepnąłem do siebie, nie mając pojęcia, co tak właściwie gadam. — A może jedno i drugie. 

Stado ptaków zleciało się do kupy świeżych trupów, nad którą zdążyła wytworzyć się warstwa odoru. Wziąłem głęboki wdech. A potem wydech. Wstałem.

— Wiesz, Kakuzu — odparłem, biorąc swój płaszcz do ręki. Zacząłem się w niego wpatrywać, obmacywać, wąchać. Zaśmiałem się ze swojej głupoty. — Sam już nie wiem, która krew jest moja.

multiships [Sakura H.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz