Rozdział 5

469 32 6
                                    

Harry

- Halo? - mówię do telefonu.

- Louis, kochanie, to ty? Masz dziwny głos. Czemu nie odbierasz? Martwiłam się... - mamie Louisa ciężko wejść w słowo. Jak zacznie trajkotać, lepiej jej nie przerywać, ale ja zaryzykowałem.

- Dzień dobry, pani Tomlinson. To ja, Harry. Lou nie ma w pobliżu, może coś przekazać?

- Harry, kochany! Jak się tam bawicie? Chwila, gdzie jest mój synek? Czy coś mu się stało?

- Wszystko z nim w porządku, tylko Niall nam się zapodział, więc Lou poszedł go szukać - śmieje się nerwowo. Mama Louisa... Ciężko mi z nią teraz rozmawiać. Jakby wiedziała co wydarzyło się między mną a jej synem, byłbym trupem. Puki co zachowam to w tajemnicy, poza tym lepiej, żeby nie dowiadywała się takich rzeczy przez telefon.

- Mam nadzieję, że nasz mały Irlandczyk jest cały - tutaj wybucha śmiechem, a ja zażenowany i niezbyt rozbawiony postanawiam to przemilczeć.

- Em... dobrze. To ja w takim razie będę kończyć. A przypomnij mi proszę ile jeszcze będziecie w tym mieszkaniu w Stratford? - pyta mnie na koniec.

- Ktoś się z nami skontaktuje, ale jeszcze możemy liczyć na kilka dni spokoju.

- W takim razie was odwiedzę. Przyjadę jak najszybciej będę mogła - brzmi trochę wrogo, jakby podejrzewała nas o nie wiadomo jakie rzeczy. W sumie ma racje.

- A... ale dzisiaj? - nie dość, że całowałem się z jej synem, to jeszcze go zgubiłem i nie ma z nim kontaktu, Zayn i Liam są pijani, Niall zniknął, a ona teraz robi sobie rodzinną wizytę? JUŻ PO MNIE.

Louis

Spaceruję zatłoczonymi uliczkami w poszukiwaniu cudu. Jestem idiotą. Nigdzie o tej porze nie znajdę otwartego baru, a tylko w centrum miasta są te całodobowe. Nie wiem co robić, porozglądam się trochę. Widzę owłosionego włóczęgę, wymizerniałego psa a obok nich stare puste puszki po zupie. Robi mi się ich żal, więc przechodzę obok i wręczam im dwadzieścia funtów. Resztę muszę zachować na "drobną" przysługę zdziadziałego gbura, a szkoda, bo wolałbym oddać te pieniądze bezdomnemu. On chyba jednak, jest zadowolony z kwoty na tyle, że podczołguje się do mnie i chwyta mnie oburącz za nadgarstek, a ja, zdezorientowany zwracam się w jego stronę. Patrzy na mnie z wdzięcznością, nie musi nawet mówić, by to pokazać. Nagle jego oczy się rozszerzają, jakby sobie coś uświadomił, a następnie niespodziewanie krzyczy:

- To Louis z One Direction!- oczy wszystkich w promieniu pięćdziesięciu metrów zwracają się na mnie. Starzec mnie puszcza, a ja nieruchomieję. Wszyscy, dosłownie wszyscy, jak jeden mąż rzucają się w moją stronę. Ze wszystkich czterech stron czuję ucisk, bolą mnie uszy od krzyków typu "Kocham cię" albo "Podpisz mi się na czymś". Więc to jest sława. Staram się przecisnąć między ludźmi, żeby uzyskać choć trochę tlenu, ale czym dalej idę, tym bardziej na mnie napierają. Ciągle słyszę jak ludzie wołają moje imię, ale w tej chwili potrafię wychwycić z tłumu znajomy głos. Odwracam się w jego stronę i dostrzegam Nialla, lekko przerażonego tym, że jego też mogą rozpoznać. Staram się jakoś do niego przebić, ale ludzie zaraz idą za mną. W ten sposób wiele nie zdziałam.

- Okej! - krzyczę - Jeżeli chcecie ode mnie cokolwiek, musicie dać mi oddychać - tłum nadal na mnie napiera, ale po chwili ludzie się cofają - Może zróbmy tak: kto chciałby zdjęcie niech przejdzie na prawo, autografy rozdam ludziom po lewej - zachowuję się bardzo chamsko, ale nie mam wielkiego wyboru, żeby jak najszybciej się z tąd zmyć. Niall cierpliwie czeka w ukryciu, aż wszyscy dostaną to, czego chcą. Staram się szczerze uśmiechać przy każdym robionym zdjęciu, mimo, że mam zły nastrój. Dziewczyny się we mnie wtulają, chłopcy otaczają ramieniem. Podczas rozdawania autografów całuję dziewczyny po policzkach, kompletnie nie wiem co mam napisać, więc piszę swoje imię i rysuję uśmiechnięte buźki. W końcu tłum się rozprasza, kilka osób obserwuje mnie jeszcze z oddali. Wchodzę w uliczkę na lewo, tam, gdzie mam zastać Nialla. Jego włosy są nieładzie, ma zmięte ubranie, jakby spał na ziemi.

Little SecretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz