Rozdział XV

5.1K 245 32
                                    

PONIEDZIAŁEK

Cały weekend byłam w domu i dotrzymywałam porządku przy remoncie. Wszystko szło zgodnie z planem, więc za kilka dni pokój będzie gotowy.

Nowy tydzień niesie ze sobą tydzień nauki. Oczywiście mama kazała mi iść do szkoły, bo jej zdaniem dobrze mi to zrobi.

Naprawdę?

W szkole jest Nick, a jak na razie nie spieszy mi się do rozmowy z nim. Po prostu nie jestem na to gotowa.

Błagałam ją, chyba z milion razy, o jeszcze kilka dni wolnego, ale ona mnie ignorowała. Powtarzała tylko: ,,Rosalie nauka to twój obowiązek, więc się od niego nie wymigasz".
I w ten oto sposób, w poniedziałek o godzinie szóstej, zadzwonił mój budzik. Oczywiście podzielił los poprzedniego i został rozbity o ścianę, gdy tylko zaczął wydawać z siebie pierwsze dźwięki.
Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Miałam już wyciągać stary, bordowy mundurek, ale uświadomiłam sobie, że tego dnia zaczyna się mój pierwszy dzień jako przewodnicząca.

Matko! Ja nawet nie przeczytałam regulaminu!

Wyjęłam z szafy nowy, czarny komplet, po czym rzuciłam go na łóżko.
Pobiegłam do gabinetu mamy, gdzie na czas remontu trzymałam swoje książki i dokumenty.
Przeszukałam komodę, ale niczego nie znalazłam. Zdenerwowana sięgnęłam po domowy telefon i wybrałam numer matki, która była w pracy. Odebrała po trzecim sygnale.

- Słucham - oznajmiła na wstępie.
- Mamo! - krzyknęłam, chyba, zbyt entuzjastycznie, więc się uspokoiłam i szybko dodałam - Widziałaś mój regulamin?
- Jaki regulamin? Ten ogromny plik papierów? - zapytała.
- Tak. Wiesz gdzie jest?
- W niszczarce... - powiedziała cicho.
- Gdzie?! Mamo, czyś ty oszalała?! Co ja teraz powiem dyrektorowi?! - krzyczałam jak opętana.
- Spokojnie, zaraz do niego zadzwonię. Przepraszam...
- Pa! - rzuciłam i nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się.

Zła wróciłam do pokoju, po czym spojrzałam na zegar.

Co?!

Zostało mi tylko piętnaście minut do dzwonka. W biegu wykonałam codzienne czynności. Oczywiście nie miałam czasu na śniadanie, więc sobie je odpuściłam.
Kiedy nakładałam buty spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.

Całkiem znośnie.

Wybiegłam na podjazd i szybko wsiadłam do auta Gerarda. Kiedy zapięłam pasy, kierowca bez słowa ruszył.

Nienawidzę się spóźniać. Co jak co, ale zawsze jestem punktualna.

- Można szybciej? - warknęłam w stronę Gerarda.
- Jeszcze chwilka. Niech panienka się nie denerwuje - odpowiedział pospiesznie.
- Chwilka srilka! Pospiesz się, bo cię zwolnię.
- Tttak. Jjjuż się robbi - jąkał się, na co parsknęłam poirytowana.

W ten sposób, moi kochani, zachowuje się osoba, która martwi się o kasę.

Niech dobrze wypełnia swoje obowiązki, to nie wyleci.

Od razu przyspieszył. W niecałe dziesięć minut byliśmy pod szkołą.
Wyszłam z auta i mocno trzasnęłam drzwiami.

Szłam wściekła przez szkolny dziedziniec. Każdy bał się do mnie podejść, a co dopiero odezwać.

I bardzo dobrze. Zła Rosie, to niebezpieczna Rosie.

Kiedy byłam w środku, podbiegłam do szafki i wrzuciłam do niej kilka podręczników. Zamknęłam ją i ruszyłam w stronę gabinetu dyrektora.

- Rosie! Stój! - usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się. W moją stronę biegła rozanielona Sara. Uniosłam pytająco brwi.

- Nie uwierzysz! - pisnęła i przytuliła mnie na powitanie.
- Dajesz - powiedziałam od niechcenia.
- W sobotę jest domówka u Cole'a i - zrobiła pauze - Alan zapytał czy, może, nie chcę z nim tam pójść. Czaisz?!
- Czaję. Czekaj, a kim jest Cole? - zapytałam, na co Sara zrobiła wielkie oczy.
- Jak to, nie wiesz?
- Tak to. Nie przypominam go sobie.
- Jeju, Rosie... - westchnęła, po czym dodała - Cole jest jednym ze szkolnych ciasteczek. Sama  kiedyś moczyłam majtki na jego widok. A i to kumpel Nick'a.
- To nie idę. Cześć! - rzuciłam i ruszyłam w stronę gabinetu.

Zadzwonił dzwonek.

- Rosie! - wołała mnie Sara.
- Lunch! - krzyknęłam.
- OK. - powiedziała i poszła w swoją stronę.

Kiedy dotarłam do gabinetu, było pięć minut po dzwonku.

Świetnie!

Zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam słowo ,,proszę", weszłam do środka.

- Dzień dobry - przywitałam się.

W gabinecie była Mia i dyro.

Gdzie podział się Nick?

- Dzień dobry, panienko Carter - odpowiedział pan Taylor.
- Przepraszam za spóźnienie, sprawy osobiste.
- Sprawy osobiste, tak?
- Tak. Czegoś pan nie rozumie? - zapytałam zirytowana jego dociekliwością.
- Ależ rozumiem wszystko. Trudno wpiszę ci nieobecność - oznajmił z wyższością w głosie.

Jaki skurwiel! Dlaczego jest dla mnie taki niemiły? Za co, się pytam? Za spóźnienie?

Ciśnienie skończyło, a puls przyspieszył.

Trudno najwyżej wywali mnie ze szkoły.

- Wpisuj, mam to w dupie! - syknęłam.
- Panienko Carter! - spojrzał na mnie zaskoczony.

Kurwa, dajcie mi aparat. Jego mina, bezcenna.

Mia zachichotała.

- Zadzwonię do twojej matki! - zagroził mi.
- Droga wolna. Od samego początku jak przyszłam do tego gabinetu, zachowuje się pan jakbym była nikim w tej szkole. Zwykłą mrówką, którą można zdeptać. To się nazywa szkoła na poziomie? - prychnęłam.

W ciszy przetrawiał moje słowa. Nawet Mia przestała się śmiać.

- Nagiełaś zasady - zaczął po chwili - Nie chodzi mi o spóźnienie. Zlekceważyłaś regulamin przewodniczącego. Nie wiem co mój syn w tobie widzi. Myślałem, że jesteś bardziej kompetentna. Jutro oddasz strój i wrócisz jako normalna uczennica. To twoja ostatnia szansa.

Wyszłam z gabinetu trzaskając drzwiami.

Walić to!

Szłam korytarzem w stronę szafki. Będąc na miejscu, spakowałam podręczniki do torby i zamknęłam ją, ale nie ruszyłam się z miejsca. Oparłam czoło o metal drzwiczek i przymknęłam na chwilę powieki.

Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane? Co jest ze mną nie tak?

Moje rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości.
Oderwałam się od szafki i spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, którego wyciągnęłam z torby.

Od William: Myszko, masz ochotę na dobrą kawę i ciastko?

Napisałam mu odpowiedź i schowałam telefon spowrotem do torby, a brzmiała ona tak:

Do William: Nie. Nie mam ochoty na nic. Chcę pobyć sama.

Zrezygnowana skierowałam się do wyjścia. Będąc na podwórku zadzwoniłam po Gerarda i czekałam po jednym z drzew.

W pewnym momencie usłyszałam dźwięk robionego zdjęcia, a gdzieś niedaleko mnie błysneło światło lampy.

- Ej ty! - krzyknęłam, ale jedyne co widziałam to poruszające się krzewy.

Ktoś znowu mnie obserwował...

 

I Want YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz