Rozdział XX

4.8K 206 18
                                    

Rozdział XX

Nicolas POV

Dwa słowa. Słowa, które zabolały gorzej niż postrzał
- ,,Zostańmy przyjaciółmi".

Dała mi do zrozumienia, że mnie nie kocha, że nie jestem dla niej ważny. Bynajmniej nie w ten sposób...
Boli jak nie wiem, ale skoro przez to ma być szczęśliwa, zrobię to. Jak się kocha, to powinno dać odejść, prawda? Może nie w dosłownym znaczeniu odchodzi, ale jednak. Dla jej szczęścia i tego wspaniałego uśmiechu, jestem w stanie zrobić wszystko.

Kocham cię Rose i nie ważne, że tego nie odwzajemniasz ja będę cię kochał. Zmieniłem się dla ciebie, bo jesteś tego warta. Pamiętaj o tym.
Wiem, że nie mówię ci tego w prost. Za bardzo boję się odrzucenia. Tak, boję się. Może moje słowa są dziwne, dla niektórych z was, ale jestem tylko człowiekiem i nic nie poradzę, że mam uczucia.

Dlaczego ją pocałowałem? Sam nie wiem. Jej usta same się o to prosiły, krzycząc:,,Dotknij nas, prosimy pocałuj!". A po drugie za dużo mówiła.

Oddałem uścisk. Nie chciałem jej puszczać, bo kiedy była blisko czułem się lepiej. To tak jak z narkotykami, zażyjesz i jesteś szczęśliwy lub nieświadomy swojego nieszczęścia. Ona jest moim narkotykiem.
Odsunąłem się od niej i spojrzałem w jej piękne, brązowe oczy.

- Czyli, zgoda? - zapytałem.
- Mhm - mruknęła.

Zadzwonił dzwonek, więc się rozstaliśmy. No to nici z przewietrzania się w samotności. Skierowałem się do piwnic, gdzie zawsze spotykałem się z chłopakami. Kiedy otworzyłem drzwi znieruchomieli. Mark siedział na starej skrzynce po owocach i palił papierosa, David nonszalancko opierał się o ścianę, a Cole podciągał się na starej rurze.

- Jeju, stary... Nie strasz - powiedział Mark.
- Czy ja ci wyglądam na ducha lub widmo? - zapytałem zirytowany.
- No, może trochę zbladłeś - wtrącił się David.
- O, właśnie co jest? - zapytał Mark.
- E tam... Szkoda gadać - rzuciłem i usadowiłem się na drugiej skrzynce.
- Rose... Czyż nie? - powiedział Cole kiwnąłem, na co kontynuował - Wzięło cię co, Nick?
- I to jak. Sam siebie nie poznaję - oznajmiłem.
- Nie znam się na związkach, więc ci nie doradcę za bardzo, ale zawsze możesz się wygadać. Śmiało - zachęcił.

Streściłem mu ostatnie zdarzenia. Wysłuchał wszystkiego cierpliwie. Kiedy skończyłem, przestał się podciągać i usiadł obok Marksa na zepsutym taborecie.

- Em... Gówniana sprawa, stary. Może daj jej czas? Możliwe, że sama nie wie czego chce - stwierdził.
- Nie wiem, ale nie rozmawiajmy już o tym. Mój ojciec szuka jakiegoś pedagoga i był tu dziś jeden taki.
- Nowy powiadasz? I co z nim? - zapytał Cole.
- Nie mam pojęcia, ale jakoś nie pałam do niego sympatią, za to mój ojciec tak. Możliwe, że go przyjmie. Do wieczora ma mu dać znać.
- Świetnie - skwitował David - Nie rozumiem dyra. Po chuj mu jacyś popierdoleni psychole? Nikt w tej szkole nie jest niedojebany, że musi się leczyć.
- Dlatego wyleci z tąd szybciej niż przyjechał. Już ja o to zadbam - mruknął Mark.
- Zamierzasz zrobić z nim to co z poprzednim? - zapytał Cole.
- Oczywiście.
- Ja jak na razie jestem zajęty, więc ci nie pomogę go wkurwiać - oznajmił.
- Niby czym? - rzucił oburzony Mark.
- Panną Kennedy - powiedziałam z uśmiechem.
- Cole, czemu się nie pochwaliłeś, że zamierzasz przelecieć tę polonistkę? - zapytał Mark, po czym zdeptał niedopałka.
- Dzięki Nick, teraz to na pewno będzie moja...
- Do usług - mruknąłem.
- Spoko, ruchaj ją sobie. Ja, tym razem, nie zamierzam ci przeszkadzać - oznajmił Mark.
- Jakiś ty wielkoduszny! - stwierdził z przekąsem Cole.
- Dobra, zwijamy się, bo zaraz dzwonek - poinformował nas David.

Wszyscy wstaliśmy i poszliśmy na górę...

Rosalie POV

Lekcje minęły mi dość szybko. Po ostatniej pożegnałam się z Sarą i podeszłam do szafki, aby zabrać książki.
Mało osób zostało w szkole, więc z tego powodu robiłam to jak najszybciej. Bałam się zostać sama, kiedy wszędzie mógł się czcić mój chory prześladowca. Gotowa wybiegłam na dziedziniec. Było zimno, a ja nawet nie pomyślałam, aby rano wziąć coś cieplejszego. W końcu to wiosna, mogło być chłodno. Objęłam ramiona dłońmi i ruszyłam w stronę domu.

Wiem jestem głupia, bo mogłam zadzwonić po Josh'a i nie musiałabym iść pieszo, ale chciałam pozbierać myśli.

Szłam chodnikiem, kiedy znowu poczułam, że ktoś mnie obserwuje, jak się nie mylę, z krzaków. Przyspieszyłam kroku, a jedyne co usłyszałam to ryk silnika auta koło mnie. Obejrzałam się i odetchnęłam z ulgą. To był samochód Nick'a.

Najwyraźniej wyjechał kilka minut po mnie.

Niebo było pochmurne i poczułam, że kilka kropel deszczu ma mnie spadło. Szyba od strony pasażera się otworzyła, a ja zobaczyłam znajomego kierowcę.

- Hej, serio zamierzasz iść w ten deszcz? - zapytał.
- Nie chciałam dzwonić po kierowcę - oznajmiłam.
- Wsiadaj i uznaj to za przyjacielską podwózkę - powiedział z uśmiechem.

Bez wahania zajęłam miejsce pasażera. Chciałam uciec od tego prześladowcy, a po drugie nie zamierzałam zmoknąć.

- Dzięki - rzuciłam kiedy byliśmy pod moim domem.
- Nie ma za co - stwierdził, a ja wysiadłam.

Czekał aż wejdę do domu, po czym pojechał dalej.

- Mamo? - zawołałam przekraczając próg.
- O, Rosie. Jak było w szkole? - zapytała.

Weszłam do kuchni, skąd dobiegał jej głos.

- Ujdzie, a jak w pracy?
- W miarę. Smacznego - powiedziała i podała mi talerz z obiadem.
- Dziękuję. Mamo możemy porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy - stwierdziła.
- Chodzi mi o coś innego, a więc - zaczęłam.
- Mam się bać? - przerwała mi.
- Nie, ale mnie wysłuchaj. Em... Od pewnego czasu mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Widziałam nawet jak robił mi zdjęcia, ale posłuchaj - powiedziałam kiedy zamierzała mi znowu przerwać - Często miewam koszmary, straszne sny przez które budzę się zlana zimnym potem w środku nocy. Mam też znowu napady agresji, mamo pomóż mi - jęknęłam żałośnie i po raz kolejny się rozpłakałam.

Nie da się o tym rozmawiać na sucho, to jest zbyt przytłaczające.

Mama złapała mnie za rękę i delikatnie po niej jeździła kciukiem.

- Spokojnie skarbie, jestem z tobą - powiedziała pewnie, ale w jej oczach również widziałam łzy - Zaraz wracam.

Wyszła z pomieszczenia, potem słyszałam tylko jak z kimś rozmawia.

- Panie Taylor, jak pan czegoś z tym nie zrobi to obiecuję, że będzie pan miał taką renomę jakiej nigdy nie miał - warknęła do telefonu.

Czyli, to z dyrem prowadzi dialog.

- Dobrze, w takim razie niech tak będzie, ale jeżeli to tylko strata czasu - urwała.

Co on jej zaproponował?

- Dobrze, do widzenia - rzuciła i się rozłączyła.
- Co się stało? - zapytałam.
- Umówiłam cię na spotkanie ze szkolnym pedagogiem. Chodź nie wierzę w takich wywłoczków, to mam nadzieję, że ci pomoże.

To my mamy pedagoga?

Johny POV

- Tak, oczywiście. Jasne do zobaczenia - mówiłem do telefonu.

Dyrektor mnie przyjął. Pora zacząć działania...


I Want YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz