Rozdział XII

224 25 19
                                    

Kiedy patrzę na ekran, ogarnia mnie lekkie zdziwienie. Byłam niemalże pewna,  że Domen się na mnie pogniewa, tymczasem on odpisał mi zwyczajnie:

Domen: Hej, gratuluję, a z nami wszystko w porządku? ;)

Oddycham z ulgą.

Ja: Dziękuję i tak, wszystko w porządku.

Domen: Cieszę się maleństwo, co u Ciebie słychać?

Ja: Okej. Tak mi się wydaje. A u Ciebie?

Domen: Tak Ci się wydaje? Gadaj mi już! 

Ja: Po prostu się boję wakacji. Za dużo wolnego czasu, mój mózg świruje, a potem już wiesz co się dzieje...

Domen: Nie może być tak źle, jak Ci się wydaje. Mam prośbę.

Ja: Tak?

Domen: Otwórz okno.

Kiedy patrzę w stronę, gdzie rozpościera się widok na podwórko, dostrzegam Słoweńca. Ale jak to? Przecież to niemożliwe! Domen jest teraz w Słowenii! Ale to, co widzę nie jest złudzeniem, a jawą. Księżyc, który niebawem osiągnie pełnię, nieśmiało oświeca jego sylwetkę. Podchodzę do okna z ledwością, bo serce wali mi jak oszalałe. 

Co jak co, ale takiej niespodzianki to bym się chyba nie spodziewała w calutkim życiu, ale nie ukrywam, jest całkiem miła, no dobra, świetna! W szczególności, że nie widzieliśmy się tak długo. I już naprawdę nie myślę o tym, że przez swoją głupotę (zbyt dużą zaradność do nauki, tak to się teraz u mnie nazywa) mogłam pokomplikować naszą relację. To tylko gdybanie, ale trzeba pamiętać, że dobre stosunki z bliskimi nam osobami są bardzo ważne i budujące. Mam nadzieję mózgu, że będziesz o tym pamiętał i serce, hej! Tak ty! Pomagaj mu trochę.

Kiedy jestem już blisko okna, widzę jego uśmiech wymalowany na twarzy o łagodnych rysach. I wtedy uśmiecham się ja, ale tą radość czuję od stóp aż po sam czubek głowy i daję słowo, że gdyby włosy miały buzie to i one by się śmiały. Ech mózgu, dobry przyjacielu, świrze mój. Cokolwiek mi nie dasz na myśl, to i tak cię lubię.

Otwieram powoli okno i wtedy... wypada ono z zawiasów. I nie wiem sama już, czy się mam śmiać, czy płakać, ale ta sytuacja wydaje się na tyle komiczna, że robię te dwie rzeczy jednocześnie, a Domen pomaga mi z powrotem założyć okno na właściwe miejsce. I tak uśmiechnięci, padamy sobie w ramiona, bo przecież przytulanie trzeba nadrobić. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek polubię ten bliski gest? W zasadzie, to chyba tylko ta moja chęć działa w jedną, słoweńską stronę. Kiedy zatapiam się w jego ramionach, nie chcę, żeby rozluźnił uścisk, bo wtedy mam wrażenie,  że upadnę. Tak jakby ktoś wyssał całą grawitację odkurzaczem. Żadne z nas nie wpada na pomysł, żeby jednak się od siebie odczepić i dobrze. Dobrze, bo wtedy jest ciepło. Dobrze, bo nie znam wtedy żadnych smutków. Dobrze, bo mam bratnią duszę zaraz przy sobie, a dzielą nas tylko ubrania. Dobrze, bo łatwiej się oddycha. Dobrze. Wkrótce jednak postanawiam zakończyć tę symbiozę (choć bardzo niechętnie) i odrywam się od jego ciała. 

- Hej - mówi z tym swoim łobuzerskim uśmiechem.

- Hej - odpowiadam mu tym samym. Uświadamiam sobie, że po całym dniu wyglądam, jakby piorun we mnie strzelił, ale nie wstydzę się tego i napawa mnie to lekkim niepokojem ale i spokojem, bo wiem, że on mnie akceptuje. I ja go akceptuje w każdej postaci. 

- Stęskniłem się - mówi i podchodzi do mnie, kiedy ja opieram się o biurko. I znów tuli, i znów ciepło, i znów miło.

- Dominiku, ty czasem nie masz jakiegoś uzależnienia od przytulania? Poza tym wpadłeś bez uprzedzenia, może ja teraz nie mam ochoty się z tobą widzieć? - mówię lekko rozbawiona.

- To wszystko przez ten towar od Laniska - śmieje się - jeśli chcesz mogę wyjść, ale wiem, że tego nie chcesz. 

- No dobra, zostań, pozwalam - odpowiadam i siadam na łóżku, a zaraz potem wskazuję mu, żeby usiadł tuż obok mnie. I siada. Łóżko skrzypi, a ja w środku mało nie pękam ze śmiechu i się rumienię. Domen chyba wie, o co chodzi.

I wtedy zaczyna się atak, bo łaskocze mnie po stopach i rękoma śmieszy moje ciało ku górze. Nie mam nawet jak się ruszyć, bo przygniata mnie swoim ciałem, a sam ma dużo siły i moje bicki przy jego to pikuś. Trzyma moje ręce tuż nad moją głową. 

- Co mam ci teraz zrobić? - uśmieszek błądzi po jego twarzy i zastanawiam się, kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy, ale nim zdążę pomyśleć o odpowiedzi, on dotyka swoimi wargami moich i wtedy przeszywa mnie prąd. Są gorące i delikatne, oddaję pocałunek, przelewając to, co czuję na jego usta. 

- Cieszę się, że tu jestem - mówi między pocałunkami.

- Też się cieszę,  że tu jesteś - z moich ust wydobywa się tylko mruczenie.

- Sandra! - podnosi głos mama stojąca w drzwiach z wyraźnym zdziwieniem na twarzy, a mnie ogarnia przerażenie i wtedy... budzę się.

Realny sen.

Summer of StarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz