~*~Rozdział 12~*~

207 32 134
                                    



Ciężkie krople wiosennego deszczu odbijały się od zewnętrznego parapetu, czasami wpadając na szybę okna, gdy wiatr zmieniał ich tor lotu. Puszyste, szare chmury rozprzestrzeniły się po niebie, chowając błękit. Słońce próbowało jeszcze walczyć, przebijając puch chmur swoimi promieniami, lecz powoli zanikało, pozwalając, aby świat pogrążył się w szarości i smutku.

W tym momencie czułem się tak, jak wyglądała sytuacja za oknem. Chodź chciałem walczyć do końca, traciłem resztki sił, a Tevolo stawał się mi bliższy. Jego obecność stopniowo przestawała mi przeszkadzać.

Pomimo, że siedziałem na jednej z pierwszych ławek, wyciągnąłem telefon. Nie miałem ochoty słuchać kolejnych niepotrzebnych wykładów. Znowu zacząłem przeglądać aktualne wiadomości, w których od rana huczało o śmierci Isabelle i Bruna Wagnerów. Uznano, że para była lekko pijana, przez co spowodowali wypadek samochodowy, w którym ucierpieli tylko oni. Niektóre artykuły twierdzą iż kierowca zauważył na drodze jakieś zwierzę i nie chcąc go potrącić, zbyt ostro skręcił, co poskutkowało spotkaniem z drzewem. Inne wpisy głoszą, że wypadek był ukartowany, lecz mało kto je czytuje, co bardzo mnie cieszyło.

O to chodziło. Zero podejrzeń w stosunku do mnie lub rodziny Moon. Plan był zbyt idealny.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Nie dość, że wszystko poszło jak po maśle to dodatkowo firma sama z siebie zaproponowała mojemu ojcu awans. Dzięki tym wieściom, jego żałoba nie potrwa długo.

Jutro odbywa się pogrzeb, na którym może się pojawię. Ojciec został zaproszony, lecz nie jestem pewny, czy zechce wziąć kogokolwiek oprócz mamy. Cóż... Mnie to jakoś szczególnie nie boli.

Ta adrenalina, krew na rękach i udane zabójstwa zaczynają dawać mi pewną chorą satysfakcję.

Nagle zadzwonił dzwonek. Niedbale wrzuciłem swoje rzeczy do plecaka i pośpiesznie opuściłem klasę. Nie rozmawiałem z nikim, lecz przysłuchiwałem się rozmowom mijanych przeze mnie osób. Dużo z nich prowadziło konwersacje na temat ostatniej serii wypadków.

Idąc przez korytarz, starałem się przybrać neutralny wyraz twarzy. Gdyby nie deszcz na zewnątrz zapewne wyszedłbym na dwór, żeby usiąść na jednej z ławek i spędzić w gronie znajomych przerwę obiadową. Zastanawiało mnie, gdzie oni mogliby teraz być.

Wtem poczułem jak coś z impetem na mnie wpada.

- Ojej, przepraszam. Tak bardzo mi przykro...

Lekko oszołomiony podniosłem wzrok i ujrzałem burzę brązowych loków, okalających niewinną twarz dziewczyny w okularach, za którymi kryły się błękitne tęczówki.

Na początku nie rozumiałem, dlaczego jest taka nerwowa i tak dramatyzuje, lecz po chwili poczułem coś mokrego i ciepłego na klatce piersiowej.

- Em, nic się nie stało, naprawdę – odparłem pośpiesznie, oceniając szkody rozlanej na mojej białej bluzce kawy.

Dziewczyna spuściła wzrok na podłogę i dopiero jak puściła materiał bluzki, uświadomiłem sobie, że cały czas go dotykała, próbując pozbyć się plamy. Na jej twarz wypłynął prawie niewidoczny rumieniec, a moje serce przyśpieszyło.

- Bardzo przepraszam – szepnęła, schylając się po książkę i pusty kubek.

Szybko oceniłem sytuację i zanim dziewczyna dotknęła książki, podniosłem ją i podałem jej z delikatnym uśmiechem.

- Dziękuję.

Szatynka chwyciła swoją własność, odwróciła się na pięcie i szybkim tempem oddaliła się.

Sługa DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz