Rozdział 25

1.2K 92 1
                                    


Już po mnie.Ja to wiem.A w tedy.Już nie mam życia.Ponownie zaczęłam płakać i bardzo po woli odwracać się.Dylan?A może to ci złodzieje. Jedno jest pewne-nie mam już życia.Może lepiej zginąć niż być żoną tego cholernego bydlaka.
Odwracałam się bardzo wolno cały czas płacząc.Ale to co zobaczyłam...zatkało mnie.Nie mogłam wydusić z siebie słowa.Stałam tak wciąż płacząc,aż w końcu wyszeptałam:
-Will?
Gdy nastolatek kiwnął głową wiedziałam,że to dzieje się na prawdę.Bez wahania rzuciłam mu się na szyje i mocno się w niego wtuliłam.To najpiękniejsze co mnie spotkało.Zaczęłam płakać jeszcze bardziej.Will chwycił mnie i podniósł przez co trzymał mnie na rękach.Wdychałam zapach jest perfum!Boże,to na pewno nie sen.Prosze,tylko nie sen.
-Will,to ty?-spytałam cicho wciąż płacząc.
-Już spokojnie.-usłyszałam gdy ten wciąż trzymał mnie i mocno przytulał.-jesteś bezpieczna.
-Tak...tak sie ciesze-słowa z trudem przelatywały mi przez gardło.Mocniej się w niego wtuliłam kładąc głowę na jego ramieniu i zarzucając mu ręce na szyje.
-Już jest dobrze,tak?-zapytał gdy ponownie postawił mnie na ziemi.Odgarnął mi mokre włosy z twarzy gdy ja wciąż zapłakana kiwałam głową.-zrobili ci coś?Zabije sukinsynów.
-N...to znaczy nie wiem.-jąkałam się i znowu przytuliłam się tym razem do jego klatki piersiowej.-dziękuje.Dziękuje,że jesteś.Myślałam,że już po mnie.
-W życiu nie dałbym cie skrzywdzić.Prędzej bym umarł.-nie wierzyłam,że to powiedział.
Gdy odsunęłam się od niego ten zmierzył mnie wzrokiem i powiedział:
-Jesteś ranna.Zabije gnoi.
-Co?-w tedy zobaczyłem,że mam rany na twrazy od gałęzi i zaschniętą krew na nodze przez ten upadek z okna.-to ja sobie zrobiłam.
-Co oni ci chcieli zrobić?-zapytał trzymając mnie za ręke.
-Will,oni...-mówiłam i znów ponownie się rozpłakałam.-chcieli,żebym wyszła za mąż.
-Co!?-krzyknął.Nie ważne,że jesteśmy w lesie.Przytulił mnie mocno,a w tedy wiedziałam,że czuje się bezpiecznie.

Will

O nie.Nie mają już życia.Lepiej żeby zbierai na trumne.Skrzywdzili tak ważną osobe w moim życiu.Nie chciałem przestać jej przytulać.Nie chciałem żeby płakała i cierpiała.
-Już jest okey.-mówiłem do jej ucha gdy znów się ode mnie odsunęła.Wyglądała strasznie,podobnie jak ja.-jesteś cała zimna.Trzymali się w zimnym pomieszczeniu?-gdy kiwnęła głową na "TAK" coś we mnie pękło.-już nie żyją.Nie daruje im tego.O nie...przegieli.
-Tu jest!-usłyszałem czyiś głos,a po chwili zobaczyłam jakiegoś chłopaka.Zauważyłem,że Jessy boi się i znów zaczyna płakać.
-Zostaw ją.-syknąłem trzymając ją za ręke.
-A kto mnie powstrzyma?Ty?-po tych słowach roześmiał się.
-Skrzywdziłeś ją.Chciałeś,żeby wyszła za ciebie za mąż,trzymałeś w zimnym i mokrym pomieszczeniu.Nie daruje tego wam.-oczywiście nie obyło się bez przekleństw.Po chwili usłyszałem krzyk Jessy i poczułem,że ktoś ją ciągnie.Reakcja była natychmiastowa.Od razu odwróciłem się i zamachnąłem.Mężczyzna który ją ciągnął dostał w twarz i upadł gdzieś.Gdy drugi z nich zaczął do mnie biec zrobiłem unik,po czym kopnąłem go tak,że ten wyleciał,uderzył o drzewo i zemdlał.Albo umarł.Nie wiem...nie widze różnicy.Rozglądnąłem się i chwyciłem Jessy za ręke.
-Zmywajmy się.
Jessy
Boże.Jakie to szczęście,że mnie znalazł.Od razu pobiegłam za nim chociaż czułam,ze noga strasznie krwawi.Biegłam i biegłam.Widziałam,że Will co chwile się rozgląda czy na pewno nikt za nami nie biegnie.Wciąż bardzo płakałam,ale już byłam szczęśliwa.Nie wiem jak Will mnie znalazł,ale to nie ważne.
Zobaczyłam jego samochód więc wiedziałam,że już jesteśmy uratowani.Wsiadłam szybko,a zaraz potem Will i odjechaliśmy z głośnym skrzypieniem opon.Skuliłam się na przednim siedzeniu.Miałam na sobie mokre,brudne i podziurawione ubrania.Na dodatek byłam cholernie głodna i zmarznięta.Will skupiony na ulicy zaczął grzebać coś na tylnym siedzeniu,a po chwili dał mi miękki koc,którym od razu się przykryłam.

-Skąd wiedziałeś,żeby wziąźć koc?-pytałam,chociaż wciąż strasznie było mi zimno.
-Nie wiedziałem.Ten koc zawsze tu jest.Jak się czujesz?
-Głodna,zmarznięta,zmęczona.
-Ja też.Nie spałem od trzech dni.Myślałem jak cie uratować.
-Nie spałeś?
-Jak mogłem spać wiedząc,że ty gdzieś tam jesteś.Jak dobrze,że usłyszałem twój pisk.Od razu wiedziałem gdzie biec.
-Dziękuje Will.Wciąż to nie wierze.
-Zrobiłbym dla ciebie wszystko.A jeżeli jeszcze raz się do ciebie zbliżą...na prawde ich zabije.Cieplej ci już?
-Troche tak.Dziękuje.-oparłam głowę o szybe i poczułam,że odlatuje.
Obudziłam się i poczułam,że ktoś mnie niesie.
-Co robisz Will?-spytałam zaspana.
-Zaniose cie do łóżka?

-Ale...idziemy do twojego domu?-zapytałam.
-Nie sądziłaś chyba,że pozwole ci mieszkać samej.
-Mogę sama iść.
-Nie przesadzaj.-odparł wchodząc do domu.-jesteś lekka jak piórko.Po drugie jesteś ranna.
Uśmiechnęłam sobie gdy coś sobie przypomniałam.
-Lilu!Przecież on jest w tym domu sam.
-Spokojnie.-odpowiedział z uśmiechem.W tedy z salonu wybiegł Lilu z dwoma dużymi psami u boku.Uśmiechnęłam się tylko,że wszystko z nim dobrze.
Will posadził mnie u siebie na łóżku i od razu zakleił rane oraz przemył zadrapania na twarzy.Dał mi też ciuchy swojej mamy.Ubrałam wygodne,brązowe legginsy i niebieski sweter.Od razu było mi ciepło.Razem z Willem zjedliśmy też coś,bo oboje byliśmy tak samo głodni.Wsunęłam z dokładką.Później najedzona i czysta oparłam się o ściane siedząc na łóżku Willa gdy ten do mnie wrócił i usiadł koło mnie.
-Lepiej się czujesz?-zapytał obejmując mnie.Przytuliłam się do niego i uśmiechnęłam.
-Tak.Dziękuje Will.Nigdy ci tego nie zapomnę.
-Daj spokój. Zrobiłbym wszystko.Gdyby stało ci się coś gorszego...nie ręczyłbym za siebie.Boże,mogłem w tedy tam biec,zatrzymać ich...
-Przestań.-powiedziałam z uśmiechemm.-to nie twoja wina.Bardziej moja.

Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.Mały gest,ale bardzo cieszył!
-Will...jesteś zmęczony?-spytałam po chwili ciszy obserwując go.Nasze oczy na chwile się spotkały.
-Byłem.Ale gdy tu jesteś już nie jestem.
-Przyznaj się Will...jesteś zmęczony.-powiedziałam z rozbawieniem leżąc na jego ramieniu.
-Co?Ja?Nigdy!-żartował śmiejąc się.
-Will.
-Oj no dobra.Zmęczony jak cholera.

Zachichotałam i powiedziałam:
-Wiedziałam.
Will spojrzał na mnie z uśmiechem i pocałował mnie w usta.Był to krótki,ale przyjemny pocałunek.Tak bardzo mi tego brakowało.
-Bałem się o ciebie.-wyszeptał gdy oparł głowę o moją głowe,a ja mocniej się w niego wtuliłam.Leżeliśmy na łóżku przykryci kocem.
-Wiem.-powiedziałam tylko.-dziękuje.Jeszcze raz.Wiem,że to mało,ale chociaż mogę ci podziękowac.Uratowałeś mnie,Will.-spojrzałam na niego i zobaczyłam,że spi.Uśmiechnęłam się,wtuliłam się w jego koszulke czując zapach perfum i sama zasnęłam.

List w butelce (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz