-Chwila chwila.-powiedziała Holly siedząc na wózku inwalidzkim w salonie.-czyli podsumowując;to ty byłeś sprawcą tego wypadku?Przez ciebie siedze na wózku?
-Tak strasznie cie przepraszam.-powiedziałem chwytając się za włosy.
-Nie wierze.-fuknęła nastolatka.Po jej tonie wiedziałam,że jest wkurzona.-zniszczyłeś mi życie.
-Ja na prawdę cię przepraszam.Gdybym mógl cofnąć czas...tak cholernie mi jest przykro.Bardzo cie przepraszam.
-Przeprosiny nie pomogą.-powiedziała.Zdziwiłem się,że mówi ze spokojem i łagodnością.
-Wiem,że zniszczyłem ci życie.Wiem jak ci ciężko.Nie wiem jak cie mam przeprosić.Byłem w tedy zwykłym frajerem.Głupim,cholernie głupim kretynem.
-Dobrze,że masz o sobie takie zdanie.-powiedziała,a w jej tonie usłyszałam nutke rozbawienia,więc spojrzałem na nią.
-Żałuje tego Holly.Tak bardzo cie...przepraszam.Wiem,że nic tego nie zmieni.
Chwila ciszy.Holly ją przerwała:
-Przez te kilka lat zdążyłam się przyzwyczaić do wózka.-powiedziała,a ja dostrzegłem jak się uśmiecha.
-Czyli...wybaczasz mi?
-Tego nie powiedziałam.-odparła.-zniszczyłeś mi życie,to fakt.Jesteś draniem i frajerem.Tego nie zmienie.Bo to ty przykłułeś mnie do wózka.Ale doceniam to,że przepraszasz i prawie płaczesz,a to rzadkość u facetów.-uśmiechnęła się,więc ja zrobiłem to samo.-nie wybaczę ci w stu procentach.Nie wiem czy kiedykolwiek ci zaufam.Potrąciłeś mnie,uciekłeś,teraz przychodzisz,a ja prawie cie nie znam.Ale wiem jedno.Musimy znaleźć Jessy.
-Więc mi pomożesz?-spytałem podnosząc się z krzesła.
-Oczywiście.Znam Jess tyle lat.I wiem do czego jest zdolna.W dzieciństwie powiedziała,że zje kaktusa.Śmiałam się,ale to zrobiła,
-Żartujesz.-powiedziałam śmiejąc się.
-Niestety nie.Skończyło się w szpitalu na wyjmowaniu igiełek z języka i dziąsła.Ale teraz na poważnie.Wiem,że musimy ją znaleźć.To co zrobiłeś było niedopuszczalne i Jess ma prawo być na ciebie zła,ale nie pozwolę,żeby stało jej się coś złego.W tym momencie do domu Holly wbiegła Alis z chłopakami.Od razu ich przedstawiłem.
-Wiesz może gdzie może być Jessy?-spytała zdyszana Alis.
-Nie.Przykro mi.Musimy działać na własną ręke.
Alis wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała Holly.
-Nie dostałaś nic podobnego?-zapytała.
-Nie.-odparła odblokowując telefon.-o cholera.Dostałam.Pisze jakby się żegnała.Że kocha,będzie tęsknić.Kuźwa,musimy coś zrobić.
-Póki co siedzimy tu i gadamy.-zauważył Gabriel.Wszyscy wybiegli z domu.Chciałam pomóc Holly z wózkiem,ale ta drobna nastolatka zaskoczyłą mnie tym,że wyjechała z domu szybciej od nas.
-Holly,spróbuj coś sobie przypomnieć.-powiedziała Alis.-mamy mało czasu.Nie mówiła ci nic,żebyśmy...mogli do niej dojść?
-Hmm...kurde.Przykro mi,ale na prawdę nie wiem gdzie może być.Jest tu tyle jej ulubionych miejsc.Park,Galeria,kino,domy innych sąsiadów,teatr....gdybyśmy mieli wszystko przeszukiwać skończyłby nam się dzień.I byłoby za późno.
-O ile już nie jest.-zauważył Luke,a ja spojrzałem na niego morderczym wzrokiem.
-Nawet tak nie mów.Musimy jej poszukać.
-Will,nie wiemy od czego zacząć.-zauważyła Alis.-Holly mówiła,że ma dużo ulubionych miejsc.
-Może się rozdzielimy?-zaproponowałem.
-To odpada.-powiedziała Holly nerwowo jeżdżąc w przód i w tył na wózku.-przykładowo Galeria jest wielka i jedna cyz nawet dwie osoby nie przeszukają wszystkich sklepów.
-Musi być jakieś wyjście!-krzyknąłem bo czułem,że puszczają mi nerwy.
-Gdzie Gabriel?-zapytała Alis.Rzeczywiście.Chłopaka koło nas nie było.Ale zaraz przybiegł z uśmiechem na twarzy.
-Ej,patrzcie!-krzyknął podając mi coś do ręki.Była to złota bransoletka z literką "J"
-To bransoletka Jessy!-powiedziałem.-nosiła taką.Pamiętam.
Gabriel ruszył przed siebie,a my za nimi.Pokazał nam gdzie leżała.Ale tam było tyle dróg i ulic,że nie wiedzieliśmy gdzie biec.
-Może być wszędzie.-powiedział Luke rozkładając ręce.Byliśmy przerażeni.Nie wiedzieliśmy czy...Jessy jest cała i zdrowa.Czy żyje.Ale musiała żyć!Nie mogłem jej stracić.
-Słuchajcie.-powiedziała w końcu Holly i nagle wszyscy spojrzeliśmy na nią z nadzieją.-coś...mi się przypomniało.Kilka lat temu staliśmy sobie przy moście podziwiając zachó słońca odbijający się w wodzie.Jessy miała może w tedy trzynaście lat.Powiedziała,że chciałaby wskoczyć do tej wody i zobaczyć jak to jest.Oczywiście zaczęłam mówić,że jest głupia,że to zły pomysł,a ona że jak będzie taka potrzeba to to zrobi.
-Holly,kocham cie!-wykrzyknęła uradowana Alis podskakując.
-Nie wiem czy tam jest.-kontynuowała Holly.-to było kilka lat temu.
-Nie ważne!-powiedziałem.-musimy tam iść.Zaraz się ściemni.
Jak najszybciej ruszyliśmy za Holly która mimo,że była na wózku jechała bardzo szybko.
Jessy
Szłam wciąż płacząc.Płakałam coraz bardziej.Myślałam,że się odwodnie,ale tak nie było.A jakbym się odwodniła to dobrze.Umarłabym i nie musiałabym się męczyć z tym,żeby jakoś zakończyć to życie.Bo po co żyć skoro nie ma się nikogo bliskiego,a wszystkie osoby dookoła cie okłamują?
Przetarłam twarz dłońmi.Mój makijaż już dawno się rozmazał,włosy rozwiał wiatr.Wyglądałam strasznie,ale wiedziałam,że muszę dotrzeć tam gdzie chce.Tam gdzie kilka lat temu byłam z Holly.Gdy w oddali zobaczyłam most ręce zacisnęłam w pięść.Bałam się.Jak to będzie wyglądać?Ale wiedziałam,że musze to zrobić i nie wchodzić już nikomu w droge.Bo i tak nikomu jestem niepotrzebna.
Stanęłam na moście i spojrzałam na dół.Wysoko.Widziałam tylko wode.Znowu zaczęłam płakać.Stałam na baczność czekając na odpowiedni moment.Bałam się.Bałam jak cholera,ale musiałam to zrobić.Mogłam też zabić się w inny sposób.Rzucić pod pociąg,pociąć,dać się pożreć aligatorowi i powiesić się.Ale nie.Zdecydowałam się zeskoczyć z mostu.Straszna śmierć.Ale musiałam to zrobić.Stałam już na samym końcu mostu.Nie było ludzi.Nikt tędy nie przechodził.Zamknęłam oczy,aby się uspokoić.Paznokcie wbijały mi się w skóre.Ponownie spojrzałam w dół.Muszę to zrobić.Teraz albo nigdy.
Will
Biegliśmy ile sił w nogach.Holly była wciąż przed nami,ale już w oddali widziałem most.A na nim...jakąś drobną kobiecą postać stojącą tuż na skraju.Jej włosy powiewały na wietrze,stała na baczność-jak w najgorszym koszmarze.
-Boże!-usłyszałem zdyszany głos Alis.-to...Jessy!
Przyjrzałem się bliżej.CHOLERA!To była ona.Milimetry dzieliły ją od śmierci.
-Nie zdążymy!-usłyszałam Holly która nieustannie próbowała przyśpieszać.
Wziąłem wszystkie siły i pobiegłem najszybciej jak umiałem zostawiając przyjaciół daleko w tyle.Wiedziałem,że Jessy jest już gotowa.Że zaraz to zrobi.A ja nie mógłbym jej pomóc.Moje włosy powiewały na wietrze,kosmyki przyklejały się do spoconego ciała.Słyszałem jak przyjaciele wołają żebym się pośpieszył,że dam radę.Nie mogłem ich zawieść.I Jessy.Popędziłem najszybciej jak umiałem czując,że już dalej nie pobiegnę.Ale dla Jessy musiałem to zrobić.
JessyKoniec.To koniec.Wiem,że jestem nienormalna,ale co wy byście zrobili gdyby wasze rodzeństwo umierało w szpitalu,rodzice mieliby was gdzieś,przyjaciel by was okłamał,tak samo jak chłopak?Zapewne to co ja.
Musiałam wreszcie to zrobić.I już później będzie po wszystkim.Mimo,że most był bardzo wysoki,ja musiałam skoczyć.Ponownie zaczęłam płakać.Zamknęłam oczy i złorzyłam ręce w pięść.Moja bluzka powiewała,tak samo jak włosy przez silny wiatr.
Wzięłam głęboki oddech,wciąż mając zamknięte oczy.I...poleciałam do przodu.Wiedziałam,że nie ma odwrotu.Że zaraz to się stanie.Zabije sie.I dla wszystkich będzie lepiej.
Poleciałam do przodu,ale nie na długo.Zatrzymałam się.To fizycznie niemożliwe,przecież miałam polecieć i wpaść do wody.Byłam pod wpływem emocji.Nie wiedziałam co się dzieje.Do piero po chwili dotarło do mnie czemu nie lece.Poczułam czyjeś dłonie owijające się w okół mnie.A później poczułam jak ktoś odciąga mnie od przepaści.Nie wiedziałam kto to był.Oczy miałam zamknięte,zapłakane.Gdy je otworzyłam zobaczyłam zamazaną twarz.Zamrugałam pare razy i zobaczyłam Willa.To on mnie złapał.Gdyby zjawił się sekunde później-nie udałoby mu się mnie uratować.Emocje dały góre.Wybuchłam niekontrolowanym płaczem,mimo że płakałam od kilku godzin.Ale teraz płakałam najgłośniej jak umiałam.Will przybliżył mnie do siebie i przytulił.Złapałam jego koszule czując znajomy zapach jego perfum.Wtuliłam się w niego wciąż płacząc.
-Boże,Jess.-usłyszałam cichy szept.Poczułam jego usta na mojej głowie.Boże!Mogłam już nie żyć.Mogłam gdzieś tam leżeć w wodzie.A on mnie znalazł.Nie wiem jak to zrobił.Ale tak cholernie mu za to dziękuje.Nie mogłam jednak nic wydusić.Wciąż strasznie szlochałam.Wylałam już tyle łez,że mogłam się w nich utopić.Jedną ręke trzymał na mojej głowie,a drugą oplatał moje ciało.Czułam się bezpiecznie.I tak cholernie mi tego brakowało.Zapomniałam już o tym co mi zrobił.Teraz cieszyłam się,że jest przy mnie.
-Nic ci nie jest?-wyszeptał w końcu wciąż mnie do siebie przytulając.Ja kiwnęłam tylko głową na Nie.
Nic innego nie mogłam z siebie wydusić.Nie chciałam,żeby mnie póścił.On mnie uratował.Boże,czułam się jak w bajce z Happy Endem.To jeszcze nie koniec gdyby ktoś myślał. :) Niedługo nowe rozdziały.
CZYTASZ
List w butelce (ZAKOŃCZONE)
JugendliteraturJeden chłopak może wywrócić świat do góry nogami.Jedna tajemnica-może wszystko zepsuć. Zdrada.Nienawiść.Rozpacz.Miłość.