Przebudzenie

591 55 21
                                    

Ykhar posłała mi przelotne spojrzenie, które, znając jej gadulstwo, miało oznaczać „Przepraszam, że cię w to wrobiłam. Naprawdę będę niesamowicie zajęta papierologią przez cały dzień. Dziękuję, że zgodziłaś się tym zająć. Dbaj o niego. Powodzenia!", i pobiegła w stronę holu. Przez chwilę patrzyłam, jak odchodzi, po czym przeniosłam wzrok na chłopca i uśmiechnęłam się pokrzepiająco, chcąc dodać otuchy nie tylko jemu, ale również sobie. Trochę się denerwowałam. Nie wiedziałam, jak postępować z jego matką, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo albo co powiedzieć dziecku, jeżeli ona jeszcze przez jakiś czas się nie obudzi. Mimo obaw, postanowiłam zrobić to, czego się podjęłam.

Zdążyłam już przywyknąć do eldaryańskich śniadań. Dla ściśniętego z nerwów, kobiecego żołądka, wyznaczana racja żywnościowa była w zupełności wystarczająca. Zastanawiałam się jednak, jak mógł najeść się nią rosły mężczyzna pokroju Valkyona czy chociażby taki Ezarel. A może to, że wiecznie komuś dokuczał i droczył się przy każdej nadarzającej się okazji, wynikało z wiecznego odczuwania przez niego głodu? Co jeśli temu biednemu elfowi nigdy nie pozwolono w pełni zaspokoić jednej z jego potrzeb fizjologicznych, co znacząco wpłynęło na kształtowanie się jego charakteru? Zapewne miał inny powód, dla którego zakazywał się do siebie zbliżać, ale to, jak łatwo przekupić go jedzeniem, wzbudzało jakieś podejrzenia. Choć właściwie, wszystko w tym świecie wzbudzało moje podejrzenia.

Mery zjadł swoją porcję ze smakiem i pełen entuzjazmu ruszył do przychodni, nim zdążyłam chociażby odnieść naczynia Karuto. Dogoniłam chłopca dopiero w połowie klatki schodowej. Złapał mnie wtedy za rękę i pociągnął za sobą na piętro. Zaraz po tym, jak Ewelein zaprosiła nas do środka, zaprowadziła nas do odpowiedniego łóżka. Pacjentka jeszcze spała, jednak kręciła się niespokojnie, jak gdyby miała koszmar lub wybudzała się, choć wcale nie chciała tracić tego snu. Trudno określić, jak się czuła. Wyglądała na niespokojną, ale nie byłam pewna, czy dostrzegłam w tym nutę przerażenia, czy bardziej żalu za czymś, co kończy się wbrew jej woli. Mery dotknął dłoni swojej matki, a ta natychmiast otworzyła oczy. Oswobodziła się z tego delikatnego, dziecięcego uścisku, po czym chwyciła zlewkę z jakąś cieczą, stojącą wcześniej na szafce nocnej obok kozetki, i rozbiła ją.

To nie tak, że od tamtej chwili widziałam ciemność. Po prostu ostatnim obrazem, jaki zarejestrowałam, była wyciągnięta ręka Twyldy, jej rozczochrane blond loki i wściekły wyraz zmęczonej twarzy. Nie jestem nawet pewna, czy później moje oczy pozostawały otwarte, a jeśli nie, to kiedy je zamknęłam. Czułam przenikliwy ból w podbrzuszu. Słyszałam zaniepokojony głos mężczyzny i równie przejęty piskliwy głosik, a także spokojny ton opanowanej kobiety. Poza tym, wyczuwałam pod swoimi plecami coś, co nie wydawało mi się tak twarde, jak podłoga, ale każdy z bodźców odbierałam jakby osobną całość. Nie byłam w stanie połączyć ich w swojej świadomości, którą również stopniowo traciłam, jak wcześniej zmysły wzroku i równowagi. Zasnęłam..?

***

Leiftan zauważył, jak Mery wchodzi do przychodni w towarzystwie młodej kobiety. Coś nie pozwalało mu się tym nie zainteresować. Sam nie wiedział, czy miał wtedy złe przeczucia, czy po prostu ciągnęło go do tej dziewczyny, jednak postanowił zaufać temu czemuś. Kiedy stanął pod drzwiami z zamiarem zapukania w nie, usłyszał stłumiony brzęk tłuczonego szkła i zatroskany, a zarazem przerażony, piskliwy głosik. Niewiele myśląc, wparował do środka. W ostatniej chwili złapał upadającą niewiastę i, mówiąc do niej zawładniętym przez emocje głosem, rozglądał się dookoła, chcąc zorientować się w sytuacji.

On sam trzymał w ramionach młodą kobietę, zranioną ostrym przedmiotem w podbrzusze, którą chwilę później na polecenie Ewelein położył w jednym z łóżek. Przed nią (zanim ją przeniósł) siedziała Twylda, a obok stał jej syn. W wyciągniętej dłoni blondynki znajdowała się rozbita zlewka. Szkło ociekało krwią, zmieszaną z resztką granatowej cieczy, która rozlana była na szafce nocnej i podłodze wokół. Mery najwyraźniej nie potrafił zdecydować, co ze sobą zrobić. Wcześniej krzyknął tylko „Mamusiu?!", a później stał, patrząc przed siebie jak zahipnotyzowany i ze łzami w oczach powtarzając cicho jedno pytanie. „Dlaczego?".

Zbiegi okoliczności nie istniejąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz