Gdy ponownie je otworzyłam, musiałam dać im chwilę na przystosowanie się do ciemności, jaka na nowo zagościła w wypełnionych toksyczną mgłą korytarzach. W tym czasie dołączył do nas Leiftan. Zaczął tłumaczyć, że wcześniej nie mógł nas znaleźć, mimo wielu prób obierania różnych ścieżek, co w pełni rozumiałyśmy, znając stan penetrowanych przez nas jaskiń. Powiedział też (choć pewnie same byśmy się tego domyśliły), że błysk światła pozwolił mu nas namierzyć. Bez zbędnego zgłębiania tematu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Po pewnym czasie, usłyszeliśmy krzyk w oddali. Zdawałam się rozpoznawać głos jednego z mykonid. Zaczęłam biec w tamtym kierunku. Dwoje towarzyszy podążyło za mną. Na szczęście tego pilnowali, bo ja w emocjach niemal zapomniałam, że postanowiliśmy więcej się nie rozdzielać. W swoim szaleńczym pędzie trafiałam w różne części grot w zupełnie przypadkowej kolejności. Nie mogłam doszukać się w tym wszystkim logiki, podczas gdy krzyk przybierał na sile.
Nie umiałam znieść całego tego cierpienia. Desperacko pragnęłam pomóc tym biednym istotom. Żeby tego dokonać, musiałam nieustannie przeć naprzód. Zabroniłam sobie się poddawać. Właśnie gdy osiągnęłam najwyższy stopień mobilizacji, coś mnie uderzyło. Dosłownie. Ogłuszona tym ciosem, z cichym jękiem bólu, ciężko opadłam na ziemię. Tak niefortunnie, że stłukłam przy tym swój sprzęt. Zachowałam jednak świadomość, więc mogłam wstrzymać oddech i tym samym uchronić się od wdychania trucizny. Później uniosłam wzrok i zobaczyłam trupiobladą twarz Leiftana. Gestem szaleńca, zdarł z mojej twarzy i odrzucił gdzieś na bok zepsutą maskę, by dać mi swoją. Powiedział, że zostało mu mało czasu, nim trucizna rozłoży go na łopatki. Idiota, doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka. Nie mogłam pozostać obojętną na to, że podjął je dla mnie. Chciałam mu to wygarnąć, nawrzeszczeć na niego, lecz powstrzymałam się, by pozwolić mu dokończyć wypowiedź.
Kazał mi znaleźć Wyrocznię i to, co kryło się w jaskiniach. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć. Zaczął zamykać oczy i tracić równowagę. Huang Hua złapała go w ostatniej chwili. Powtórzyła jego rozkaz. Poganiała mnie. Nie wierzyłam najbardziej prawdopodobnej przepowiedni, jaka zrodziła się gdzieś na skraju mojej świadomości, że zostawiłaby mnie tam całkiem samą, dlatego musiałam ją o to zapytać. A ona musiała jak najszybciej go stamtąd wyprowadzić. Spodziewałam się tego. Doskonale to rozumiałam. Wiedziałam, jakie zagrożenie dla jego życia stanowiła wypełniająca korytarze trucizna. Znałam powagę sytuacji lepiej niż ktokolwiek inny. A nie mogłam nijak zatrzymać lawiny uczuć, która mnie w tamtej chwili zalała. Niepokój, niepewność, żal, rozpacz, poczucie winy, bezradność, przerażenie, samotność, niemoc, złość, gniew, lęk... Napływały falami, tworząc obezwładniający sztorm.
- Odwagi, wierzę w ciebie. Dojdziesz do tego!
Wypowiedziała te słowa otuchy z charakterystycznym dla siebie uśmiechem - promiennym, niemal niosącym obietnicę rychłego powrotu słońca. Zalały one mój niespokojny umysł. Paradoksalnie, naraz gwałtownie i łagodnie uciszyły szalejące w nim emocjonalne klęski żywiołowe. Pocieszona i nieco bardziej spokojna, zebrałam całą swoją odwagę i ponownie ruszyłam w głąb jaskini. Kompletnie osamotniona, dopóki znów nie spotkałam Wyroczni. Od tamtej chwili, ślepo za nią podążałam. Ufałam, że wskazywała mi słuszną drogę. Z niepojęcie silnego przeczucia czerpałam też pewność, że chciała i potrafiła mnie chronić. Zgodnie z jej wytycznymi, maszerowałam kilka godzin, aż dotarłam do korytarza, którego bez cienia wątpliwości nigdy nie eksplorowałam. Niewiele widziałam przez mgłę, jednak wszystko wydawało mi się... dziwne.
Ściany były usiane niebieskawymi żyłami, które wydłużały się, w miarę gdy posuwałam się naprzód. Wszystkie bez wyjątków zbierały się w tym samym punkcie. Założyłam, że to tam leżało poszukiwane przeze mnie źródło problemu. Bijące błękitnym światłem serce. To nasilało moje wcześniejsze podejrzenia, zdawało się wręcz potwierdzać, że groty żyły własnym życiem. Nie bez obawy podeszłam więc bliżej wskazanego mi zagłębienia, by wreszcie rozpoznać to, co się w nim znajdowało. Kryształ. Zdumiewająco wiele jego fragmentów. Zdawały się być połączone ze skałą, w której tkwiły. Całe skupisko emanowało złowrogą aurą. W obliczu tego widoku, wzięłam głęboki oddech, by przygotować się na najgorsze, po czym zwróciłam się do Wyroczni z pytaniem o dalsze instrukcje.
CZYTASZ
Zbiegi okoliczności nie istnieją
Fanfiction"Zbiegi okoliczności nie istnieją." Pewna bohaterka, wierząc w te słowa i desperacko się ich trzymając, postanowiła zostać w Eldaryi i wymazać swoje istnienie na Ziemi. Co później działo się z nią w świecie, który sama wybrała? Jak potoczyły się jej...