*POV Justin*
Wszedłem po schodach na czwarte piętro i zatrzymałem się przed odpowiednimi drzwiami. Odchrząknąłem, po czym głośno w nie zapukałem. Musiałem chwilę czekać, zanim otworzyła je Tiffany we własnej osobie i niemal od razu odsunęła się, robiąc dla mnie miejsce w przejściu.
- Matko Boska, jak dobrze, że jesteś. - zamknęła za mną drzwi, po czym od razu podparła się ściany, jakby zabrakło jej sił.
- Dobrze się czujesz? - zacisnąłem palce rąk na jej pasie, by pomóc jej stać o własnych siłach.
- Mówią, że ciąża to nie choroba, ale od kilku miesięcy mam wrażenie, że jest inaczej. - delikatnie odepchnęła moje ręce. Zaśmiała się smutno, idąc ze mną w kierunku salonu. Puściłem ją, by usiadła wygodnie w fotelu. Złapała się za brzuch, masując go, jak te wszystkie ciężarne kobiety.
- Rose! - zawołała.
Cholera, zapomniałem o tym dziecku.
Nie minęło kilka sekund, a my oboje usłyszeliśmy tupot stóp z głębi korytarza. Do pokoju wtargnęła mała dziewczynka ubrana w fioletowe spodenki i białą bluzkę z narysowanym na środku jakimś dziwnym wzorem, którego za cholerę nie mogłem rozszyfrować. Do tego na jej ramionach narzucona była jeansowa kamizelka. Lśniące włosy w odcieniu złocistego blondu przykuwały moją uwagę.
- Ciociu, co to za pan? - stanęła kilka centymetrów przede mną, zadzierając głowę do góry.
Tiffany na chwilę się zamyśliła, po czym uśmiechnęła się promiennie, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.
- To jest wujek Justin. - przedstawiła mnie dziewczynce.
- Mam wujka Justina? - pisnęła cieniutkim głosikiem, wlepiając we mnie spojrzenie swoich niebieskich jak ocean oczu. Mogła mieć z 4 albo 5 lat. W sumie to nie wiem. Nie znam się na dzieciach.
- Ym..Cześć. - wydusiłem z siebie bez entuzjazmu, zbliżając się do małej blondynki.
Tiffany głośno odchrząknęła, sprawiając, że spojrzałem na nią. Posłała mi srogie spojrzenie.
- Bądź miły. - szepnęła, praktycznie nie wydając żadnego dźwięku.
Westchnąłem, odwracając się do dziewczynki.
- Dzisiaj ciocia Tiffany odpocznie, a ty pobawisz się z wujkiem, dobrze? - mrugnąłem do niej, siląc się za przyjazny ton. Uklęknąłem, by być z nią na tej samej wysokości.
- Taaak! - mała krzyknęła radośnie i wskoczyła na mnie, znajdując się w moich ramionach. Mocno ją złapałem i podniosłem się do pionu.
Mała zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie było kilka zabawek, które, jak potem mi wyjaśniła, przyniosła od siebie z domu.
*- Patrz! - wyskoczyła jak torpeda z drugiego końca pokoju i zaraz znalazła się przy mnie. Jezu, od kiedy dzieciaki tak szybko biegają. - To mój ulubiony miś. - podała mi białego pluszaka z wielka kokardą na szyi.
- Podoba mi się. - na mojej twarzy zawitał uśmiech. Nie, nie był wymuszony. Naprawdę się starałem.
Dziewczynka podeszła jeszcze bliżej i przysunęła się, nachylając się nade mną.
- Powiedzieć ci sekret? - szepnęła, śmiesznie rozglądając się dookoła, jakby ktoś mógł nas podsłuchać.
Przytaknąłem, czekając na to, co powie.