*POV Ariana*
Usłyszałam charakterystycznie wibracje i uniosłam telefon, z nadzieją, że nie jest to kolejny telefon od Justina. Głośno westchnęłam, gdy okazało się, że jednak było tak jak się spodziewałam. Bez namysłu odrzuciłam połączenie, odkładając telefon na mały stolik obok sofy.
- Powinnaś odebrać. Już od trzech dni tak dzwoni. Facet zaraz oszaleje- mruknął Steven przeglądając jakieś kartki leżące na komodzie. - Myślisz, że kiedykolwiek przestanie, jeśli nadal będziesz go ignorować?
- Nie mam ochoty słuchać jego wyjaśnień. - wybełkotałam.
- Przypominam ci, że on zrobił to, żeby cię chronić.
- Ale nie musiał kłamać. - odchrząknęłam.
Steven już się nie odezwał, zapewne zorientował się, w jakim kierunku idzie ta rozmowa i chciał uniknąć tej konfrontacji.
- Ale muszę tam niedługo pojechać. - zaśmiałam się, choć nie miałam humoru. - Nie mogę wiecznie chodzić w twoich ciuchach.
- Jak widzisz, narazie nie narzekam z tego powodu. - odparł śmiejąc się. - Wiesz, w niektórych moich rzeczach wyglądasz lepiej niż ja.
- Potraktuję to jako komplement. - posłałam mu niewinny uśmiech.
- Kiedy chcesz tam jechać?
- Może po południu. - stwierdziłam.
- Jest szesnasta.
- Okej, to wieczorem? - uśmiechnęłam się krzywo.
- Będziesz to odwlekać w nieskończoność? - uniósł brew, krzyżując ramiona na piersi.
- Może.
Steven podszedł do mnie i w tym samym momencie wyciągnął w moim kierunku swoją wytatuowaną rękę. Popatrzyłam na niego niepewnie.
- No chodź. - zachęcił mnie ruchem głowy. - Będziesz miała to już za sobą. Czy nie tego właśnie chciałaś?
*
Im dłużej jechaliśmy, tym więcej miałam wątpliwości. To dziwne, biorąc pod uwagę, że miałam jedynie zabrać swoje rzeczy. Ale niestety (a może stety) nie uniknę w ten sposób spotkania z Justinem, z którym nie chciałam się widzieć, przynajmniej przez jakiś czas.
Auto zatrzymało się, a ja próbowałam wziąć głęboki oddech. Otworzyłam drzwi i powoli wysiadłam z samochodu. Celowo nie odwracałam wzroku w stronę Stevena, który nadal siedział za kierownicą. Po prostu kroczyłam do przodu, aż dotarłam do dużych drzwi. Zapukałam kilka razy, a otworzyły się dosłownie po dwóch sekundach, jakby ktoś cały czas stał pod nimi i tylko czekał na gościa. Stanęłam twarzą w twarz z Justinem, który wydawał się conajmniej zaskoczony moim widokiem. Wyciągnął rękę w kieszeni i zmienił swoją postawę ciała, cały się napinając. Skupił spojrzenie w moich tęczówkach, najwyraźniej nie mając nic do powiedzenia albo najzwyczajniej w świecie nie wiedział co powiedzieć. A może jedno i drugie, jeśli jest to możliwe.
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj. -mruknął swoim ochrypłym głosem. Ktoś kto go nie zna, mógłby pomyśleć, że dopiero się obudził, ale prawda była taka, że on zawsze miał tak głos. Nawet teraz podobało mi się to.
- Widzę. - fuknęłam.
- Wejdziesz? - odsunął się z iskierką nadziei w oczach, robiąc nieco miejsca w drzwiach.
- Przyszłam tylko po swoje rzeczy. - odparłam zdystansowanym, wręcz formalnym tonem.
Minęłam go w przejściu, nie czekając na jego reakcję. Szybkim krokiem weszłam po schodach na górę i udałam się do sypialni, w której trzymałam swoje rzeczy. Wyrzuciłam wszystko z szafy, wyciągnęłam walizkę spod łóżka, gdzie prawdopodobnie wsadził ją Justin. To on pewnie też zrobił porządek w tym pokoju.
Po dziesięciu minutach spakowałam już wszystko, ale na wszelki wypadek przejrzałam jeszcze ostatni raz wszystkie szafki i szuflady w komodzie obok szafy. Złapałam za rączkę od walizki i udałam się po schodach na dół.
Gdy stałam już na ostatnich stopniach, ręka Justina złapała za rączkę od walizki, delikatnie wyrywając mi ją wyrywając. Myślałam, że chce mi ją zabrać i nie pozwoli mi odejść, ale on tylko chciał mi pomóc i postawił ją na ziemi. Uniosłam wzrok ku jego twarzy posyłając mu smutny uśmiech.
- Zanim stąd wyjdziesz, muszę ci coś powiedzieć. - oświadczył śmiertelnie poważnym tonem.
- Steven mi wszystko powiedział, Justin. - przerwałam mu, kręcąc głową. Zeszłam z ostatniego stopnia schodów i stanęłam w odległości około metra od niego. - Wiem, czego chciał od ciebie James i jakie byłyby konsekwencje, gdybyś machnął na to ręką. - nie chciałam patrzeć na jego twarz. Już tak miałam, że kiedy byłam zestresowana, nie potrafiłam patrzeć ludziom w oczy. - Tylko po co były te kłamstwa?
- Bo chciałem uniknąć rozmowy takiej jak ta. - oznajmił. - Nie musielibyśmy odbywać kłótni dotyczącej Jamesa.
- Ale tu nawet nie chodzi o jakiegoś pierdolonego Jamesa! - wybuchnęłam, przysuwając się niego bliżej. - Tutaj chodzi o ciebie, o to, co robisz i jakie decyzje podejmujesz!
Nienawidziłam tego, że byłam znacznie od niego niższa. Musiałam unieść głowę, by widzieć jego twarz, górującą nade mną.
- Wiesz, co by się działo, gdybyś od początku wiedziała? Zrobiłabyś wszystko, by mnie powstrzymać. - syknął, oddychając nierównomiernie.
- Owszem, zdobiłabym to. - przytaknęłam ze smutnym uśmiechem, tym razem patrząc mu w oczy. - Nie pozwoliłabym ci, byś w taki sposób się poświęcał.
- A ja nie mógłbym dopuścić, byś mnie powstrzymała. - ściszył głos, niemal szepcząc. - Nie żałuję niczego, co zrobiłem. - burknął. - I nie zamierzam z tego rezygnować.
- Ugh, co jest z tobą nie tak?! - zatopiłam ręce we włosach, czując gotującą się we mnie złość.
- Jesteś na tyle głupia, że nie potrafisz zrozumieć, dlaczego to robię! - wrzasnął z wyraźną irytacją i rozdrażnieniem - Ze wszystkich sił próbuję utrzymać cię z dala od tego gówna! Nie powinnaś się w to mieszać. - dodał nieco ciszej, zmniejszając odległość między naszymi ciałami.
Jego ciemne oczy jakby przeszywały mnie na wylot. Chłonęły każdą moją myśl, powodując u mnie niepokój. Nie znałam takiego Justina. Teraz wydawał się być kimś innym. Kochał mnie, ale jego miłość obróciła się w coś złego, jakby jego uczucie napędzało go do zrobienia wszystkiego, co niepoprawne i głupie.
- Już ci kiedyś mówiłam, że jest już za późno, by mnie od tego odciągać. - wydusiłam z siebie, patrząc wszędzie dookoła, byle tylko uniknąć jego spojrzenia. - Ale ty desperacko starasz się mnie ratować. - z każdym wypowiedzianym słowem moje rozdrażnienie, a zarazem pobudzenie coraz bardziej się nasilały. - Udajesz, że możesz coś zmienić, stawiasz sobie wyzwania. - mówiąc do niego, bardziej przekonywałam sama siebie do tego wszystkiego. Wiedziałam, że miałam rację. - To nie ma sensu, Justin.
- Wiesz, co? - nagle jego wyraz twarzy zupełnie się zmienił. Jego ton w tym jednym znaczącym momencie stał się na szorstki i arogancki. - Możesz sobie mówić, co chcesz. Możesz na mnie krzyczeć, zwyzywać mnie od najgorszych gnojów, zrobić co ci się żywnie podoba. - nie poznawałam go. Przemawiało przez niego rozdrażnienie i ożywienie, jakiego chyba jeszcze nigdy u niego nie widziałam. - Nie obchodzi mnie to i uważam, że ta rozmowa jest bezcelowa.
Prychnęłam, hamując łzy zbierające się w kącikach moich oczu. Nie mogłam przed nim płakać. Nie teraz.
- Nie zmienisz mojego nastawienia do tematu. - kontynuował, jakby był w jakimś transie. - Nie zmienisz moich uczuć do ciebie, ani tego, jak bardzo mi zależy na twoim bezpieczeństwie. Trudno, możesz mnie nienawidzić. Oboje zapłacimy ogromną cenę, ale warto.