*POV Justin*
Siedziałem zrezygnowany na skórzanej kanapie paląc jointa. Mój wzrok błądził po jasnych ścianach w dużym pokoju. Mocno się zaciągnąłem, a po sekundzie wypuściłem dym, który rozprzestrzenił się w pomieszczeniu. Poczułem niesamowite działanie narkotyku, które zawsze potrafiło mnie rozluźnić. Już dawno do tego nie wracałem, lecz nigdy nie zapomniałem tego uczucia.
Czułem narastającą presję i rozdrażnienie, ponieważ nie miałem żadnych wieści o Arianie. Jakby ona o James zapadli się pod ziemię. Żadnego znaku życia, żadnej wiadomości. Nic. Nie chciałem się załamywać, ale chwilami moje siły mnie opuszczały. Nie mogłem zachowywać się jak cipa. Trzeba przez to przejść, a potem już będzie z górki. Ona się znajdzie i nic jej nie będzie, powtarzałem sobie w myślach bez ustanku. A jeśli nie...
To po prostu tego skurwiela zabiję.
Do moich uszu dotarł dźwięk przekręcania klucza w zamku, a już po chwili do mieszkania wtargnął John. Wszedł do salonu i zawiesił swoje zdumione spojrzenie na mojej sylwetce rozwalonej na kanapie. No cóż, nie miał pojęcia, że tu jestem i w dodatku nie wyglądałem teraz najlepiej. Zaniedbałem się przez ostatnich kilka dni.
- Co ty tu robisz, Bieber? - wskazał na mnie ręką podchodząc bliżej.
- Tiffany mnie wpuściła. - mruknąłem przecierając ręką twarz, przez co mój głos był lekko zniekształcony.
- To gdzie ona właściwie jest? - zmarszczył brwi rozglądając się po mieszkaniu.
- Chyba siedzi w kuchni. - odparłem bez uczucia.
- A ty czemu wyglądasz jak bezdomny? - dodał szybko kolejne pytanie.
- To jest jakieś przesłuchanie? - mój pretensjonalny głos rozbrzmiał w pomieszczeniu.
- Nie wiem, chyba mam prawo wiedzieć, zwłaszcza, że jesteś w moim domu.
- Długo by opowiadać. - wymamrotałem po chwili.
- Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś z siebie coś takiego. - skarcił mnie zakładając ręce na piersi. - Zachowujesz się jakby ona umarła albo coś w tym stylu.
- Nawet tak nie mów. - ostrzegłem go. - Chociaż w sumie to nie mogę być niczego pewny. Może nie wydzie stamtąd w jednym kawałku. - wydukałem z obojętnością. - O ile w ogóle on ją kiedyś wypuści.
- Stary, co się z tobą dzieje do cholery? - spytał patrząc na mnie jak na świra. - Minęło dopiero kilka dni...
- Aż kilka dni. - niegrzecznie mu przerwałem. Miałem gdzieś, co będzie chciał powiedzieć. Wiedziałem swoje. - Przez ten czas nic się nie zmieniło. Nie wiem, jak mam jej pomóc i to mnie po prostu dobija. Nie wiem nawet, gdzie już jej szukać. Objechaliśmy wszystko, szukaliśmy informacji, ale nie mamy kompletnie nic.
- Ale przecież mówiłeś, że Alex miał ci pomóc. - John zawiesił swoją bluzę na oparciu fotela przyglądając mi się uważnie.
- Ten idiota nie odezwał się od kilku dni! - krzyknąłem wymachując dłońmi we wszystkie strony. - Powiedział, że wyśle mi esemesem adres miejsca, gdzie trzymają Arianę, ale tego nie zrobił.
- Nie powinieneś był mu zaufać. - stwierdził John.
- Też to kurwa wiem! - gwałtownie wstałem.
- Stary, nie unoś się tak okey? - uniósł ręce w obronnym geście.
Niespokojny złapałem za końce moich włosów ciągnąc je lekko. Nerwy kolejny raz mnie wykańczały.