- Nie wierzę, że Abraham mógłby zaatakować dzieci- Powiedział nad wyraz spokojnie Martin Brundle, gdy dowiedział się od Collinsa o tym, co stało się jego dzieciom.
- My nie mieliśmy powodów by wątpić- Jasper spiorunował mężczyznę wzrokiem- Doskonale znamy ekstrawaganckie zachowania naszego leśniczego. I te jego napady gniewu.
Rozmowa trwała jeszcze około półgodziny aż w końcu See i Lee wraz z ojcem mogli wrócić do domu.
- Nie dość, że wagarujecie to jeszcze odbieram was z komisariatu- Martin był wściekły- Co będzie następne?! Wysyłanie paczek do więzienia?!
- No chyba tobie- Nie powstrzymał się See- Ten gościu zaatakował nas za coś, co zrobił któryś z naszych dziadków. I coś czuję, że chodzi o twojego ojca.
- Ach tak?
- Nigdy o nim nie mówisz, a gdy ktoś próbuje zacząć to robić, szybko zmieniasz temat- Zauważyła Lee- A poza tym dotychczas nie wiemy nic o twojej macosze.
- I nie będziecie- Mężczyzna zaparkował auto przed domem- Poza tym, że była na tyle bezczelna by podwalać się do żonatego.
See otworzył drzwi auta i bez słowa skierował się do domu. Jego bliźniaczka ruszyła za nim, również w totalnej ciszy. Widząc, że na twarzy chłopaka są już pierwsze objawy gniewu weszła za nim do jego pokoju.
- No cholera!- See kopnął nogę łóżka- Musimy się czegoś dowiedzieć!
- Ale jak?- Spytała brata dziewczyna- Przecież tata trzyma jakiekolwiek dokumenty w...
- Gabinecie- Westchnął chłopak- Zamkniętym na klucz.
- Mam pomysł- Szepnęła Lee- Poczekamy do nocy i otworzymy drzwi. Od czegoś mam wsuwki. Ale teraz musimy go przeprosić, żeby uśpić jego czujność.
***
Drzwi gabinetu po wielu próbach wreszcie się otworzyły. Bliźniaki weszły powoli do środka starając się nie wywołać niepotrzebnego hałasu. See odruchowo otworzył szafkę biurka by natrafić na sporą, zieloną teczkę.
- Rodzinne- Przeczytał napis na teczce, po czym ją otworzył.
- Jest!- Ucieszyła się Lee świecąc latarką na pierwszą kartkę. Był to akt urodzenia ich ojca.
- Martin Brundle- Czytał cicho chłopak- Urodzony dziesiątego lutego, 1986 roku.
- Jako dziecko Veronicy Brundle i...- Lee zacięła się na danych swojego dziadka- Setha Brundle... To po nim masz imię...
- Tak samo jak bohater książki- Jęknął chłopak- A ty masz na drugie po naszej babci... Ale skąd ta Elena. Poza „Śmiercionośnym Życzeniem?"
- Nie wiem, szukaj dalej.
Chłopak przeglądał dokumenty by natrafić na akt zgonu.
- Elena Marie Lancaster- Czytał chłopak- Urodzona 31 października, roku 1968. Zmarła pierwszego maja 1986... Cholera, zamazał resztę!
- Nie on- Powiedziała na to Lee- Tata nie używa niebieskich długopisów, wiesz przecież. A poza tym robiła to osoba leworęczna.
- Ja jestem leworęczny- Zauważył nastolatek, po czym natrafił na zdjęcie. Zrobiono je w święta roku dwa tysiące drugiego. Bliźniaki dostrzegły na nim wysokiego mężczyznę z ciemnymi włosami, teraz poprzetykanymi siwizną. W komplecie szła oliwkowa karnacja i ciemnobrązowe oczy. Obok niego była dziewczyna z ciemnobrązowymi włosami i przenikliwie zielonymi oczami.
- Seth i Elena...- Przeczytała Lee napis pod zdjęciem- 25 grudnia, 2002.
- To się nie zgadza- Jęknął nastolatek- Najpierw widzimy jej akt zgonu, a potem jak gdyby nigdy nic jest na zdjęciu z dziadkiem... I to w dodatku jest od niego dużo młodsza...
- Tu jest akt zgonu naszej biologicznej babci- Siostra przerwała jego wypowiedź i sama zaczęła czytać- Została... Zamordowana.
Nastała cisza, którą przerwał dopiero odgłos na korytarzu. Nastolatkowie włożyli teczkę na miejsce i zgasili latarki.
- Chodź- Szepnął See do siostry- Wyjdziemy oknem na drzewo w ogródku i do swoich pokoi.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?- Odpowiedziała pytaniem Lee- Przecież... Ono jest zbutwiałe...
- Ciii...
- Nie cichaj mi tu- Syknęła dziewczyna.
- Rusz się- Odpowiedział na to jej brat wchodząc na parapet- Lee...
- Idę, idę- Brunetka podążyła za bliźniakiem i po chwili znaleźli się na rosnącej w ich ogródku wierzby. Od razu pożałowali tego, że znaleźli się na jednej gałęzi w tym samym momencie.
- Ja pierniczę...!- Jęknął See, gdy upadli na chodnik po drugiej stronie płotu- Moje plecy...
- Co ty, emerytem jesteś?- Lee pomogła mu wstać by zaraz potem do nastolatków zaczął się zbliżać jakiś kształt. Zamarli.
Zło podchodziło coraz bliżej i bliżej, a młodzi wycofywali się by dać sobie szanse na ucieczkę. A następnie do owej się rzucili.
Nie odwracali się, bo oznaczałoby to jedynie problemy, a tych już trochę mieli. Kreatura ryczała ile tylko mogła, ale nie była w stanie ich złapać. Byli dla niej najwidoczniej za szybcy. Jakim cudem, nie wiedzieli.
Wbiegli za róg uliczny by natrafić na ślepy zaułek. Warczenie monstrum rozbrzmiewało tuż za nimi by potem przerodzić się w lamenty bólu. Kiedy odważyli się spojrzeć na epicentrum strachu leżało ono z kilkoma sporymi ranami na plecach.
Martwe.
Nad trupem stały dwie przedstawicielki płci pięknej. Jedna miała na sobie ciemną bluzę z kapturem, nie mogli dostrzec twarzy. U drugiej wręcz przeciwnie, widzieli lokowane, pastelowo-różowe pukle i jasną karnacje. Wybawczynie odważyły się w końcu odezwać.
- Nic wam nie jest dzieciaki?
CZYTASZ
Venatus || Death Wish IV
TerrorGra rozpoczęła się na nowo... Choć Elena izolowała się przez dwanaście lat od wydarzeń na ziemi te w końcu dały o sobie znać. Nadchodzi moment gdy historia zatoczy koślawe koło, a na pole bitwy wkroczą rodziny i nowi wrogowie. Czy będzie to koniec n...