Lecenie w powietrzu nie jest dobre dla zdrowia.
To przeszło jej na moment przez głowę, kiedy dym rzucił nią w drzewa. Poderwała się do góry, gdy tylko mogła i zaczęła nawracać do obozu. Wrzaski trwały, grunt się trząsł, krew tryskała.
Zlokalizowała kolejny porzucony karabin by następnie zacząć strzelać do stworów, jakie towarzyszyły Temperance. Próbowała tez rozwikłać skąd ten cały dym powodujący obrażenia terenu i istnień.
Naboje przeszywały czaszki atakujących kreatur zakańczając ich żywota z hukiem.
I raz. I dwa.
Rozejrzała się wokoło i dostrzegła McCoffin. Teraz albo nigdy.
Strzeliła, lecz nabój trafił w korę drzewa, przy którym Temperance stała. Kobieta widząc zagrożenie pognała w las a Elena rzuciła się za nią.
A raczej chciała za nią pobiec. Gdy była niedaleko lasu znów pojawił się ten dziwaczny dym i odrzucił ją do zniszczonego obozu. Wrzaski zmieszane z wiwatami, rozkazy i odgłosy zderzania się uderzały z obu stron do jej uszu powodując mocne otumanienie.
-Cała jesteś?- Dostrzegła Caroline. Nastolatka pomogła jej znaleźć się w pozycji półsiedzącej i wciąż czekała na odpowiedź.
-Chyba tak-Odpowiedziała, choć wciąż miała przed oczami dziwaczne plamy kolorów- Co z resztą naszych?
-Wszyscy cali- Odpowiedziała jej dziewczyna.
Z pomocą nastolatki Elena stanęła na równe nogi a po chwili podbiegła do nich reszta pozostałych przy życiu.
-Wszystko w porządku?- Seth podbiegł do szatynki.
-Chyba tak-Odpowiedziała pozwalając się objąć- Ale Temperance zwiała.
-Dorwiemy ją-Zapewnił kobietę były naukowiec- Tylko najpierw się stad wynieśmy.
-Ani mi się ważcie!- Huknął ledwo mogący ustać Anderson- Jesteście nam potrzebni!
-A wy nam nie-Warknął Seth- I właśnie wychodzimy.
Anderson stał z otwartymi ustami i oczami jak spodki nie mogąc przetrawić mającej miejsce sytuacji. "Jego" grupa od ciężkich przypadków właśnie odchodziła i będzie bezbronny.
-Błagam!- Płaszczył się przed Sethem- Nie odchodźcie!
-Nie zmuszaj mnie żebym ci zamknął tę arogancką gębę- Syknął Brundle do mężczyzny- Jesteś żałosny.
-Ja?!-Warknął Anderson- "Błagam, boję się! Pomóż mi!"
Ryknął śmiechem, ale nikt z jego podwładnych nie zamierzał go w tym małpować.
-Ja nie mogę!- Anderson dalej się śmiał- Może niech ci do tego jeszcze ucho odpadnie, co?
Elena spojrzała na partnera. Stał z twarzą bez emocji przyglądając się poczynaniom Andersona. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale z jej ust wydobył się tylko zduszony pisk.
-Co pan wyrabia?- Zareagował jakiś agent-Anderson, zachowujesz się jak ostatni prostak! Brundle ma racje! Jesteś żałosny!
Momentalnie mina Andersona zrzędła. Patrzył na coraz to większa grupę zwolenników stwierdzenia o swojej żałosności i nie dowierzał. W tym czasie nasza ekipa opuściła obóz nie oglądając się za siebie.
Dziedziczkę Lancasterów dziwił fakt, że wcześniej nastawieni do niej negatywnie antagoniści kroczą teraz obok jakby poprzednie zdarzenia nie miały miejsca.
Znów ich wołanie o pomoc. To, które zawsze szło z jej strony.
Aż do teraz.
Złapała dłoń partnera i nie zamierzała puścić. Zazdrościła mu, że był w stanie siedzieć
cicho i nie odgryzł się Andersonowi. Ona by pewnie posłała go po czymś takim na drugi świat, chociaż szkoda by było go zaśmiecać kimś takim.
-Następnym razem to jemu odpadnie ucho-Syknęła- Razem z głową.
-Nie zaczynaj-Poprosił Seth-Dość ostatnio polało się krwi.
-Po prostu...
-Przyzwyczaiłem się- Przerwał jej- W oczach większości będę zawsze tylko obrzydliwym, Brundlefly.
-Nie dla tych, co są tu dziś z nami-Zauważyła trzeźwo-A wkrótce może i dla całego świata...
-Uwierz, wolałbym nie.
-A ty wierzysz, że kochałabym cię nawet, jeśli zostałbyś tą hybrydą na zawsze?
Nastała nieprzyjemna cisza. W głowie Eleny zaczęły krążyć czarne myśli. Czyżby wątpił w to, co powiedziała? Błagam nie...!
-To jedyna rzecz, której jestem pewny- Padła odpowiedź.
Uśmiechnęła się blado, a See i Lee również się pod to podpięli. Ślad na policzku chłopca dalej był, podobnie jak wspomnienia tego, co zrobił Martin. Tak nie postępuje ojciec. Nikt tak nie postępuje do cholery! Jeśli bije się dzieci lub zwierzęta jest się jebanym tchórzem, który nie ma jaj by fikać do kogoś większego!
-Sama bogini-Podjęła temat Lee-Myślicie, że Hel ma coś z tym wspólnego? To mityczny byt...
-Nie wiem-Odpowiedziała Elena- Ale z doświadczenia wiem, że to wszystko jest bardziej skomplikowane niż wygląda.
-Jak bardzo skomplikowane?- Spytał See.
-Bardzo, bardzo... Bardzo...
-Zmień kurna płytę!- Syknęła Annie.
-Jeśli masz lepszy pomysł to proszę!- Warknęła Elena-No, dawaj!
-Annie, Elena ma racje-Westchnął Paul-To jest skomplikowane.
-I ty przeciwko mnie?
-To ty jesteś przeciwko wszystkim!
-Cisza!- Syknęła Caroline-Słyszeliście?
Do uszu grupy dotarły dźwięki jakby tysiące papierowych kartek było równocześnie targane. Dodatkowo huk i światłość pioruna przecięły niebo.
Elena dostrzegła przed sobą kobietę. Miała już swoje lata i spięte w ciasny kok siwe włosy. Jej ciało przysłaniają czarna suknia matrony. Patrzyła na nią jak na kogoś, kogo znała od wieków.
Osobniczka zniknęła pomiędzy drzewami a coś kazało kobiecie za nią iść. Coraz bardziej wnikała w las, który wydawał jej się teraz bardzo znajomy.
Aż za bardzo.
-Nie, nie!- Rozpoznała ten płaczliwy skowyt. Należał do jej matki.
Należał do Judidth Lancaster.
-Oddaj moje dziecko!- Krzyczała kobieta do Setha. Bez dobrze znanych Elenie teraz zastygłych na zawsze oznak starości, z ubraniem całym w krwi.
Która należała do niej.
Widziała siebie martwą w ramionach przyszłego partnera. Ten tylko rzucił wrogie spojrzenie Judidth i jej siostrze.
-Nigdy-Powiedział Sethaniel Brundle przechodząc na drugą stronę portalu.
![](https://img.wattpad.com/cover/118116073-288-k392992.jpg)
CZYTASZ
Venatus || Death Wish IV
HorrorGra rozpoczęła się na nowo... Choć Elena izolowała się przez dwanaście lat od wydarzeń na ziemi te w końcu dały o sobie znać. Nadchodzi moment gdy historia zatoczy koślawe koło, a na pole bitwy wkroczą rodziny i nowi wrogowie. Czy będzie to koniec n...