.:13:.

50 6 0
                                    

-Samozapłon? Tego jeszcze nie było.
-Seth to nie jest zabawne-Elena spojrzała na partnera- Ty tego nie widziałeś...
-Nie naburmuszaj się- Poprosił.
-No dobrze-Uśmiechnęła się- Możesz mi wyjaśnić, czemu prawie zatłukłeś Jacka na kwaśne jabłko?
-Impuls...
-To nie jest wyjaśnienie- Zauważyła łapiąc się pod boki- Jesteś inteligentną osobą. Nie daj się wyprowadzać z równowagi komuś takiemu.
-Wybacz-Westchnął- Po prostu się o ciebie martwiłem. I miałem rację. Nie dość, że powrócił Stathis to jeszcze ta cała Temperance...
-Złamałam jej nos-Zauważyła Elena.
-Nie zatrzymałaś Walpurgii.
-Ale zatrzymam- Zadeklarowała-I powstrzymam to całe nałożenie.
-My powstrzymamy-Skorygował jej wypowiedź.
-Nie chce cię w to mieszać...
-Nie dyskutuj.
-Ej...Może lepiej się nie rozdzielajmy, co? Bo jak się oddalamy od siebie to odbija nam palma.
-A wiesz, że to dobry pomysł?- Przytulił ją-Parka wariatów z nas, co?
-Owszem- Odpowiedziała.
-Wiesz... Jak to wszystko się skończy to zamieszkajmy nad jeziorem. W końcu po coś w tych Zaświatach jest.
-Bo z ciebie taki pływak- Parsknęła śmiechem- Jak ze mnie baletnica.
-Przecież dobrze tańczysz.
-Jak ty prowadzisz- Przypomniała mu.
Jak ty prowadzisz.
                                ***
- Co oglądasz?
- Nic!- Elena momentalnie trzasnęła klapą laptopa ukrywając oglądany wcześniej film.
- Pięć lat masz, że się ukrywasz?- Prychnął- A może z chłopakiem czatujesz?
- Ugh- Burknęła- Nie. Oglądam horror.
- A potem się w nocy będziesz wydzierać...- Joseph prychnął z dezaprobatą- Chociaż jakiś dobrze zrobiony? Nowy?
- Ma trzydzieści lat.
- Jezu!- Mężczyzna jęknął- Nawet gust do filmów masz zacofany...
Zniknął z jej pola widzenia, schodząc na dół by przywitać żonę. Elena od razu zamknęła drzwi na klucz i wróciła do komputera. Założyła słuchawki i nastawiła się na zapomnienie o całym świecie.
                      ***
Nigdy się nie nauczy, że śpi się przynajmniej siedem godzin.
Spanie na gruncie bolało w szyję i Elena szybko się o tym przekonała. Caroline, która teraz na warcie z Dolly i Brahmsem jeszcze nie skapnęła się, że dziedziczka Lancasterów nie śpi. Szatynka przekradła się krzakami poza teren ich obozowiska. Chłód tego miejsca był jej potrzebny. Samotność i ciemność wręcz wymagane.
Myśl goniła myśl i starała się ogarnąć po jak śliskim i niepewnym gruncie stąpa. Miała wrażenie, że nadciąga coś złego, nieprzewidywanego. Że spokój skończy się równie szybko jak zaczął.
Odruchowo powędrowała ręką do miejsca na szyi. Ślad był zdecydowanie mniej wyczuwalny niż wtedy, gdy powstał.
Szelesty w krzakach sprawiły, że momentalnie się zatrzymała. Miała wrażenie, że dostała skurczu każdego możliwego mięśnia.
Ktoś tu był.
I czyhał na nią.
- Sama pakujesz się w pułapki- Zza krzaków wyszła osoba w kapturze. Skądś znała ten głos. Pamiętała go. Ale skąd? Teraz nie mogła zebrać myśli, nie mogła nawet się ruszyć.
Dała się złapać. Szlag by to wszystko trafił!
- Mam to w genach- Odważyła się odezwać- I ty chyba też skoro podchodzisz tak blisko mnie. W ciemności.
- Zabawna jesteś- Zaśmiała się melodyjnie przeciwniczka- Nie sądziłam, że Seth gustuje w takich.
Błagam, pomyślała Elena. Powiedzcie, że się przesłyszałam!
- Naprawdę myślałaś, że możesz się dobrać do mojego męża?- Kaptur opadł a Elena dostrzegła kręcone włosy Veronicy.
Ona powinna nie żyć. Ona powinna nie żyć.
Walsh ją zabił. Walsh ją zabił.
- Czekałaś na to, co?- Warknęła Veronica- Czekałaś na to by mi go zabrać... Ale wnuków mi nie zabierzesz!
Uskoczyła przed atakiem przy okazji potykając się na wystającym korzeniu. Upadła na ziemię i zaczęła się rakiem wycofywać. Na Veronicy nie robiło większego wrażenia ciskanie kamieniami czy kopanie po kostkach. Wciąż stała, gotowa by wykończyć szatynkę.
-No dalej!- Nadepnęła Elenie na nogę- Załatw mnie!
Trzydziestoczterolatka oswobodzili kończynę i stanęła na równe nogi.
-Nie rozkazuj mi-Syknęła.
Veronica tylko się zaśmiała, po czym wyciągnęła w jej stronę dłoń z kordelasem.
-No nie mów, że sobie nie dasz rady-Parsknęła śmiechem- Żałosne.
Elena złapała dłoń oponentki i wykręciła ją za jej plecami. Nóż upadł na śnieg.
-Tak-Wysyczała Veronica- Pokaż, jakim jesteś potworem! Daj mu powód by cię zostawił!
Dziedziczka Lancasterów podcięła przeciwniczkę a ta upadła na ziemie. W tym czasie Elena nogą wyrzuciła w górę kordelas i pochwyciła go w locie.
-Już blisko...-Na twarzy starszej walczącej malował się psychiczny uśmiech- No, pozbądź się mnie. Na co czekasz?!
Elena zastopowała ruch ręki w powietrzu. By następnie wbić ostrze broni w korę drzewa niedaleko ucha Veronicy.
-Świat tak nie działa!- Warknęła szatynka- Nie zmusisz mnie żebym cię wykończyła!
Obróciła się na pięcie i zaczęła zawracać. W tym samym czasie na sile zaczął przybierać opadający śnieg.
-No bez jaj! Słynna nieustraszona Elena Lancaster tchórzy!
-Brundle-Wycedziła Elena.
-Co?- Veronica się jej przyjrzała. Dłoń Eleny powędrowała do nieodłącznej części jej wizerunku. Pierścionka zawieszonego na łańcuszku na szyi.
-Elena Lancaster-Brundle -Na twarzy szatynki zagościł uśmiech- Nieustraszona Elena Lancaster-Brundle.
Przeciwniczce opadła szczęka a jej oczy otworzyły szeroko. O tym to chyba nie wiedziała.
-Nie...!- Wykrzyczała wściekle- On na pewno ci go nie dał!
-Skąd ta pewność?- Elena poczuła, że ktoś kładzie na jej ramieniu dłoń. Seth.
-Ale...Ale...- Veronica nie mogła się wysłowić- Tacy jesteście!? Zniszczę was! Zniszczę całą tę waszą miłość!
Rzuciła w ich stronę czymś na kształt granatu dymnego. Zgniłozielony gaz ranił śluzówki i okropnie cuchnął. Elena zasłoniła usta i nos dłonią i próbowała rozgonić dym koło niej, ale skutki były dość marne.
Poleciała jak długa na śnieg czując narastające zimno aż nagle...
Martwa cisza.
Cisza.
Cholerna cisza!
-O kurwa!- Rozpoznała głos Caroline i natychmiast się poderwała do góry. Dziewczyna osłaniała See i Lee, Cujo szczekał jak najęty a lalki i Samara wraz z Damianem trzymali broń na widoku.
-Co wy...?!-Wciąż rozkojarzona przez opary Elena spojrzała na grupę.
-Z-za tobą!- Pisnęła Dolly.
Kobieta odwróciła się gwałtownie by dostrzec za sobą wysoką na ponad dwa metry istotę z nadnaturalne wielkimi oczami i odnóżami.
Jak u muchy.
-Seth!- Była zszokowana-O Boże...
Śmiech Veronicy przeszył powietrze kując w uszy.
-Wiedziałam!- Płakała łzami radości- Wiedziałam, że ten idiota cię osłoni!
-Jak go nazwałaś?!-Warknął do kobiety See-Ty debilko!
-Jak ty się do babci zwracasz?- Syknęła Veronica.
-Babci?- Prychnęła na to Lee-Nasza babcia stoi tam- Mówiąc to wskazała dłonią Elenę.
Rozjuszyło to Veronicę. W jej rękach zmaterializowała się strzelba, którą wymierzyła w... Brundlefly.
-Ani mi się waż!- Ryknęła Elena łapiąc lufę broni. Ta wypaliła w powietrze ogłuszając na chwile obydwie kobiety by potem odlecieć przez szamotaninę w bok. Veronica rozejrzała się za strzelbą i po chwili odkryła, że dzierży ją Jasper Collins.
-Radzę się poddać- Syknął policjant- Albo rozsmaruję ci mózg na drzewie.
Magicznie zapomniany przez zebranych Brundlefly wydał z siebie ryk bólu. Elena dostrzegła ostro zakończone kawałku metalu, które wbijały się w ciało istoty.
-Teraz jest jak powinno być- Veronica dalej się śmiała.
Dla Eleny to było za wiele. Czuła narastającą furię, lecz tym razem nie miała zamiaru się powstrzymać. Zanim Veronica zdążyła zareagować dłonie dziedziczki Lancasterów zacisnęły się na jej gardle. Problem nastał też, gdy obie równocześnie poślizgnęły się na zamarzniętym gruncie przy asyście wiatru sporej już śnieżycy. Spadły w dół grani centralnie do zaspy.
W Elenie zawrzało, gdy poczuła jak jest ciągnięta za kostki. Oswobodziła się wierzgając niczym koń dolnymi kończynami i korzystając z wolności poderwała się do góry.
Veronica miała całe posiniaczone ramiona i rozciętą wargę. Patrzyła na Elenę tym samym rozjuszonym wzrokiem, co wcześniej. Wiatr przybierał jeszcze bardziej na sile a na dodatek śnieg mu wtórował.
-Ty parszywa...!-Przeciwniczka chciała ją zaatakować, ale poślizgnęła się i poleciała na twarz w śnieg. Korzystając z tego Elena przerzuciła ją nogą na plecy i rzuciła wrogie spojrzenie.
-Odmienisz go-Syknęła.
-Ani mi się śni!- Veronica chichotała-Niech cierpi!
Elena kopnęła ją w twarz. Jak się okazało kopniak był mocno skuteczny gdyż nemezis ledwo mogła mówić. Postanowiła jednak zignorować ból i wydobyć z siebie zdanie, które pozostawiło Elenę w konsternacji.
-Gra się nie zakończy póki ona istnieje.
Po tej wypowiedzi ciało kobiety rozpłynęło się w powietrzu i zniknęło niesione wiatrem śnieżycy. Elena skuliła się i opatuliła rękoma.
-Kobieto łap się liny!- Usłyszała głos Beverly. Nie wiedziała skąd lekarz zdobył ową linę, ale było to teraz niezbędne narzędzie do przetrwania.
Została wciągnięta na górę w przeciągu kwadransa i poczuła na sobie pytające spojrzenia grupy.
"Co robimy dalej?"
-Gdzie on jest?- Robiąc wyraźną spację między każdym z tych słów spojrzała na lekarza. Ten wzruszył ramionami.
-Żartujesz sobie?!- Wyrzuciła z siebie i zaczęła się gorączkowo rozglądać- Jak można zgubić muchę ważącą sto osiemdziesiąt pięć funtów?!
Grupa rzuciła lekarzowi wymowne spojrzenie, po czym zaczęli się rozglądać za zaginionym Brundlefly
Sethaniel do diabła, pomyślała kobieta. Jak cię dorwę to wyściskam. A potem ci przywalę.
Dało się słyszeć łomot wśród burzy śniegu. Grupa stanęła w małym kółku i zaczęła lustrować teren. Zielone oczy Eleny bez problemu wyłapały wychodzących zza krzaków agentów Waszyngtonu.
- Patrzcie, co my tu mamy- Odezwał się jeden- Policjant zdradza kraj i sprzymierza się potworami.
- Potworami jesteście wy!- Warknęła Elena. Dało się słyszeć krzyk, kiedy jeden z nich zaczął się palić. Jego kompani chcieli go ugasić, ale na niewiele im się to wówczas zdało.
- Wynośmy się stąd!- Nakazał Jasper puszczając młodzież przodem. Starsi ruszyli za nimi na sporym przyśpieszeniu. Kątem oka dziedziczka Lancasterów dostrzegła jak zaczyna płonąć kolejny agent. Cały czas się mu przyglądała, nie mogąc wykonać ruchu.
-Do diabła!- Collins złapał ją za nadgarstek-Nie stój jak słup!
To sprawiło, że na moment wytrzeźwiała i pobiegła za resztą. Czuła cisnące się do oczu łzy a jej myśli latały bezwładnie po głowie. Dodatkowo teraz już nic nie mogło opanować śnieżycy, która powodowała osłabienie zmysłów wzroku i słuchu i przeszywała chłodem do kości.
Naboje mijały cele o milimetry a grupa dalej gnała. Wtedy też dotarły do nich kolejne krzyki. Cała grupa się zatrzymała by dostrzec trupy agentów i tych przy życiu, którzy zaczęli płakać za towarzyszami. See i Lee jęknęli na widok zwłok, Elena też. Jak się okazało truchła miały wyżarte twarze lub inne części ciała.
Jak od kwasu.
-Tam pobiegło to monstrum!- Jeden z agentów strzelił między drzewa. Pozostali żyjący mężczyźni pod wpływem żądzy zemsty ruszyli za kompanem w las.
-Wracaj tu!- Wolał Beverly za, Eleną gdy ta ruszyła za oprawcami. See, Lee i Cujo bez zastanowienia ruszyli za kobietą. Reszta grupy nie miała innych opcji niż zrobić dokładnie to samo.
                        ***
-Otoczyć to!- Ryk zaczepionego w furii agenta przeciął powietrze. Elena wybiła się zmiarę stabilnego gruntu i wyładowała centralnie między atakującymi, a ich celem.
-Opuście broń a nic wam nie będzie-Rozpostarła ramiona jeszcze bardziej osłaniając Brundlefly.
I narażając siebie.
Pierwszy nabój trawił w nogę sprawiając, że straciła równowagę i upadła na śnieg.Dziwaczne dźwięki za nią, jak potem odkryła okazały się"uczłowieczeniem" istoty. Ta forma przeraziła żyjących agentów jeszcze bardziej i chcieli wykończyć cel.
Kolejne nabije nie trafiały tam gdzie miały. Lądowały w kończynach i wewnątrz ciała dziedziczki Lancasterów.
-Przestań!-Usłyszała płaczliwy krzyk. Ale nie mogła. Po prostu nie mogła zastosować się dotej prośby.
Ostatni nabój agenci wystrzelili sądząc, że trafią idealnie w głowę Brundlefly przednimi.
Jednakże nabój zatrzymał się w połowie drogi by potem zawrócić i trafić miedzy oczytego, kto go oddał
Elena kaszlnęła gwałtownie. Z jej ust lała się krew, podobnie jak z ran postrzałowych. Zanim zdążyła jakkolwiek zaprotestować odzwyczajeni od takiego poziomu obrażeń ciało zdecydowało się wyłączyć. Zanim jednak totalnie odpłynęła usłyszała tylko jedną wypowiedź.
-Skurwysyny! Wyrżnę was w pień, słyszycie?!

Venatus || Death Wish IVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz