6.

426 31 17
                                    

       Łazienka na piętrze była dużo bliżej – wiadro wypełnione wodą nie zachęcało swoim ciężarem do dłuższych spacerów przez całą długość korytarza. Zdarłszy szorstką stroną gąbki ostatki napisów na ścianie półpiętra Florence złapała za rączkę, uniosła wiadro; cienki drut wpił się w delikatną skórę nieprzyjemnie. Okno naprzeciw schodów zdradzało jak blisko jest już ciemności wieczora; późno-popołudniowa szarówka zdradzała jeszcze resztki barw zachodu słońca, które w pełni skryło się za linią budynków. Dziewczyna wylała brudną wodę do jednej z umywalek – skąd miała wiedzieć, że powinna wylać ją do toalety? Zadbane dłonie z pracy znające jedynie odrobinę gotowania, układania rzeczy na ich miejscach oraz taniec, piekły po detergencie błagając o dokładne umycie i jeszcze dokładniejsze nawilżenie.

Wiadro poskrzypywało z obijającą się wewnątrz smutną, zawilgoconą gąbką, kiedy trzymająca je nastolatka przeskakiwała po dwa schodki na półpiętro, gdzie zostawiła plecak. Zabrała swoje rzeczy, ruszyła w dół schodów gotowa zostawić wiadro w sali samorządu, jednak stopa natrafiła nagle na coś niepewnego. Szybka utrata równowagi, dłoń na barierkę, wiadro jednak pociągnęło kołysaniem w dół, wprost w czyjeś ramiona.

– Kastiel? – spytała, odzyskując w końcu głos. Lekko drżały ręce, bo kto nie przestraszyłby się spadając ze schodów? – To ty się szwendasz po szkole? Jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałabym o aż tak wielką miłość do tej placówki – stwierdziła, rozbawiona wizją czerwonołbego diabliska napadającego szkolną bibliotekę po większą dawkę wiedzy.

Spojrzał na nią na idiotkę, wypuszczając z rąk, kiedy stała już pewnie na własnych nogach. Pokręcił głową, uśmiechając się w końcu półgębkiem.

– Mógłbym cię o to samo spytać, ale w sumie nie muszę się stresować rozmawianiem z tobą, skoro i tak na mnie lecisz – Podparł się jedną ręką pod biodro, lekko odchylił plecy, stał w niewielkim rozkroku.

Pełna pewność siebie.

Przyglądał się jej – odstawiwszy wiadro na podłogę, podnosiła ze schodka notatnik, sprawcę jej poślizgnięcia się.

– Jasne, przecież to oczywiste, że cię uwielbiam. Bierz mnie tu i teraz – Prychnęła z ironiczną minką. Przerzuciła kilka pierwszych stron zeszytu w poszukiwaniu imienia właściciela. – Masz jakiś zespół? Słyszałam muzykę – Zerknęła na niego znad notatnika, który zamknęła, nie znalazłszy czego szukała.

– Ktoś tu jest piekielnie ciekawski – stwierdził. – Siadaj – Wskazał na śmiertelną pułapkę, znaczy: schody. – Wytłumaczę ci wszystko a potem cię utopię w morzu, żebyś się nikomu nie wygadała.

– Wystarczy, że mnie odeślesz do Paryża, efekt będzie prawie ten sam – Usiadła posłusznie na schodku obok niego. – No, mów! – Tyrknęła go łokciem.

– Przychodzę tu z kumplami ćwiczyć nasze kawałki. Za schodami jest takie pomieszczenie z genialną akustyką, coś jakby piwnica.

– To stąd ta muzyka... I smród fajek – Uniosła brew zerkając na niego kątem oka. – W szkole jest klub muzyczny. Po co bawicie się we włamywaczy?

– Tam nie możemy robić tego, co chcemy.

– Wolne duchy, jasne – nawiązała do krzyków Li sprzed niecałej godziny.

– Widzę żarcik, doceniam – Oparł się łokciami o schodek za sobą, rzucając jej rozbawione spojrzenie.

Był bystry – niewiele osób wyłapywało takie słowne dowcipy i nawiązania. Dlaczego więc groziło mu wywalenie ze szkoły, dlaczego zachowywał się jak się zachowywał, skoro... Ech, nie będzie go nawet próbowała analizować. Zabębniła paznokciami w twardą okładkę pułapki na Francuzki, powstrzymując się siłą woli przed drapaniem podrażnionej skóry dłoni.

Walc płatka śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz