17.

264 21 1
                                    

       Potrzebowała oddechu. Chwili spokojniejszej i radosnej – dlatego właśnie, gdy tylko porządnie rozgrzała mięśnie, zaczęła ćwiczyć ulubione wariacje kojarzące się z lekkością, entuzjazmem młodej osóbki. Potrafiła wlać własne duszone emocje w artyzm tańca, działało to jednak też w drugą stronę. Przymuszając się początkowo do wesołości pląsającej podczas swojego pierwszego balu Julii czy zakochanej po uszy, rumianej jak młoda różyczka, Giselle w czasie festynu, po paru pierwszych krokach oraz figurach radość udzielała się młodemu duchowi. Nastoletniość ma to do siebie, że jest plastyczna – można ją formować jak rozgrzaną modelinę, nim uformuje się w sztywny charakter przez gorąc z jakim potraktuje ją wejście w dorosłość.

Niedzielnego poranka była więc najpierw beztroską Julią co dopiero poznała Romea; potem wcieliła się w Giselle tańcząc solo z pierwszego aktu a kiedy wnętrze było znów lekkie, pozbawione głębokich myśli, przesiąknięte muzyką, wcieliła się w skoczną Kitri – flirciarską pannę z baletu Don Quixote o trudnym charakterku. Odtańczyła jeszcze, już wilgotna od potu, ledwie łapiąc oddech ale i z uśmiechem, partię niebieskiej wróżki obdarowującą małą Aurorę swoim błogosławieństwem. Och! I ile jeszcze chciałaby wytańczyć, byle nie wracać do Polskiej codzienności!

       Opadła jednak na płaskie stopy i pozwoliła w końcu piersi falować głębokimi oddechami. Każde ciało miało swoje granice – jej organizm, po godzinie ćwiczeń wykończonej czterema wariacjami, prosił o parę łyków wody przed powrotem do fizycznej pracy. Florence więc, wyciągając w górę ręce, przeciągając się jak kotka, podeszła do kąta przy pokrytej lustrami ścianie, gdzie o szóstej trzydzieści, tuż przed rozpoczęciem treningu, położyła najpotrzebniejsze rzeczy – gładki bidon z nieprzejrzystego plastiku, duży dzianinowy kardigan przypominający szlafrok, pozwalający pójść do kuchni czy łazienki bez ubierania się z powrotem w zrzucane stopniowo podczas rozgrzewki elementy garderoby. Wielorazowa butelka była jednak pusta – dziewczyna, dla pewności, potrząsnęła nią jeszcze raz nasłuchując chlupotu wody. O ścianki obijało się kilka kropel. Zawsze uzupełniała bidon wieczorami, żeby nie hałasować porankami i nie tracić czasu na wędrówki do kuchni. Zmarszczyła leciutko brwi, zaraz jednak pamięć podpowiedziała dlaczego poprzedniego wieczora rutyna się nie dokonała.

Prawda" – pomyślała Francuzeczka schylając się po kardigan w odcieniu palonej ochry. – „Ciocia prosiła, żebym nie zaglądała do salonu, bo przyszykowała kolację sobie i Farazowskiemu." – Z lekkim uśmiechem owinęła się obszernym sweterkiem, zawiązała pleciony sznureczek służący za pasek. Nie chciała im wtedy przeszkadzać nawet wycieczką do kuchni – odłożyła więc wizytę u wodopoju na rano.

       Wciąż w kwiatowym body, jasnych rajstopach oraz pointach uderzających z każdym krokiem twardymi czubkami o drewniane posadzki domu ciotki, powędrowała przez krótki korytarzyk łączący dobudówkę z jej sypialnią. Dotarłszy do kuchni sięgnęła po plastikowy dzbanek z filtrem – nalewała wody przez nos nucąc melodię z odtworzonej wcześniej solówki Giselle. Nie zwróciła większej uwagi na kroki w korytarzu, zerknęła jedynie ponad ramieniem na cyfrowy zegarek kuchenki. Siódma czterdzieści osiem.

– O boże, przepraszam! – wyjęczała męskim głosem obecność w kuchennych drzwiach.

Gdzie podziać oczy, żeby nie patrzeć na uczennicę, której strój równie dobrze mógł być bielizną, tak był opięty i skromny, okryty jedynie lejącym się swetrem z gęstej dzianiny? Florence uniosła na niego wzrok, równie zdziwiona jego obecnością.

– Bonjour, monsieur – rzuciła gładko. – Za co pan przeprasza? – dodała od razu, nie rozumiejąc intencji.

Nie zarejestrowała nawet, że powodem tego zmieszania jest mundurek baletnicy – sądziła, że człowiek wstydzi się własnego pojawienia się w kuchni jedynie bokserkami oddzielony od stanu nagości.

Walc płatka śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz