19.

256 22 12
                                    

       Dom ciotki był ciemny i odpychający – Florence dziwił brak świateł w oknach salonu, zaczęła się przecież wieczorna szarówka. Spodziewałaby się choćby błękitnych połysków ekranu telewizora filtrowanych przez miękkie firanki z mlecznego muślinu.

Wprowadziła auto na podjazd, zgasiła zręcznie silnik – robił się z niej wprawny kierowca; czarny smart zamilkł ale dziewczyna siedząca wewnątrz wciąż nie wysiadała. Opuściła osłonę przeciwsłoneczną, żeby zerknąć w schowane lusterko. Zmierzwiła palcami włosy na skroniach, pozwoliła powiekom nieco opaść, jak gdyby były ciężkie. Zestawu dopełniły lekko skrzywione, wciąż mocno czerwone, usta. Idealna wizja panienki z migreną nakazującą ucieczkę z imprezy by schować się pośród ciszy domu. Mała Francuzeczka nie widziała potrzeby we wprowadzaniu Teresy w ostatnie wydarzenia. Bądź co bądź ciocia była w końcu dziewczyną szkolnego wychowawcy własnej siostrzenicy – opowiedzenie jej czegokolwiek związanego ze szkołą byłoby równoznaczne z płaczliwym skarżeniem się nauczycielowi.

Jedynie ingerencji pedagogicznej Florence do szczęścia brakowało.

       Nie na darmo nastolatka spędziła większość życia ucząc się panować nad ciałem, by nie potrafić w akcie idealnego aktorstwa mrużyć oczy, jakby w bólu, za każdym razem gdy brzęczały klucze, czy to samochodowe, czy od domu. Kto wiedział, czy ciocia nie czytała wiadomości w aplikacji swojego telefonu i, usłyszawszy zdecydowanie zbyt wcześnie podjeżdżający samochód siostrzenicy, nie obserwowała Flo przez okno? Ostrożność granicząca z paranoją pozwalała Florence być wiecznie przygotowaną, wiecznie w obmyślonej roli. Rzadko bywała po prostu sobą – zazwyczaj bywała sobą z dodatkiem; dodatkiem udawanej siły, dodatkiem odegranej niezłomności. Miała skorupkę – jak ślimak – ale w przeciwieństwie do tej ślimaczej, jej skorupa była twarda. Nie mogła zostać zmiażdżona przez byle but nieuważnego człowieka.

Zamknęła za sobą frontowe drzwi, odruchowo przekręciła dwa razy łucznik.

– Ciociu? – zagadnęła przestrzeń, pilnując, by brzmieć na obolałą i zmęczoną.

Trzymając się roli dziewczyny z migreną odwiesiła płaszcz, zzuła powoli tenisówki, nie zapominając o krótkim pogłębieniu krzywizny ust, gdy schylała się ku sznurówkom – na wypadek, gdyby Teresa pojawiła się w progu przedpokoju. Zostawiła torebkę na półce przy drzwiach i w skarpetkach nie sięgających kostek zagłębiła się w czeluść jednorodzinnego domku. Zajrzała do salonu, do kuchni, jeszcze raz nawołując w międzyczasie ciotkę, aż wzrok padł na kartkę przyczepioną magnesem do lodówki – duże, czerwone litery aż błagały o przeczytanie. Kilka kroków, kartka w dłoni: „Hej dzieciaku! Wyszłam z Robertem i nie chciałam ci przeszkadzać telefonami, bo pewnie i tak przed tobą wrócę. Jak nie, to mam nadzieję, że impra była świetna! Buźki!". Ramiona Flo opadły, luźniejsze, a udawana migrena zniknęła z gładkiej znów twarzy. Ba! Pojawił się na niej suchy półuśmieszek zaznaczający, że cynizm Florence nie przepuścił niezamierzonej ironii: ciocia miała nadzieję, że impreza była świetna, chociaż Flo z niej uciekła jeszcze zanim się rozpoczęła.

Mimo wszystko – Francuzka odetchnęła lżej, odnajdując spokój w samotności. Odłożyła notatkę na stół i, wróciwszy do przedpokoju, rozpięła zatrzask torebki. Wyłowiła spomiędzy kilku przedmiotów telefon, żeby wystukać prędko wiadomość adresowaną „ciocia T.", jak zawsze pozbawioną wszelkich polskich znaków i z równą przewidywalnością okraszoną błędami. Językiem systemowym – a więc i językiem klawiatury – w smartfonie Florence wciąż był francuski, nie zapowiadało się więc na zmianę.

„Mam migrene. Jestem w domu. Nie pzejmuj sie. Mozesz zostac u Roberta jak hcesz." – dotknęła pomarańczowego kółka z grafiką koperty skrzyżowanej ze strzałką. Wysłane.

Walc płatka śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz