20.

241 20 5
                                    

       Ciężko było określić, kiedy niespokojny sen chwycił Florence w swoje szpony. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że koszmarami zatruwał czas mający służyć odpoczynkowi. 

       Dziewczyna poderwała się do pozycji siedzącej nagle, w cichym akompaniamencie skrzypnięcia ramy łóżka. Trzymała dłoń na gardle, oczy – szeroko rozwarte a serce zdawało się pędzić po tysiąc mil na sekundę, wcześniej oczywiście przeprowadziwszy się do przełyku. Dłoń zaczęła badać poruszającą się prędko wraz z ciężkim, nieregularnym oddechem, krtań – dopiero gdy mały palec musnął piekący ślad po wieczornym przypaleniu papierosem przywołując niewygodę bólu ramiona przestraszonej nastolatki zaczęły się rozluźniać.

Sen, to był tylko sen – szepnęła w ciemność sypialni po czym, starając się nie myśleć o tym, co zapamiętała z koszmaru, sięgnęła po telefon.

Zawsze rzeczowa – musiała sprawdzić godzinę.

I koniecznie musiała przestać analizować pobudkę naznaczoną sekundą, w której sławny pośród swojego fachu francuski kat uciął jednym świśnięciem miecza jej małe, nastoletnie życie na wysokości szyi.

Trzecia dwadzieścia sześć. Wciąż brak wiadomości zwrotnej od ciotki.

Rozbudzona strachem Flo zrzuciła z siebie resztki kołdry wciąż wplątane między kończyny, zsunęła stopy na chłodne drewno parkietu. Przesunęła dłonią po twarzy, nie mogąc powstrzymać umysłu przed wspominaniem sennych nieprzyjemności: była Anną Boleyn skazaną na śmierć – tuż przed podwyższeniem, gdzie miano ją ściąć, ubrani na żółto Henryk VIII wraz z Deborą tańczyli coś skocznego, śmiejąc się do woli. Wstała, z zamiarem odbycia małego spaceru do kuchni, by zwilżyć szklanką wody dziwnie suchy przełyk. „Powinnam ograniczyć filmy dokumentalne o Henryku i jego żonach." chciała, prostymi myślami, sprowadzić się do rzeczywistości. „Zwłaszcza, że Henryk VIII nosił żółty żeby świętować śmierć Katarzyny, nie Anny." – ba! To właśnie z Anną paradowali na żółto, gdy tylko dotarła do nich wieść o śmierci pierwszej z jego żon.

       Flo zajrzała do przedpokoju – może ciocia wróciła po cichu, nie odpisując na sms, i jej buty oraz kurtka spokojnie znalazły się na swoich miejscach? Krótki błysk zapalonego na chwilę światła – oczy niemal zabolały na nagłą jasność. Pstryknęła ponownie duży, biały guzik, wygaszając oświetlenie.

Przynajmniej jedna z nich bawiła się dobrze w tę weekendową noc.


       Niedziela nie przyniosła ulgi ani upragnionej siły – wręcz przeciwnie, rozpoczęła się naruszeniem rutyny. Florence przespała budzik, choć zwykle budziła się na kilka minut nim zaczynał dzwonić. Podczas ćwiczeń w studiu łapała się na głupich błędach, potem, po prysznicu zasiadłszy do stosu prac domowych, miała wrażenie, że litery rozpływają się przed oczami. Brak spokojnego snu piekł pod powiekami; kiedy była niewyspana nie potrafiła myśleć. Mięśnie, które spinały się chyba podświadomie przez resztę nocy, były obolałe jakby pracowała przez ostatnich parę godzin na polu, ciągnąc własnoręcznie pług. Któryś z kolei raz zatoczyła ramionami okręgi, usiłując rozbić osiadły w nich stres.

– Cześć dzieciaku, jestem z kawą o którą prosiłaś – W pokoju pojawiła się ciocia Teresa, cała w skowronkach i kwitnąca.

Zakochanie jej służyło.

– Merci beaucoup – Uśmiechnęła się w ramach dodatku do podziękowań nastolatka, zręcznie przymuszając twarz, by uśmiech ten sięgał również oczu.

Nie było to trudną sztuczką – wystarczało pamiętać, by zaangażować policzki. Pojawiały się wtedy drobniutkie mimiczne zmarszczki, oczy mrużyły się nieznacznie, tworząc bliską perfekcji kopię szczerości.

Walc płatka śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz