Wybierając o poranku niepozorną czarną sukienkę, której jedynym interesującym atrybutem były duże guziki w kolorze złota, każdy z nich zdobiony portretową podobizną kobiety o wężowych włosach, Florence zdecydowanie nie spodziewała się aż tak wielkiej ekscytacji ze strony Rozalii. Białowłosa, gdyby nie była to obiadowa przerwa – dwudziestominutowa – podczas której zazwyczaj umierała z głodu, zapewne obskakiwałaby Francuzeczkę z każdej strony. Szczęście uśmiechnęło się jednakże do Flo – koleżanka nie zmusiła jej do zdjęcia sztruksowego blazera o surowym, niemalże męskim kroju, i okręcenia się wokół własnej osi jakby była niedorobioną wersją księżniczki w trakcie indukowanej magią przemiany brudnych łachmanów w królewskie szaty. Roza, przeżuwając smażoną rybę z tłuczonymi ziemniakami ze zdecydowanie zbyt małym zapałem, stukała palcami w ekran smartfona. Przeszukiwała internet: chciała wiedzieć ile warta była ta kiecka w przeliczeniu na złotówki.
– Z grubsza siedem i pół tysia – orzekła przełknąwszy zapewne od dawna pozbawioną smaku porcję stołówkowego pokarmu. Opuściła telefon na blat, żeby spojrzeć miodowymi oczami – w tamtej chwili niemal tak wielkimi jak pięciozłotówki – na znajomą z Paryża. – Przyszłaś do szkoły w kiecce wartej siedem i pół tysiąca złotych.
– Nie jest nowa, więc obstawiam bliżej sześciu tysięcy – sparowała blondyneczka z przewróceniem oczu.
Słuchała o swojej sukience przez ostatnie – zerknęła na zegarek, którego drobna tarcza znajdowała się po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka – równe siedem minut. Temat nie stawał się irytujący – był takim przez ostatnie zmarnowane pięć minut życia, które Florence bardzo by chciała odzyskać.
– Ty to olewasz a minimalna krajowa w Polsce to jakieś tysiąc trzysta na rękę! – Ekscytowała się Rozalia, zaróżowiona przez sam fakt, że znajdowała się tak blisko oryginalnej sukienki od Versace.
Florence zmarszczyła z lekka brew. Nie potrafiła odczytać z rumieńca znajomej: obudziła się w niej moralność socjalisty czy może szczera radość dziewczyny zafascynowanej modą?
Wzruszyła więc w końcu ramionami tak beznamiętnie, ze znudzeniem wręcz, że bez uważnego przyglądania się widać było ruch jedynie jednego ramienia.
– Nawet nie pamiętałam rano, że to Versace – stwierdziła wkładając sztućce do strunowego woreczka. – Zawsze wycinam metki.
Włożyła woreczek do pustego plastikowego pudełka po czym z nadmierną dokładnością zapieczętowała je cienkim, zielonym wieczkiem tym samym odcinając powietrze od wypełnionego pustką i sztućcami wnętrza.
– Nie pamiętała, że to Versace! – Rozalia oznajmiła odrobinę za głośno, z teatralnym oburzeniem tocząc spojrzeniem po wyimaginowanej publice siedzącej wraz z nimi przy stole.
Przywołała tym rozbawienie na bladą twarzyczkę koleżanki. Uniesiony kącik ust oraz połysk w szarych oczach znalazły odwzajemnienie w szerokim uśmiechu białowłosej trzecioklasistki.
– Jak na mój gust, dziwniejszy jest fakt, że po samych guzikach poznałaś markę.
– To się nazywa dedykacja, słońce – Zatrzepotała rzęsami Roza, ściągnęła usteczka w ciup niby rozpieszczona księżniczka. Zaraz jednak znowu była wesoła, na granicy śmiechu. Trąciła palcem przedramię Francuzki. – Co jak co, ale myślałam, że o dedykacji wiesz dużo, panno baletnico.
– Touché – odparła na to ze skinieniem głowy blondynka.
Zadowolona Rozalia wsunęła do ust kolejny kawałek smażonej ryby, skrzywiła się na sekundę. Przełknąwszy kęs zastukała dwa razy widelcem o krawędź talerza, zerkając z niezadowoleniem na jego zawartość.
CZYTASZ
Walc płatka śniegu
FanfictionFlorence Le Haut - Francuzka o polskich korzeniach, magnes na problemy. Balet był w każdym jej oddechu, każdym ruchu, każdej myśli. Miała być Cukrową Wróżką, przeciwności losu jednakże sprawiły, że została nową uczennicą liceum w Polskim miasteczku...