Okolica ta znana jest pod różnymi nazwami – Triangle D'or, Champs-Élysées, ósma dzielnica czy też po prostu: dom. Florence nie mogła nacieszyć się widząc ogromny wapienny budynek* – pięć pięter narożnej dziewiętnastowiecznej rezydencji należącej do Le Hautów od paru pokoleń, około czterystu trzydziestu metrów kwadratowych pałacyku oddzielonego od Ogrodów Pałacu Elizejskiego ledwie jedną przecznicą. Marmury, drewniane panele, stoliczki na wąskich, wygiętych elegancko nóżkach, zdobne kominki zwieńczone lustrami zamkniętymi w rzeźbionych ramach i kryształowe żyrandole – wszechobecne piękno spowiadające się z wieków miłości Francji do estetyki. Nastolatka uśmiechnęła się słodko na widok spoglądającej na nią marmurowymi oczami klasycystycznej figury, jak zawsze stojącej na podium we wnęce naprzeciw drzwi frontowych.
Ogromny dom wymagał wiele więcej pomocy domowej niż tylko madame Ygraine, którą zawsze młoda Le Haut i jej ojciec mieli na myśli, mówiąc o gosposi. Madame Ygraine, zatrudniona kiedy Bastien Le Haut miał niespełna dwadzieścia lat, teraz była na granicy szóstego krzyżyka i wciąż wykonywała swoją pracę z pełnią werwy, za którą chwalono ją pierwszego dnia. Bastien, mający już własne niespełna dwudziestoletnie dziecko, traktował kobietę jak rodzinę, natomiast dla małej Flo gosposia aktualnie była rodziną – Ygraine zmieniła jej więcej pieluch niż matka, obcałowała więcej niż tamta otartych kolan i łokci, utuliła po niemal każdym koszmarze, który zbudził dziecko pośród nocy skrzypiącej starym drewnem. Dlatego też, o ile marmurowa kobieta we wnęce naprzeciw drzwi wydawała się być strażniczką domu, o tyle prawdziwą strażniczką Le Hautów była właśnie gosposia zarządzająca pracownikami rezydencji – to ona wiedziała kiedy przyjadą ogrodnicy, czy trzeba dokupić drewna na opał albo wezwać chłopca do czyszczenia basenu, przyjemnie nowoczesnego dodatku do dziewiętnastowiecznego pałacyku, ukrytego w piwnicy. Właśnie ta wysoka, jowialna kobieta zamknęła nastolatkę w uścisku kiedy tylko ją zobaczyła, zaraz potem zaczęła składać na jej policzkach pocałunki francuskim zwyczajem, ćwierkając w ojczystym języku, jak to Florence zmizerniała w Polsce i że do obiadu nakryto w bawialni.
Pracowała na zmianę z jedzeniem oraz snem, w międzyczasie wtykając w życiorys godzinkę czy dwie nauki polskiego, weekendowy wolny czas spędzając na wystawach sztuki, mniejszych lub większych koncertach; odwiedziła znów Moulin Rouge a Lou zaciągnęła ją do Parc de la Villette na jeden z seansów pod gołym, nocnym niebem Paryża – oczywiście obie dopłaciły po siedem euro, żeby z darmowych miejsc na trawie przenieść się w rozkładane materiałowe krzesełka ogrodowe. Tamtego wieczora Jeannette była na spotkaniu z jakimś chłopcem – nie trzeba więc być geniuszem, żeby domyślić się, o kim plotkowały ze śmiechem dwie z trzech przyjaciółek idące przez park ku stacji metra.
– No, to musi być niezła randka, skoro Jean dalej nie napisała – stwierdziła wesoło Lou, bawiąc się kantem lekkiego szalika drukowanego w kwiaty, luźno wiszącego po obu stronach szyi. Ach! Ta miłość paryżanek do szali i szalików postaci wszelakiej! – Obstawiam, że właśnie siedzą na jakiejś ławce niedaleko domu Jean i się obściskują.
– Pfft – prychnęła z rozbawieniem Flo przewracając naraz oczami. – Z nas trzech tylko ty jesteś aż tak uczuciowa. Stawiam na długi spacer albo gość po prostu okazał się być mordercą.
– Jak zawsze pełna jesteś optymizmu. Co do morderców: skąd wiesz, że któryś z tych twoich Polaków nie jest mordercą? Zadźgają cię w środku nocy – Wyszczerzyła ładne ząbki opalona na piękny odcień karmelu nastolatka, z nadzieją, że zasieje w sercu przyjaciółki nieco niepokoju.
Przecież na tym właśnie polegała przyjaźń łącząca całą trójkę: były względem siebie złośliwe.
– Przestań! – Perlisty śmiech doskonale skwitował komentarz. – Żeby być mordercą trzeba mieć choć odrobinę – Zmrużyła nieznacznie oczy, cmoknęła cichutko, poszukując odpowiednich słów. Zerknęła w końcu na towarzyszkę, uniosła kącik ust. – Je ne sais qoui.**
CZYTASZ
Walc płatka śniegu
FanfictionFlorence Le Haut - Francuzka o polskich korzeniach, magnes na problemy. Balet był w każdym jej oddechu, każdym ruchu, każdej myśli. Miała być Cukrową Wróżką, przeciwności losu jednakże sprawiły, że została nową uczennicą liceum w Polskim miasteczku...