Rozdział 4

391 22 13
                                    

Minął tydzień od ostatnich wydarzeń. Relacja miedzy Kosem a Kemankesa uległa zmianie. Zauważyła, że tak naprawdę potrzebuje mieć kogoś przy sobie by ją ochronił. A może coś więcej? Na razie stali się tylko przyjaciółmi. Lubiła z nim przechadzać się po ogrodzie i rozmawiać. Były to dla niej chwile oderwania się od wszystkiego co działo się w jej życiu. On zawsze ją rozumiał, wysłuchał i potrafił dać dobra radę. Zawsze potrafili znaleźć wspólnie wyjście z jakiejś sytuacji. Wiedziała, że znalazła przyjaciela, ale także osobę zaufaną w sprawach Imperium. Kemankes mówił sułtanowi tylko to co kazała Kosem. Nie chciał jej stracić. Nawet nie powiedział o chorobie. Martwił się, ale dzięki Allahowi sułtanka stosowała się do diety. Nikt nie zauważył jej stanu. Cukrzyca nie rzucała się w oczy.

- Kemankes chciałabym...

- Tak- spojrzeli sobie w oczy.

- Chciałabym przejść się na targ. Poznać zdanie ludzi, jak się czują i czego potrzebują. Musimy mieć jakiś kamuflaż, bo już wszyscy mnie znają.

- Proponuję jakąś skromną sukienkę. Możemy pożyczyć od którejś hatun.

- Ja i pożyczenie sukienki od byle jakiej hatun?! Mam jakieś marne sukienki...

- Pani, ale mi chodziło o zwykłą szarą lub brązową sukienkę.

- No dobrze, zapytam Lalezar.

***

*Komnata Valide*

- Kemankes i co sądzisz na temat tego stroju?

- Wyglądasz pani przepięknie.

- Oczywiście! W sumie kto by śmiał powiedzieć Sułtance, że źle wygląda. A ty nie przebierasz się?

- Ludzie tak chodzą po ulicy pani. Mi wystarczy zakrycie twarzy. Udamy się do miasta konno sami. Powozem, który posiadasz sułtanko rzucalibyśmy się w oczy.

- Miałam to samo w planach. Widzę, że się dogadamy. A i nie mów do mnie pani ani Kosem. Mów mi Anastazja jak znajdziemy się na targu.

Udali się do stajni. Czekały tam na nich już przygotowane dwa konie. Kemankes wybrał jak najszybszą i niezauważalną drogę na targ. Chciał spędzić czas wyłącznie z nią. Wiedział, że to co czuje jest zabronione i grozi śmiercią, ale bez ryzyka nie ma zabawy. Chronił ją na każdym kroku. Utrata tej osoby lub najmniejsza jej krzywda bolała go i obwiniał się o wszystko. Zatracał się i stary dobry Kemankes znikał. Nie było tego, któremu brak codziennej miłość od strony kobiety nie przeszkadzał. Teraz chciał tego doświadczyć, ale tylko z nią...

Dotarli na miejsce po około 40 minutowej jeździe. Sułtanka koniecznie chciała zobaczyć nowe materiały i spróbować tych słodyczy co tak w haremie wszyscy zachwycali. Poznanie zdania ludzi było tylko pretekstem. Chciała spędzić czas z Kemankesem sam na sam. Nie wiedziała tylko, że on też...

- Anastazjo w tym materiale było by tobie do twarzy.- popatrzył na przepiękny zwój granatowego z przebłyskami złota materiału.

- Tak myślisz? Ile kosztuje?

- 150 akce- powiedział sprzedawca.

- Cena za wysoka, ale wezmę.

Zapłacili i udali się na słodycze, gdy nagle Sułtanka straciła przytomność. Kemankes chwycił ja w pasie i udał się jak najszybciej w stronę straganu do którego się kierowali.

- Daj mi człowieku jednego cukierka. Moja... Kobieta choruje na cukrzycę, zapłacę.- wykrzyczał zakłopotany mężczyzna.

Otworzył delikatnie jej usta i wsadził pastylkę do ust. Czekał na efekty. Sułtanka po chwili otworzyła oczy.

- Anastazjo. Dlaczego tak nagle się źle poczułaś? Powinno być wszystko dobrze.- zabrał ją w ustronne miejsce by mogła usiąść.

- Chyba wiem...

- Że co?

- Nie wzięłam dziś leków i nic nie jadłam. Zapomniałam.

- Jak mogłaś zapomnieć o tym skoro Haci powinien przynieść  twoje lekarstwa? I o jedzeniu?! Leki jeszcze rozumiem, ale zapomnieć że jest się głodnym już nie.

- Wziął wolne i każdemu się zdarza!

- Wracamy do pałacu!

- Nie proszę ja chciałam spędzić... Znaczy nie zapytałam jeszcze ludzi o ich zdanie na temat ich potrzeb.

Łucznik uległ jej. Spędzili tam jeszcze godzinę. Przy okazji zakupił lek i jakieś jedzenie dla Sułtanki. Nie chciał by jej stan uległ pogorszeniu. Gdy wracali zapytała się jego, dlaczego nazwał ją swoją kobietą...

- Pani, a co ja miałem powiedzieć? Mieliśmy być incognito.

- W sumie nie miałeś wyjścia.

Gdy dotarli na miejsce mężczyzna pomógł zejść sułtance z konia i nie chciał jej puścić na ziemię.

- Puść mnie!

- Nie zaprowadzę ciebie do komnaty na moich rękach. Nie chce by znowu coś się tobie stało.

- Nie wypada! Zostaw mnie!

- Nie i koniec.

- Przejdźmy chociaż ukrytym korytarzem. Pokaże tobie gdzie on jest.

Kosem cieszyła się w duszy, że on nosi ją na rękach. Objęła się jego szyi. Obecna bliskość bardzo jej się podobała. Zauważyła, że nie jest mu obojętna. Zastanawiała się nad tym czy możliwe by było, iż czuje to samo? Co za bzdura! Nie pozwoliłby sobie! A może jednak? Skoro ona sobie pozwoliła? Weszli do jej komnaty i pozwolił jej już iść na własnych nogach. Ukłonił się, a gdy zmierzał do drzwi kobieta chwyciła go za rękę.

- Zostań proszę... - spojrzała mu w oczy

- Nie mogę. Nie przystoi.

- Chcę tylko porozmawiać. Proszę...

- Naprawdę nie mogę. Nie dam rady.- Spuścił wzrok bo bał się, że ukażą to co do niej czuje.

- Nie dasz rady czemu?

- Proszę pozwól mi iść...

- Dobrze, idź.- Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.

Po opuszczeni komnaty. Przeszedł kawałek, oparł o ścianę i zjechał po niej ciałem na dół. Sułtanka jeszcze przez chwilę stała pod drzwiami. Gdyby tylko mogła wybiegłaby za nim i powiedziała co czuje. To skazało by ich na śmierć. Wolała go mieć już tylko jako przyjaciela.

***

Podobało się wam? Chcę usłyszeć opinię na temat tego rozdziału. Nie wiem czy nie jest zbytnio nudny. Gwiazdki mile widziane ♥♥♥

Prawdziwe UczucieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz