Rozdział 16 - Ile możesz znieść?

1.1K 124 37
                                    

(Tę piosenkę, proszę, włączcie kiedy nadejdzie odpowiedni moment)



~*~

Krok w prawo. Dwa w lewo, obrót. Podanie rąk, mocny chwyt. Przyciągnięcie tego drugiego do siebie, wychylenie w tył. Postawienie na lekkie kroki, delikatne elementy niczym z tańca towarzyskiego. Oparcie całego ciężaru ciała na palcach. Przywrócenie do pionu. Puszczenie dłoni, odejście w dwie kompletnie inne strony.

Wsłuchaj się dokładnie. Otwórz swój umysł jedynie na brzmienie. Podążaj za rytmem muzyki, powtarzaj w głowie każdą jedną linijkę tekstu. W końcu to będzie twój debiut. Nie możesz tego zepsuć.

Powrót do siebie; powrót dwóch kochanków, złaknionych kolejnego tete-a-tete. Ponowne splecenie ze sobą palców swoich dłoni. Przylgnięcie obu ciał do siebie. Docenienie odmienności ich sylwetek. Przesunięcie w górę dłońmi, przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Ciche westchnienie. Złączenie się ze sobą dwóch odmiennych osobowości, historii. By pokazać piękno ukrytego od całego świata, wnętrza. Pocałunek. Długi, powolny. Ciepły. Taki jak zawsze - wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Najcudowniejszy. Najtrwalszy. Ich. Zakochanych. Tonących w uczuciu. Prostych ludzi, którzy spotkali się jednego dnia i pokochali siebie nawzajem - swoje osobowości, swoje wnętrza; ciała i umysły. Niespiesznie, aczkolwiek też niespokojnie. Może nawet bojaźliwie. Ale szczerze. Jedynie. Prawdziwie, tak jak trzeba. Żeby razem ze sobą tworzyć wspaniałą całość, która nie miała racji bytu, a jednak postanowiła zaistnieć i pokazać innym, jak silna być potrafi.

Zapatrzeni w siebie, kochający to co do nich należało. Zatraceni. Upadli, trzymając się nawzajem, jak tej ostatniej deski ratunku, która nigdy nie zawiedzie. Bo najważniejsze dla nich było to, by żyć dalej ze sobą. Lub umrzeć, będąc dla siebie wsparciem. Wybaczając błędy i czekając.

Stop!

Oklaski, gromkie brawa odbijające się grzmiącym echem o ściany. Zdenerwowane spojrzenie, zmarczenie brwi; niepewny uśmiech. Mocny ucisk w klatce piersiowej, głuche bicie serca o klatkę piersiową. Niczym więziony ptak, tkwiący w klatce. Który nie może wznieść się wyżej, bez pomocy kogoś innego. Bez wyzwolenia. Takiego, jakim byli dla siebie nawzajem.

Strużka potu spłynęła Erenowi po skroni. Przemieszczała się powoli w dół, aż zahaczyła o podbródek. Wtedy na moment zatrzymała się, by chwilę później spaść na ziemię. Tak samo jak oni, nie potrafiący utrzymać równowagi na polerowanej powierzchni.

- Wy... - zaczęła niepewnie, łamiącym się wręcz głosem, Petra. Ukradkiem otarła łzy, spływające po jej zaczerwienionych policzkach. Lekko przekrwione, opuchnięte bursztynowe oczy błyszczały. Chłopak nie wiedział, czy to od łez, czy może podekscytowania. Jednak nie to było istotne. Rudowłosa uśmiechała się, przyciskając dłonie do twarzy. Pochyliła się lekko, zasłaniając tym samym delikatnie wykrzywioną twarz. Wzięła głęboki wdech, a następnie weszła po schodkach, prowadzących do sceny.

Wciągnęła do nich ręce, pomogła wstać.

Levi ścisnął jego dłoń, odcinając tym samym dopływ krwi. Ale nie miał mu tego za złe. Rozumiał. Też się denerwował. W końcu nikt nie miał wiedzieć. Czuł, jak ciśnienie z każdą sekundą staje się wyższe w ciałach ich obu.

Dotyk SamotnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz