Rozdział 14 - Nie czuję żalu

1K 145 11
                                    

Gdyby miał opisać Ackermana jednym słowem, nie potrafiłby go dobrze dobrać. Jednocześnie był chodzącym ucieleśnieniem anioła, ale też i człowiekiem zagadką, z sercem przepełnionym żalem, smutkiem oraz bólem. Niewidomą postacią postawioną na scenie, która mimo rzucanych pod nogi kłód, dalej szła przed siebie, śmiało krocząc przez życie. Pomimo wszechobecnego wyniszczenia z zewnątrz, potrafiła zachować jasność umysłu i dać się prowadzić przez życie.

Nieświadomie mocniej naparł na klatkę piersiową mężczyzny, pochylając się tuż nad jego twarzą. Oświetlana przez leniwe promienie światła bijącego od księżyca, wydawała się bledsza, a skóra delikatniejsza niż zazwyczaj. Niczym papier, który z łatwością można było przedrzeć. Podkrążone przez fioletowe sińce, oczy w dalszym ciągu błyszczały, jarząc się silnym, pozwalającym utonąć w jego wnętrzu, kobaltem. Tylko, że te piękne tęczówki w dalszym ciągu pozostawały niewidzące, puste i bez większego wyrazu utkwione w martwym punkcie tuż przed nimi. Jednak potrafiły czasem zabłyszczeć prawdziwym szczęściem, którego łatwo zabić się nie dało.

- Levi, nie powinieneś mówić o tym z taką łatwością... - szepnął cicho, składając pocałunek na jego czole, dokładnie w ten sposób, jaki robić powinna to matka. Z troską spojrzał na ukochanego. - A rozmawiałeś chociaż z nim na ten temat...?

Ciemne brwi zmarszczyły się w przykrym grymasie. Kąciki ust zaczęły niebezpiecznie drgać w górę i w dół. Czarnowłosy westchnął, wyciągając dłoń przed siebie, a kiedy dotknął jego twarzy chudymi palcami i zahaczył nimi o policzek, mógł poczuć bijące od niego ciepło jeszcze bardziej.

Było przyjemne. Przyciągało.

- Eren - mruknął trochę zbyt oschle, co potwierdziło ciało chłopaka, które z wrażenia przeszedł niepohamowany dreszcz. Poprawił się więc zaraz, zmieniając ton na bardziej spokojny. - Byliśmy wtedy dorośli, a ja zgodziłem się na to dobrowolnie. Sam to zaproponowałem, także nie ma powodów, by to teraz roztrząsać. To już nieważne, zrozum. Było, minęło. Lepiej skupić się na tym, co dzieje się w tym momencie i przeć do przodu. Czasu przecież już nie cofniesz...

Jäger pokręcił przecząco głową, jakby chcąc ogłosić swój sprzeciw, po czym odciągnął rękę Ackermana od swojej twarzy i nakierował ją na swoje plecy. Oparł się czołem o tors mężczyzny, przymykając delikatnie powieki. Z cichym świstem wypuścił powietrze z nozdrzy.

Materac lekko zapadał się pod ich ciężarem, a kiedy któryś z nich wykonywał bardziej złożony ruch, trzeszczał cichutko i skrzypiał.

- Levi, ty nie rozumiesz - stwierdził, zaciskając mocniej palce na jego ramionach. Gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na w dalszym ciągu pozostającą beznamiętną, twarz bruneta. Widział, że kłamał, żeby go więcej nie martwić. To wisiało w powietrzu niczym burzowa chmura przynosząca zniszczenie. Wszechobecną ciemność, bez najmniejszej smugi światła. Promienia słońca. - To trudny temat. Jednak skoro razem pracujecie wasza relacja powinna być wolna od wszelkich niejasności. Powinieneś to z nim wyjaśnić. Być szczerym, tak jak ze mną dzisiaj.

Levi otworzył lekko usta i ściągnął brwi. Dzieciak potrafił w jednej sekundzie zmienić się z zapłakanego chłopca, w kipiącego pewnością siebie dorosłego, który nie chciał ustąpić za wszelką cenę.

- Powiedz mi więcej, proszę. Jak do tego doszło...? Przecież wiesz, że możesz mi ufać, może coś się jeszcze uda zrobić...! Martwię się o ciebie, wiesz?

Położył drugą dłoń na jego plecach i jak zwykle, trochę zbyt sztywno zaczął gładzić.

Jak dawno nie było mu dane tego słyszeć. Tych czterech słów, które powinno się mówić osobie, na której nam szczególnie zależy.

- Wiem. To od ciebie wręcz bije, szczylu.

Przyciągnął go do siebie na tyle blisko, żeby Eren mógł swobodnie opaść na niego całym swoim ciężarem. Kiedy chłopak ułożył się wygodnie i podparł głowę na rękach, wyszeptał cicho, jakby bojąc się, że ktoś jeszcze może to usłyszeć:

- Opowiesz mi w takim razie?

Levi przesunął dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa, licząc przy tym każdy jego najmniejszy krąg, po karku i na samym końcu pozwolił sobie wpleść palce pomiędzy czekoladowe, miękkie kosmyki. Westchnął cicho, bawiąc się jednym z odstających kosmyków, aż w końcu przygładził go delikatnie. Jednak ten znowu powrócił na swoje dawne miejsce, nic sobie nie robiąc z jego starań.

- Kiedyś Erwin miał żonę, która nazywała się Marie. Spotkałem ją zaledwie kilka razy, ale mogę śmiało powiedzieć, że ta dwójka była w sobie szalenie zakochana. Nawet planowali dzieci. A stary zgred był dzięki niej naprawdę szczęśliwy. Jednak nie trwało to zbyt długo. Po tym, jak pół roku spędzili jako małżeństwo, wszystko zaczęło się sypać. Coraz częściej pomiędzy nimi wszczynały się kłótnie. Marie oskarżała go, że jej już nie kocha, a zależy mu jedynie na pracy. Zwyczajnie nie rozumiała... W dniu, kiedy razem poszliśmy do baru, Marie zadzwoniła do niego i powiedziała mu, że to koniec. Złożyła wniosek o rozwód. Stwierdziła, że skoro woli zespół od niej samej i zajmowanie się mną, to niech sobie tak żyje. Sam. Bo ona nie będzie dłużej tego znosić.

Musiał wziąć głębszy oddech. Zrobić na moment przerwę, mimo utkwionego prosto w niego spojrzenia zielonych oczu, których nie sposób było nie czuć.

- Erwin załamał się w środku. Starał się mi tego nie okazywać, jednak pod wpływem alkoholu rozwiązał mu się język. Powiedział mi wszystko, nie omijając żadnego szczegółu. A ja nie wiedziałem jak go pocieszyć. I wtedy stało się. Zaproponowałem mu seks. Na początku odmawiał, jednak później uległ.

Eren milczał. Nie poruszył się nawet na milimetr. Po prostu leżał na klatce piersiowej Levi'a, nieświadomie wstrzymując oddech. Patrzył z niedowierzaniem na twarz bruneta. Nie wiedział co mógł mu powiedzieć po tym wszystkim.

A Levi zamknął oczy i z powrotem położył jedną dłoń na jego plecach, wzdychając przy tym. Drugą przeczesał swoje włosy. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien mu o tym opowiadać. I, że to nie była przyjemna rzecz, dla żadnego z nich.

Już miał zamiar przeprosić Erena, kiedy ten niespodziewanie się odezwał:

- Za bardzo chcesz dobra innych, Levi. Nie liczysz się z samym sobą, wiesz...?

Zapowietrzył się. Nie był w stanie wykrztusić ani jednego słowa, jakby pozbawił go zdolności mowy. Wyrwał język bez żadnych skrupułów, czy też zawahania. Bo przecież... nikt nie chce takiej zepsutej zabawki jak on. Znaczy, nie. Nikt oprócz... niego. Erena Jägera, który odpędził od niego wszelkie ciemności i podarował życiodajne światło, przyciągając przy tym do siebie mocniej niż jarzeniówka ćmy.

Poczuł za swojej twarzy ciepło dłoni Erena, tak bardzo kontrastujących z jego wszechobecnym chłodem. Chwilę później jego miękkie wargi przylgnęły do tych należących do niego, łącząc tym samym ich usta w nieporadnym pocałunku. Oczywiście, odpowiedział na niego i niemal od razu przejął inicjatywę.

~*~



Ja wiem, rozdział trochę o niczym. Ale jednak in był równie ważny, co ten wcześniejszy. Nie chciałam psuć też końcówki, która prawdę mówiąc ogromnie mi się podoba... Jednak obiecuję, że w przyszłym rozdziale będą już ostateczne przygotowania do pierwszego koncertu z Erenem i sam występ!

Dotyk SamotnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz