Rozdział 0.5 - Wszystko co dobre, kiedyś się kończy

2K 219 44
                                    

   — Już chyba nie zasnę — mruknął sennie Levi, przecierając piąstką oczy.

   Postawił swoje bose stopy na zimnym podłożu. Poruszał się cicho, żeby nie obudzić pozostałych, co było ostatnim, czego chciał. Przebrał się z piżamy w swoje codzienne ubrania. Zaraz potem założył ocieplane buty, pamiątkowy szalik oraz sprezentowane przez przyjaciół rękawiczki.

   Skierował się do wyjścia i uśmiechnął się delikatnie, patrząc raz jeszcze na twarze śpiących Isabel i Farlana, pogrożonych w stanie błogiej nieświadomości i nieustannych marzeń. Uchylił lekko drzwi, wpuszczając tym samym odrobinę zimnego powietrza do ciepłego pomieszczenia. Przecisnął się przez niewielką szparę, powstałą pomiędzy drzwiami a framugą.

   Pierwszym co rzuciło mu się w oczy, po przekroczeniu progu domu było to, jak dużo śniegu spadło przez tą jedną noc. Zaraz potem skierował swój wzrok na poranne niebo i zaczął iść przed siebie, nie mając nic do stracenia ani większego pomysłu na to, co mógłby ze sobą zrobić. Westchnął, chowając nos w ciepłym materiale. Po dłuższej obserwacji bezkresu stwierdził, że miejscami był on jeszcze różowy, jednak i tak znaczną część stanowił jasny odcień niebieskiego. Był dokładnie taki sam, jak oczy Farlana, a oprócz tego - nieskończony. Widok ten zrobił na nim olbrzymie wrażenie. Czuł się jeszcze mniej istotny w obliczu czegoś tak wielkiego.

   Szalik zsunął mu się i cały czas, idąc sprężystym krokiem, wypuszczał z ust białe, ciepłe obłoczki pary, które najpierw tworzyły spójną całość. Kilka sekund później rozpływały się jednak w otaczającym je zimnym powietrzu. Najbardziej w tym dniu cieszył się z tego, że spędzi go z przyjaciółmi. Nie bardzo interesowały go własne urodziny. Mimo to doceniał to, że Farlan i Isabel się tak dla niego starali. Nikt wcześniej, poza jego własną matką, tego nie robił. Nie potrafił sobie teraz wyobrazić, że kiedyś ich wspólne, miło spędzone chwile mogą dobiec końca.

   Nie wiedział, że niedługo nie będzie widział swojej uśmiechniętej siostry i jej roześmianych, szmaragdowych oczu, oraz że silne ramie Farlana nie będzie dłużej go wspierać. Nie zdawał sobie sprawy, że to zdarzy się już dzisiaj, a opuszczenie ich na krótką chwilę, może skończyć się w sposób tak tragiczny w skutkach.

***

   Kierował się powoli w kierunku ich domu. Szedł przed siebie z wesołym uśmiechem na ustach, nie mogąc się doczekać tego, co przyniesie dzień. Co prawda, słyszał krzyki ludzi i widział zdziwienie, pomieszane ze strachem na ich twarzach. Nie rozumiał jednak, o co mogło im chodzić, więc starał się tym nie przejmować. Nieraz zdarzało się, że siedział w szafie w pokoju, starając się ignorować krzyki klientów matki, odgłosy uderzeń i inne, bliżej nieokreślone dźwięki. Z trudem patrzył później na fioletowe siniaki na jej ciele, gojące się czasem nawet tygodniami.

   Jednak kiedy zobaczył unoszące się w górę chmury czarnego dymu, a do jego uszu dotarło charakterystyczne dla ognia trzeszczenie, od razu jego nastawienie się zmieniło i puścił się biegiem w stronę buchających czerwono-rudych płomieni. W duchu błagał, żeby nie ziściło się najgorsze.

   Gdy był na miejscu, zobaczył stojącą w ogniu, jeszcze wczoraj wypełniony ich wspólnym śmiechem, dom. Niewiele myśląc, przedarł się przez tłum ludzi i dobiegł do klamki. Zaczął ją rozpaczliwie szarpać, jednak kiedy miał już wejść do środka, został brutalnie odciągnięty przez jednego ze strażaków.

   — Dajcie mi tam wejść! — krzyknął przez łzy, próbując wyrwać się ze stalowego uścisku mężczyzny. — Tam nadal są moi przyjaciele... — szepnął prawie niesłyszalnie.

   Strażak puścił go, kiedy tylko odciągnął go od drzwi i wyprowadził z niebezpiecznej strefy. Nogi się pod nim ugięły. Padł na kolana, żałośnie spoglądając na palące się miejsce, które do tej pory uznawał za najbezpieczniejsze na całym świecie.

Dotyk SamotnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz