Rozdział 18 - Ostateczne szczęście

762 94 29
                                    

Bał się.

W nocy śniły mu się koszmary. Po raz pierwszy od naprawdę wielu lat.

A od kiedy pamiętał, zawsze uderzały w niego podwójnie, gdy się budził. Jednak czy to ciepły głos matki, czy cicha kołysanka Mikasy, uspokajały jego emocje. Ale teraz ich nie było i musiał zmierzyć się z tym sam. Jako zagubiony chłopiec w ciele dorosłego, który chciał jedynie szczęścia swoich bliskich...

Jego ciało całe się trzęsło, a krtań w pół rozdzierał donośny krzyk. Klatka piersiowa unosiła się i opadała, a serce waliło o żebra. Tracił oddech, tonąc w starych wspomnieniach i tych, które nigdy nie powstały. Błądził, szukając ratunku. Widział prawdę i fałsz, nie potrafiąc właściwie ich rozróżnić. Był stracony.

Kłamał, żałował oraz błagał. Był grzesznikiem, który został zesłany na wieczne potępienie oraz katusze. Cierpienie, które zafundował osobom, na których najbardziej mu zależało.

Patrzył jak wszyscy powoli umierali. Zostawiali go, odchodząc z uśmiechem na ustać. Chciał ich zatrzymać. Złapać, przytulić i trzymać blisko siebie. Oni natomiast woleli zniknąć, rozpływając się w jasnej mgle.

Bał się, tak bardzo się bał.

Jeśli jednak dzięki temu byli szczęśliwy... to on również był.

Chciał tylko ich dobra. Dobra osób, na których najbardziej mu zależało.

Którym zawdzięczał wszystko. W tym własne życie.

~*~

Cały kark miał obolały, a oczy opuchnięte od łez. Bolało go gardło. Miał dość. Zmęczenie rozchodziło się od jego kości, aż po mięśnie.

Przewracał się z boku na bok, nie mając nawet najmniejszej ochoty, by ruszyć się jakkolwiek bardziej. Przeciągnął się, opadając z powrotem na poduszkę. Ciągle nie uchylał powiek. Wiedział doskonale, że jeśli to zrobi, nie będzie już odwrotu. Wystarczało mu to, że mógł delektować się bezwładnością. Nie chciał spać, nie chciał żyć. Pragnął zostać w tym stanie choć chwilę dłużej.

Chciał nie myśleć.
Letarg.

Kiedy pierwsze przepuszczone przez zasłony promienie słońca dotarły i do niego, próbował się ukryć. Aczkolwiek nie przyniosło to ubłaganego skutku.

Słońce.

Obserwowało go. Nieznośnie badając każdą część jego ciała, naznaczając swoim ciepłem.

Koniec końców przegrał. Niepewnie usiadł, jednocześnie przeciągając tę czynność najdłużej jak tylko potrafił. Przeczesał dłonią delikatne czekoladowe włosy, które i tak żyły swoim własnym życiem i nic ani nikt nigdy nie mógł im pomóc dojść do ładu. Ziewnął, powoli uwalniając blask zielonozłotych tęczówek.

Przeszedł go zimny dreszcz. Czas się zatrzymał.

Nie mógł uwierzyć. Nie chciał znowu.

To znowu jakiś koszmar, w którym powiedzą mu jak bardzo się myli? Ile błędów popełnił?

Levi siedział w otwartym oknie. Odwrócony do niego plecami, ze zwisającymi swobodnie w dół nogami, wypalał kolejnego papierosa. Znacznie słabszego, niż te, które zazwyczaj palił.

Posłuchał go.

Z codzienną obojętnością wymalowaną na twarzy, mrużył oczy, by zminimalizować ból, jaki przynosiły mu promienie słońca.

Można powiedzieć, że lekko się uśmiechał.

Słysząc cichy szelest kołdry, odwrócił się w jego kierunku i utkwił wzrok w miejsce, z którego dobiegał dźwięk.

Dotyk SamotnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz