Na początku trochę trudno było nam się dogadać — chłopiec-duch po prostu milczał, chociaż chciał powiedzieć mi tak wiele. (Sam któregoś dnia przyznał, że kochał gadać, chociaż mógł robić to tylko do siebie albo do kwiatków). Chyba po prostu był zaskoczony faktem, że nareszcie miał kogoś obok. Był to pierwszy raz i aż odebrało mu mowę. Z upływem kilku minut zaprosił mnie jednak pod swoje drzewo kwitnącej wiśni, sugerując, bym usiadł obok. Zrobiłem to, oczywiście, nie dotykając go.Wtedy też odezwałem się po raz pierwszy i zapytałem kim jest, na co, rzecz jasna, nie dostałem odpowiedzi. W końcu to byłoby zbyt proste.
Odwdzięczył się za to pytaniem: — Czy jak się dowiesz, nie uciekniesz?
I pomimo, że lubiłem wtedy biegać, szczególnie za motylami albo piłką na boisku, obiecałem kotkowi, że nie ucieknę i zostanę aż do końca.
Aż do ścięcia naszego drzewa.
Magiczna istota opowiedziała mi trochę o sobie — nazywała się Nana. Nie brzmiało to jak typowe azjatyckie imię, ale dodał, że innego nie mógł mi powiedzieć.
Zacząłem więc dopytywać, skąd pochodzi to imię — czy jest może z Europy, ewentualnie z krainy, w której chłopcy o białych włosach codziennie wiszą na drzewach i noszą maski kotków.
Byłem naprawdę zaskoczony, gdy oznajmił mi, że druga odpowiedź była poprawna.
Tamtego dnia dowiedziałem się też kilku innych rzeczy:
1). Nana nie mógł zdejmować swojej maski, inaczej stałaby mu się krzywda.
2). Nigdy, przenigdy nie wolno było mi go dotykać, bo mogłem go tym zranić.
3). Nigdy nie mogłem poznać jego prawdziwgo imienia, wtedy stałby się niewidzialny.