Spędziliśmy te wakacje razem, jak dziewięć poprzednich, każdego dnia będąc coraz to szczęśliwszymi w swoim towarzystwie. Nie opuszczaliśmy siebie nawet na chwilę, po prostu ciesząc się sobą nawzajem. Myślę, że tamtych wakacji już oboje nie mieliśmy żadnych wątpliwości... Wtedy, mając siedemnaście lat, wiedzieliśmy, że naprawdę byliśmy swoimi bratnimi duszami, i to od pierwszego spotkania. Wbrew pozorom, przez te dziesięć lat nie zmieniliśmy się zbytnio... Niektóre rzeczy pozostały takie same: chęć wiecznej zabawy i spędzania czasu razem, fascynacja sobą nawzajem, oczarowanie. Z tą różnicą, że nareszcie mogliśmy się zobaczyć. Nasze spojrzenia wreszcie mogły się spotkać, kiedy podczas wieczorów spędzonych na podziwianiu gwiazd, zatęskniliśmy za widokiem swoich twarzy oświetlonych blaskiem księżyca.
Nareszcie mogliśmy dotykać. Możliwe było zarówno splecenie naszych palców, jak i ułożenie dłoni na policzku drugiego. Tego Nana wydawał się potrzebować niesamowicie mocno. Przez całe życie polegając jedynie na dotyku swoim oraz wiatru, pragnął zwyczajnie znaleźć kogoś, kto nie będzie bał się go przytulić czy trzymać jego dłoń. Tym kimś byłem ja. A Nana, cóż, pokochał to. Uzależnił się do tego stopnia, że gdy nie byłem obok, nadal czuł mnie na swojej skórze; skórze tak gładkiej niczym płatki kwiatów, które jadł.
Mogliśmy całować, chociaż byliśmy na to zbyt nieśmiali. Nawet Nana, pomimo wrodzonej pewności siebie. Często grał, jakby zaraz miał to zrobić, wchodząc na mnie z ustami uformowanymi w dziubek, jednak zawsze kończyło się jedynie na śmiechu z jego strony. Jeżeli chodzi o mnie, zdarzały się chwilę, gdy czułem się tak oczarowany, że pragnąłem go pocałować... Naprawdę bardzo mocno. Uwielbiałem przysuwać go do siebie, gdy odpływał gdzieś myślami i dawać buziaka w czoło albo w nos, równocześnie obserwując jego nagłe rozbudzenie i pojawiający się na pięknej twarzy szeroki uśmiech. W końcu, nie oszukujmy się, uśmiech ten był największym powodem mojego.
Mogliśmy przytulać. Trzymanie go w ramionach oraz słuchanie jego śmiechu były moimi ulubionymi czynnościami na całym świecie. Kochałem mieć go blisko, jak najbliżej. O Nanie już nie wspomnę, on zawsze był chętny na przytulanie i wszelkie czułości. Można nawet powiedzieć, że nie odstępował mnie na krok... Cały czas wieszał się na mnie, kładł, przeczesywał włosy, masował, zdarzało mu się nawet przygryzać płatek mojego ucha, co zawsze kończyło się wzdrygnięciem z mojej strony oraz próbą zabicia wzrokiem, chociaż tak naprawdę bardzo to lubiłem.
I mógłbym wymieniać dalej, gdyż przez te magiczne dwa miesiące złapaliśmy tyle pięknych wspomnień, że po powrocie zacząłem zapisywać je w zeszycie, wzdychając do niego. Nana dotrzymał swojej obietnicy, której tak się obawiałem. Zmienił naprawdę wiele, przez co byliśmy znacznie bliżej. Można nawet powiedzieć, że zachowywaliśmy się jak para, którą oficjalnie jeszcze nie byliśmy... Trochę tak, jak zwykli zakochani nastolatkowie, jednak w świecie pełnym niezwykłej magii, niezwykłych rzeczy, niezwykłych chwil oraz z niezwykłym chłopakiem.
Bo, niestety, Nana nie był zwykłym nastolatkiem, nie był nawet człowiekiem.
A, co najważniejsze, człowieka nie powinien był pokochać za nic w świecie.