Pierwszy rok od naszego poznania był chyba najtrudniejszy. Byłem dzieckiem, strasznie tęskniłem, chociaż przebywaliśmy ze sobą tylko dwa miesiące. I to wcale nie tak, że łatwo przywiązywałem się do ludzi. Właściwie było wprost przeciwnie. Ale Nana nie był człowiekiem i to właśnie do niego czułem się przywiązany jak do nikogo innego. Wydał mi się kimś niezwykle wyjątkowym. Wiedziałem, że kogoś takiego nie znajdę ani w szkole, ani na podwórku. Coś podpowiadało mi, że Nana był jedyny na świecie i że był w stanie stać się światem dla kogoś takiego jak ja — siedmioletniego Lee Jeno. Nie pomyliłem się.
Przez pierwsze dziesięć miesięcy dni dłużyły się niemiłosiernie. Żadne hobby nie było w stanie pomóc mi z zabiciem czasu. Nawet koledzy nie byli, dlatego wychodziłem z nimi na dwór coraz rzadziej, co sprawiło, że po kilku tygodniach zaczęli mówić na mój temat, cóż, nie do końca miłe rzeczy. Moje noszenie płatków w kieszeni i zafascynowanie białymi kotami wydało im się dziwne. Mówili, że się zmieniłem, a siedmioletni ja zaczynałem mieć mętlik w głowie. Skoro Nana polubił mnie takiego, jakim byłem naprawdę, dlaczego koledzy nie potrafili? Ale, nieważne, ich opinie się nie liczyły, kiedy myślałem o tym, że niedługo znowu usiądę z białowłosym pod naszym drzewem.
Że poczuję zapach wiśni.
Że poczuję jego zapach.
Ale nigdy nie dotknę.