Nasze zakończenia (w końcu każda minuta obok Nany, sprawiała, że czułem się jak w najpiękniejszej bajce) zawsze bywały trudne do zniesienia, a my nieustannie zbliżaliśmy się do siebie, by następnie przeżywać dziesięciomiesięczne rozstania w samotności. Myśleliśmy, że z czasem będzie nam łatwiej bez siebie wytrzymać, bo przyzwyczailiśmy się do schematu spotykania jedynie w wakacje, jednak za każdym razem w sercach pozostawała pustka, którą zapełniały tylko nasze wspomnienia. Dziesiątego razu byliśmy jednak sobą zbyt oczarowani, by myśleć o rozstaniu, nieświadomi tego, że było ono tym ostatnim przed końcem wszystkiego. Dopiero w momencie puszczenia dłoni Nany, dotarło do mnie, jak bardzo nie chciałem się rozstawać. Dlaczego nie mogłem rzucić szkoły, wyjechać do Japonii i żyć obok niego? Nawet jeżeli miałem jeść tylko kwiaty i owoce z innych drzew. Nana był tego warty. Dla niego mogłem zrobić wszystko. On dla mnie również, czego dowodem były wszystkie chwile, kiedy ukrywał ból tak, że nie byłem w stanie go zauważyć. Każde muśnięcie jego skóry sprawiało, że chłopak miał ochotę syknąć z bólu, a przytulenie — że chciał płakać. Jednak jedyne co robił, było przywoływaniem na twarz szerokiego uśmiechu, który zawsze określałem jako szczery. W końcu Nana był wtedy najszczęśliwszy na świecie, naprawdę. Nie zmienia to jednak faktu, że cierpiał. Był świetnym aktorem, grając tak pięknie, że jedyne co mogłem robić, to patrzeć z miłością w oczach na to, jak kruszył się po cichu. I nie miał nawet z tego powodu poczucia winy, bo zakochany był zbyt mocno, by myśleć o swoim dobrze. A ja nie podejrzewałem nic nawet tej nocy, kiedy Nana wyznał mi jak bardzo zmęczony był. Wtedy wydało mi się to normalne — każdy człowiek bywa zmęczony. Dopiero gdy wróciłem do domu, dotarło do mnie, że on nie potrzebuje odpoczynku. Nie potrzebuje nawet snu. W końcu nie był człowiekiem... Coś musiało być nie tak — zrozumiałem to, gdy było już za późno.