Mając piętnaście lat i siedząc na naszej ukochanej łące, będącej przy okazji jego domem, zdarzało mi się myśleć o różnych rzeczach. Tam dawałem ponieść cię wyobraźni. Wpatrywanie się w chmury, rozwiewane przez wiatr płatki kwiatów oraz najlepszego przyjaciela, sprawiało, że czułem się jak w innym świecie — w moim własnym, pełnym jedynie tego, co kochałem. Pomimo to, przez moją głowę czasami przechodziły też smutne oraz ponure myśli, czemu nie mogłem zaradzić. Byłem szczęśliwy, bardzo, niesamowicie szczęśliwy, jednak część mnie bała się końca tej pięknej bajki, utraty Nany, czyli utraty tak naprawdę wszystkiego, bo tym chłopak dla mnie był. To może brzmieć głupio, w końcu widywaliśmy się tylko w wakacje, jednak, pomimo braku kontaktu, myślę, że nie zapominaliśmy o sobie nawet w zimowe wieczory. Ja zawsze podczas nich myślałem o Nanie i o tym, czy przykrycie się kwiatami jest w stanie uchronić od zimna. Zastanawiałem się, czy gdybym przyjechał w grudniu, chłopak nadal chodziłby boso albo czy może rzucałby mnie śniegiem zamiast roślinkami. A w wiosnę? Wtedy wyobrażałem sobie, jak wszystko na łące pięknie rozkwita; jak pięknie mój przyjaciel wyglądałby na tle budzącej się do życia przyrody. Wychodzi na to, że myślałem o nim całkiem dużo, prawda? Być może cały czas. Taki był jego urok... Wystarczył jedynie jego głośny śmiech, a zostawał zapamiętany na zawsze. Nawet siedząc obok niego oraz przyglądając się ukradkiem, zdarzało mi się kompletnie odpływać oraz tworzyć w głowie najróżniejsze scenariusze, które byłyby możliwe, gdybyśmy oboje byli dwójką przeciętnych nastolatków. Nana był jednak zbyt wyjątkowy... Nawet jako normalny dzieciak, on nadal byłby jedyny w swoim rodzaju — jego sposób myślenia, poczucie humoru, śmiech, to, jak wielkie miał serce. Wydawało mi się, że pomieściłby w nim cały świat. I myśląc o tym, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: — Czy magiczne duszyczki mogą w ogóle kochać?
A odpowiedź prawie zrzuciła mnie z drzewa i niemalże doprowadziła do łez.
— No... Mogą, Jeno. Jasne, że mogą, ale... Ale je miłość krzywdzi, wiesz? Jest w stanie nawet je zabić! Głupie to, co nie?
I, znowu, pomimo maski na jego twarzy, czułem, że uśmiechał się do mnie czule, jednak nie aż tak szeroko, po prostu inaczej. Wydaje mi się, że uśmiech ten mówił coś więcej niż „Jestem przy tobie szczęśliwy", prawdopodobnie chodziło o „Dla tego szczęścia mogę zaryzykować wszystko". Naprawdę to zrobił.