Czas leciał nieubłaganie szybko, a my, nim się obejrzeliśmy, mieliśmy już po 15 lat i multum magicznych wspomnień. Na przełomie lat nasza relacja zaczęła trochę się zmieniać, mam na myśli... rozkwitać. Tak, dokładnie tak samo jak jego kwiaty. Dzięki Nanie wszystko na świecie zaczęło wydawać mi się takie piękne, pełne kolorów oraz życia — on, we własnej osobie, również. Z tego też powodu oraz miliona innych, gdy spotkaliśmy się podczas ósmych wakacji, miałem ochotę rzucić się na jego szyję i ściskać, chociaż nie należałem do osób, które lubiły się przytulać. Po prostu... Chciałem wiedzieć, jak to jest trzymać go w uścisku, łaskotać czy przeczesywać białe włosy. Pragnąłem dowiedzieć się, czy jego brwi też są koloru śniegu i jakiej barwy ma oczy. Ciekawił mnie i przyciągał do siebie. Z roku na rok coraz bardziej. Niestety, nadal nie mogłem go dotknąć ani ujrzeć jego twarzy. Dlatego co roku tylko wyobrażałem sobie:
Jak piękne stworzenie musiało kryć się pod kocią maską.
Jak niesamowity blask w oczach chował za kawałkiem plastiku.
Jak cudowny uśmiech znajdował się za noskiem jego kota.
Jak cudownie musiały smakować usta, które żywiły się tylko płatkami kwiatów.