Muszę przyznać, że moje przypuszczenia od początki były trafne — Nana był moim idealnym przyjacielem, którego potrzebowałem, a ja byłem jego; tym, którego wypatrywał, zwisając z kwitnącej wiśni przez sześć lat. Był żywy, głośny, zabawny oraz uroczy. Myślałem, że zachowywał się tak zawsze, jednak okazawszy się, tak szczęśliwy był tylko przy mnie.Pomimo, że przyjaźń duszy oraz człowieka była niepoprawna, od razu polubiliśmy siebie nawzajem. Obdarzaliśmy się uczuciami każdego letniego dnia oraz nocy, żartując, biegając i podziwiając opadające liście oraz piękne kwiaty. Codziennie poznawaliśmy swoje dwa odmienne światy i siebie, przywiązując się coraz bardziej.
Nawet, jeśli się nie dotykaliśmy, byliśmy obok, tak blisko, niczym... Niczym bratnie dusze.
A ja czułem się przez niego przytulany, ilekroć mogłem otulić się płatkami kwiatów, które on dla mnie zerwał i ułożył pod wiśniowym drzewkiem.
Wszystko było idealne, magiczne — u boku Nany zawsze było.
Jednak nawet najpiękniejsze bajki mają kiedyś swój koniec — tak samo jak wakacje, po których musiałem opuścić białowłosego po raz pierwszy od dwóch miesięcy, by wrócić do Korei.
I płakać z tęsknoty co kilka nocy, chociaż mamie tłumaczyłem, że to bez powodu. Przyznam, był to pierwszy raz, kiedy tak za kimś tęskniłem. Już wtedy wiedziałem, jak mocno jego towarzystwo i śmiech uzależniały.