Rozdział #3

409 20 14
                                    

Szłam coraz szybciej, ale w miarę jak przyśpieszałam kroki robiły się coraz głośniejsze i coraz wyraźniejsze. Ja coraz bardziej przyśpieszałam, ale już po chwili kroki ucichły. Miałam nadzieję że po prostu ktoś szedł, chcąc mnie przestraszyć jak to niekiedy ludzie mają zwyczaj robić. Jednak mocny uścisk na nadgarstku wyprowadził mnie z błędu. Po chwili zostałam przyparta do ściany, przede mną stał wysoki chłopak, na oko 19 lat, z szyderczym uśmiechem na twarzy. Byłam przerażona i zdziwiona, zastanawiało mnie jakim cudem dał rade się do mnie podkraść.

- Jednak mówili prawdę, że niezła z ciebie laska. - Rzucił, oglądając mnie od stóp do głów.

- Kim jesteś?! I czego ode mnie chcesz?! - Krzyczałam.

- He. To akurat nie ma znaczenia. - Odpowiedział.

- Puszczaj mnie! - Krzyknęłam ponownie, usiłując wyrwać się z uścisku.

- Nie szarp się. - Warknął.

- Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale to nie ważne. Puszcza mnie do cholery!

- Pani wybaczy, ale nie mogę - rzucił z drwiną wymalowaną na twarzy - zaczekamy tu sobie spokojnie na kogoś i zabierzemy cię do pewnej osoby, ale skoro to może jeszcze trochę zająć to możemy się trochę zabawić.

Po tych słowach jedną ręką chwycił oba moje nadgarstki i przycisnął je mocniej do ściany. Drugą, wolną ręką sięgnął za plecy, a po chwili zobaczyłam nóż. Gdy owy przedmiot począł zbliżać się do mojej twarzy zaczęłam krzyczeć i błagać o pomoc.

- Lepiej się w końcu zamknij, bo będzie gorzej. - Krzyknął chłopak po czym wziął zamach, by uderzyć mnie w twarz.

Alan

Stałem przy oknie w domu Seraphina, sam gospodarz siedział na kanapie i przecierał twarz dłonią. Wiedziałem dlaczego. Wiedział w co się wpakowałem, a przy tym jego i moich przyjaciół. Zerknąłem na blondyna, dzięki czemu zobaczyłem, iż ten patrzy na mnie nieco wściekle. Odwróciłem od niego wzrok i ponownie zagapiłem się w okno.

- Nie wierzę w to - szepnął Seraphin - masz pojęcie w co ty nas wjebałeś?!

- Przecież wiem, że zjebałem. - Warknąłem, odwracając się do niego.

- Masz dużo szczęścia, że twojego ojca nie ma w kraju. - Mruknął Seraphin, wstając. Popatrzyłem na niego przez chwilę.

Z jednej strony miał rację, miałem dużo szczęścia. Tata nie byłby dla mnie taki pobłażliwy, w przeciwieństwie do Seraphina, który mi go w tej chwili zastępował. Ojciec wyjechał z kraju dwa lata temu, tydzień po rocznicy śmierci mojej matki. Poprosił Seraphina, by się mną opiekował i miał mnie na oku pod jego nieobecność. Ojciec obiecał, że wróci, a wtedy wszystko się zmieni, jednak ja powoli traciłem nadzieję, że jego powrót w ogóle będzie miał miejsce.

- Gdyby tu był nie pozwolił by Ci na taką głupotę, wybił by Ci z głowy te głupie pomysły. - Dodał mój opiekun.

- Ta, ale mnie olał i po prostu sobie wyjechał, bez choćby "pocałuj mnie w dupe" na do widzenia. Bez słowa wyjaśnienia, teraz nawet nie napisze głupiego SMS'a - zacisnąłem pięści, aż pobielały mi kłykcie - po prostu ma mnie gdzieś.

- Alan... Nie mów tak. - Mężczyzna spojrzał na mnie z politowaniem.

Rozluźniłem dłonie i spojrzałem na niego, po czym bez słowa ruszyłem do drzwi. Wyszedłem z domu mojego opiekuna i ruszyłem ulicą, było już ciemno, ale nie zawracałem na to uwagi. Chciałem znaleźć się, jak najdalej od tego miejsca.

Usłyszałem krzyk, głos tego kto krzyczał wydał mi się bardzo znajomy, więc zacząłem węszyć. Wyczułem zapach Kathleen... potem skojarzyłem sobie ten krzyk i już wiedziałem, że jej coś grozi. Zacząłem biec za jej zapachem. Gdy dobiegłem zobaczyłem Kathleen, przed którą stał jakiś koleś, w dodatku z nożem w dłoni. Zacisnąłem pięści i ruszyłem w ich kierunku.

- Ej ty! - krzyknąłem do niego - zostaw ją!

Tajemniczy osobnik spojrzał w moją stronę, przyglądał mi się chwilę, by po upływie owej chwili prychnąć z drwiną.

- Bo? - Rzucił chłoptaś.

Po chwili poczułem, że jestem bliski przemiany, postanowiłem to wykorzystać. Rozluźniłem palce, by nie pokaleczyć się pazurami, które zaczęły się już wysuwać.

- Powiedziałem, puść ją. - Warknąłem.

- Myślisz, że mam zamiar to zrobić?

- Jeśli nie zrobisz tego sam to z wielką chęcią Ci pomogę, ale po tym nie sądzę, że będziesz w stanie się pozbierać. - Zawarczałem.

- To dawaj. Rozwalę cie jednym ruchem.

Po tych słowach puścił Kathleen, a jego oczy zmieniły kolor na jaskrawo zielony. Przez chwile staliśmy jako ludzie, ale potem się przemieniliśmy i zaczęliśmy warczeć na siebie. W końcu warczenie zmieniło się w szarpanine. Rzuciłem się bowiem na swojego rywala, od razu dobierając się do karku.

Kathleen

Koleś mnie puścił, zjechałam po ścianie, a potem widziałam jak przemieniony w wilka Alan rzuca się na tego drugiego i obaj znikają w ciemnościach. Chwilę siedziałam w osłupieniu, nasłuchując odgłosów walki, jednak gdy tylko doszłam do siebie wstałam i uciekłam z tego miejsca. Przebiegłam spory dystans w krótkim czasie, ale po chwili stanęłam. Ssapana stałam i patrzyłam co dalej. Nagle zaczęłam słyszeć szelest i kroki, bałam się że to jeden z kumpli tego gościa, patrzyłam przed siebie gotowa, by rzucić się do ucieczki, ale gdy tylko ten kto się do mnie zbliżał wyłonił się zza drzew, gdyż wbiegłam do niewielkiego lasku, okazało się, iż był to Alan.

- Jesteś cała?! - niemal krzyknął brunet, gdy znalazł się na tyle blisko.

- Tak, wszystko w porządku.

- Kim w ogóle był ten facet?

- Nie wiem... mówił coś o tym, że musi mnie komuś dostarczyć czy coś takiego...

- Nieważne. Może na wszelki wypadek odprowadzę cie do domu - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź poszedł w stronę mojego domu, a ja zaraz za nim.

Idąc za Alanem zauważyłam, iż lekko kulał oraz miał sporo krwi na rękach i twarzy, co zauważyłam dzięki światłu jakie dały latarnie uliczne. Domyśliłam się po tym, że nieźle pokiereszował tamtego kolesia. Już po kilku minutach byliśmy pod moim domem.

- To ten... dzięki za pomoc...

- Luz... to nic takiego...

- Taaaa... i przy okazji to... przepraszam za to co... no wiesz...

- Wiem... i wybaczam... no, ale dobra... muszę wracać do domu, do jutra

- To... do... jutra - wyjąkałam. Cholera co mi się stało?!

Moonlight ShadowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz