Laura oczami wielkimi jak spodki przyglądała się mężczyźnie, który właśnie przed nią klęczał. Nie przeszkadzało mu, że ona jest dużo wyżej niżeli gdyby stała przed nim, że klęczy w kałuży i w kamieniach. Dylan patrzał na Laurę jakby tylko ona się liczyła, jakby była centrum jego wszechświata. Miał tyle nadziei w sobie, że dziewczynie zabrakło tchu. Oczy wypełniły się jej łzami. Przymknęła oczy na chwilkę, by uspokoić emocje, jakie w niej zaczęły buzować. Czuła radość, euforia rozrywała jej płuca i serce, ale i bała się. W końcu ta decyzja zmieni całe jej życie. Przewróci świat do góry nogami. Nie martwiła się mimo to aż tak bardzo. Lepiej mieć się na kim wyżyć niż ciągle malować ściany. Dylan w dalszym ciągu klęczał w kałuży i czekał na jej odpowiedź. Spojrzała mu w oczy.
- Tak, tak.... - Odpowiedziała poważnie. Dylan nie za bardzo załapał jej powagę i lekko posmutniał.
- Kochanie, ale nic na siłę.... jeżeli cię wystraszyłem...
- Nie wystraszyłeś. I nic na siłę. Tak bardzo mnie głowa boli, że jak się teraz roześmieję, to mi rozpadnie się na miliony kawałeczków. I jak będę wyglądać w dniu ślubu? No chyba, że chcesz narzeczoną Frankensteina....
- Och.... - Podniósł się z kolan i podszedł do swojej już narzeczonej. Delikatnie ujął jej twarz w dłonie i skierował ją w swoją stronę.
- Jak tylko lepiej się poczujesz, pokarzę ci jak się cieszę. A teraz już zabieram cię do domu. Odpoczniesz i będzie dobrze. Obiecuję!!! - Cmoknął ją w czoło i pognał z powrotem na miejsce kierowcy. Odpalił silnik i ze zrywem ruszył w kierunku domu. Ich domu. Jak to dobrze brzmiało. Dylan w myślach powtarzał "Nasz dom, nasz dom, nasz dom. Moja żona, nasz dom..." Oswajał się z tym coraz to bardziej, nawet przez myśl przeszły mu obrazy ich wspólnych dzieci. Chłopcy wielcy z jej oczami a dziewczynki pięknie, rudowłose, z jej piegami i jego ciężkim charakterkiem. Nie miał nic przeciwko całej gromadce dzieciaków. Mógł mieć ich i piątkę, jeżeli takie będzie życzenie jego żony. Teraz jednak nie był na to najlepszy czas. Teraz postanowił skupić się na wyczyszczeniu swoich spraw i spraw Laury, by ich przyszłość stała się klarowna i rysująca się w różowych barwach.
Do domu dojechali w piętnaście minut. Dylan otworzył Laurze drzwi i chciał dziewczynę wziąć na ręce, jednak ta zaprotestowała. Wsparta jego ramieniem, powolutku weszła po schodach i już byli w domu. Pomógł jej położyć się na jednej z kanap w salonie, nalegając, że chce mieć ją na oku. Dziewczyna nie protestowała i posłusznie położyła się na poduchach, jakie podsunął jej pod głowę Dylan. Została przykryta kocem i Dylan od razu poszedł do kuchni. Wlał w szklankę wodę i zaniósł do salonu, po drodze zgarniając tabletki przeciwbólowe. Laura połknęła je i zwinęła się w kłębek. Okryta cieplutkim kocem i lekko otumaniona lekami, zasnęła. Dylan zajął się poszukiwaniem lekarza, jednak ze względu na charakter obrażeń dziewczyny nie było to tak proste, jakby się spodziewał. Luck wrócił już do domu, drzwi w apartamencie zostały wymienione i Luck przekazał przyjacielowi nowy komplet kluczy. Dylan w dalszym ciągu wyszukiwał lekarza dla swojej kobiety. Gdy już stracił nadzieję i był bliski podjęcia ryzyka zawiezienia jej na oddział ratunkowy, w drzwiach stanął Thor.
- Bogu dzięki! - Krzyknął Dylan szczęśliwy z powrotu przyjaciela.
- Też się cieszę, że cię widzę, powiedz mi tylko co się stało... - Zaczął Thor zdejmując torbę z ramienia i kładąc pod ścianą.
- Najpierw jak się czujesz? - Zaczął Dylan.
- Cóż, pożegnałem się z ta suką, jak mówiliście i faktycznie, czuję się dobrze. Uświadomiłem sobie, że kamień z serca mi spadł i, że teraz jestem wolnym człowiekiem. Co prawda rodzinka myśli, że chcę się przyłączyć do podziału majątku, jednak zanim mnie oskarżyli o pazerność, w obecności adwokata matki podpisałem oświadczenie, że zrzekam się wszelkich praw do jej majątku i nie chcę nic. Mają sami sobie podzielić a o mnie zapomnieć.
- No stary, jestem z ciebie dumny. W końcu masz wolność o jakiej marzyłeś... ale o tym później, jeżeli można...
- Jasne, mów co się dzieje....
- Laura się dzieje... Łazik się zawiesił i ta wariatka poleciała go odblokować i gdy tylko wlazła przez dziurę bomba wybuchła. Zdążyła jedynie odskoczyć ale i tak oberwała. Od dwóch godzin szukam lekarza... żaden kurwa nie przyjedzie, bo trzeba sprawę na policję zgłosić....
- Gdzie masz tą rudą furię? - Zaśmiał się Thor
- Na kanapie....
- Stary, pamiętaj, złego diabli nie biorą a poza tym, za duża konkurencja w piekle by była, więc bądź spokojny. Idę ją obejrzeć. Będę wołać jakby co... - Roześmiany Thor szedł do salonu a Dylanowi w końcu odpuściło napięcie, które trzymało go od samego rana. Usiadł na krześle przy wyspie i odetchnął głęboko. Luck przyszedł do niego i rozlał po drinku na ukojenie nerwów. Po około dwudziestu minutach Thor zjawił się w kuchni.
- Małe wstrząśnienie mózgu i kilka obić. Te rany na nogach zagoją się szybko, jedna na ręce potrzebuje szycia, tym za chwilkę się zajmę. Jednak bardziej niepokoi mnie rana na plecach...
- Na plecach? Tam nie ma rany! - Dylan zerwał się na nogi.
- Jest, stary, odłamek utkwił dość głęboko i dlatego muszę pogrzebać troszeczkę w Laury plecach. Nie jest to może najlepszy pomysł ale sprzątajcie kuchnię na błysk. Macie z piętnaście minut, inaczej wda się zakażenie. Rana już jest cała zaogniona i nie chciałbym, by jakieś komplikacje się wdały, zwłaszcza teraz. Gratuluję. Masz jaja, stary....
- Co jest ci potrzebne, mów. Będzie wszystko gotowe w mniej niż kwadrans... - Dylan zbladł na twarzy. Wiedział, że dziewczyna oberwała, ale gdyby nie fakt ze nie mógł znaleźć lekarza, już dawno byłoby po wszystkim i nie byłoby mowy o żadnym ryzyku. Wściekał się na siebie. Miał chronić tę dziewczynę a już na samym początku ich wspólnej drogi nawalił.
- Słuchaj, Hej!!! - Thor podszedł do Dylana i spoliczkował go dość mocno - Ogarnij się stary. Nie twoja wina, że ta mała pcha się na linię ognia. Tak jak ty tak i ona dba o twoją dupę. Nie czas na sentymenty i wyrzuty w tej chwili. Będzie na to czas później. Teraz zabieraj się do roboty. Tu macie rozpiskę czego mi trzeba a ja idę przygotować te wariatkę.
Przyjaciel zniknął za zakrętem w stronę salonu a Luck z Dylanem ogarnęli blat wyspy, nakryli go prześcieradłem i przynieśli z sejfu narzędzia chirurgiczne. Z racji wykonywanego zawodu, Dylan miał wszystko przy sobie. Nigdy nie było wiadomo, kogo trafi kula a szpitale miejskie odpadały, podobnie jak kliniki prywatne. Teraz wszystko było w rękach Thora, który właśnie wszedł do kuchni prowadząc Laurę pod ramię.
CZYTASZ
Miłość w chmurach
RomanceDwudziesto siedmiolatka, rekin biznesu, bezkompromisowa, ostra, nie lubiąca kompromisów jak również wazeliniarstwa. Trzydziestoczteroletni, od zawsze w biznesie, nieokiełznany, zdobywający czego chce i zawsze gdy chce. Czy znajdą wspólny język gdy i...