Nie namyślając się ani sekundy, Dylan w przeciągu chwili pozbawił ojca pięciu paznokci w lewej ręce. Jego twarz była kamienną maską, mięśnie napięte jak struny w gitarze, gotowe by pęknąć przy najmniejszym drgnięciu.
- Bękarcie, dałem ci dom, dałem ci pełną miskę, spełniłem wszelkie zachcianki... - Nie dokończył, przeszyty intensywnym bólem, który zalał jego mózg po wyrwaniu paznokci. Dylan nie zareagował, stał i patrzał, jak jego ojciec stara się uspokoić oddech, pomimo wielkiego zapewne bólu. Laura podeszła do Donovana, który, leżąc na ziemi, odzyskiwał przytomność.
- Słuch czy wzrok? - Spytała, jakby wybierała smak lodów w kawiarni, kierując zapytanie w stronę Richarda.
- Czego chcecie? Nic nie zrobiłem! - Zaczął drzeć się Donovan, spojrzał na teścia - Tato, podpisz, co trzeba. Oni nas pozabijają!
- No, tatku, podpisz. Synalek ma rację. Zabijemy was, ale inaczej niż on sobie to wyobraża. Podpisz albo twój pupilek straci wzrok. - Laura wyprostowała plecy i czekała na reakcję głównego zainteresowanego. ten nabrał powietrza w płuca.
- Przygarnąłem cię, matka zawsze mówiła, że od dziwki jesteś, gówno z ciebie będzie. Nie wierzyłem, do dziś nie wierzyłem. Taka jest twoja wdzięczność? - Uśmiechnął się szeroko na widok twarzy Dylana. Ten, jakby uderzony tirem, stał i wpatrywał się w ojca.
- Co? O czym, do kurwy nędzy, pieprzysz?
- Nie mów, że nie wiedziałeś. Adoptowaliśmy cie jak miałeś kilka lat. Teraz żałuję każdego momentu, który z tobą spędziłem, każdej chwili, jaką ci podarowałem. Byleś gównem, jesteś gównem i gównem zostaniesz... - Śmiał się jak w amoku Richard. Laura i chłopaki stali przerażeni tym, co widzieli na twarzy Dylana. Nienawiść, pogarda, wściekłość to niedopowiedzenia. Dylan wyglądał, jakby sam szatan wszedł w niego i wykrzywił jego twarz w potworny sposób. Chwilkę później, roześmiał się jak szaleniec i klasnął w ręce.
- Kamień z serca. A już się bałem, że twoje żałosne geny przeszły i na mnie, trując kolejne pokolenia. Lepiej być synem dziwki niż takiego czegoś jak ty. Teraz łaskawie podpisz dokumenty, nim moja dziewczyn przebije nieodwracalnie gałki oczne twojego synusia.
Richard odwrócił wzrok od Dylana w stronę Donovana, który leżał na podłodze, pobladły ze strachu. Przy nim klęczała Laura. Córka Richarda była trzymana przez Lucka i wrzeszczała, błagała, wierzgała nogami, prosząc o łaskę dla męża. Laura odwróciła się w jej stronę i powiedziała.
- Ależ, kotku, wyświadczam ci przysługę, odczytaj to jako dar, łaskę ode mnie. Będziesz mogła pieprzyć się z ogrodnikiem tuż pod jego nosem, a on i tak niczego nie zobaczy. Może usłyszy, jednak to przed nami. Zależy, jak mocno tatuś go kocha! - I w tym momencie wbiła igłę w lewe oko Donovana. To nie był krzyk, to nie był wrzask. Tak ryczało ranione śmiertelnie zwierzę, które padło ofiarą drapieżnika.
- Dość, podpiszę. Dajcie już mu spokój! - Richard poderwał się z miejsca i podszedł do biurka. Dokończył podpisywanie dokumentów i wręczył komplet Dylanowi. Laura podniosła się z kolan, spojrzała na starego mężczyznę, który z krwawiącą dłonią podszedł do zięcia i pomagał mu usiąść pod ścianą. " Może i lepiej, że to nie jest jego rodzina?" zastanawiała się przez chwilkę. Spojrzała na swojego mężczyznę i widziała ból, jaki malował się w jego oczach. Cierpiał. Został ograbiony z tak fundamentalnej wartości jaką jest rodzina. Może i nie byli idealni, wykorzystali go w każdy możliwy sposób, jednak byli. Teraz Dylan został z tego okradziony, obdarty z własnej tożsamości. Ból, wstrząs, niedowierzanie, wszystko połączone odbijało się w jego oczach. Jednak mężczyźni, siedzący pod ścianą, biadolący z bólu jaki im własnie zadano, nie zauważyli, jak mocno zranili ich napastnika.
- Ten dom pozostanie do waszego użytkowania. Nie możecie go sprzedać, nie możecie go wynająć, ja jestem właścicielem, jednak znajcie serce pana. Możecie tu mieszkać i zabijać się nawzajem, gnić we własnym żalu i wspólnych oskarżeniach. Możecie mnie przeklinać, zaklinać i wyklinać. Wszystko. Puki co, macie gdzie mieszkać. Jeden fałszywy krok a waszym nowym, wymarzonym, luksusowym domem zostanie karton przy centralnym. A teraz dobrej nocy państwu życzę. - Odwrócił się i wyszedł. W ślad za nim ruszyła Laura. Luck i Thor zajęli się gośćmi w gabinecie. Wstrzyknęli im silny lek nasenny, gwarantujący spokojny powrót do domu. Dylan z Laurą dotarli do samochodu, w którym zostały zamknięte ich matki. Otworzyli drzwi i pozwolili kobietom wyjść.
- Jeden numer a skończycie jak Shira, Donovan i Richard.
- Synu! - Zaczęła lamentować matka Dylana.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. Właśnie uzyskałem odpowiedź na wszystkie trapiące mnie od lat pytania. Coś mi się wydaje, że u samego papieża dziękować będę za tak dobrą wiadomość.
- Co ty opowiadasz?
- Jak twoja rodzina się ocknie, będzie potrzebować pomocy lekarskiej. Niestety, z przykrością muszę cię poinformować, że wasze ubezpieczenie zdrowotne, jak i wszelkie inne fundusze kliniczne w chwili obecnej nie istnieją, więc weź się w garść i ich opatrz, chyba że stać cię na pogrzeb, w co wątpię. A ty - Spojrzał na matkę Laury, która napięła plecy i uniosła bojowo podbródek - Pomóż kochankowi i jego żonie, bo sądząc po doświadczeniach z trzydziestu lat, nie ma pojęcia jak nakleja się plasterki. Dodatkowo, jeżeli zbliżysz się do mojej żony na krok, czeka cię to samo, co leży w gabinecie.
- Żony? - Zdziwione kobiety krzyknęły jednocześnie.
- Żony, dobrze słyszałyście.
- Jak mogłaś wyjść z takiego potwora? - Matka Laury z wyrzutem zwróciła się do niej.
- Szybko. - Złapała Dylana za rękę i pocałowała w policzek - Odpierdolcie się od nas, w przeciwnym razie czeka was spotkanie z moimi małymi obcęgami, igiełkami, paskami i kabelkami. Jeżeli wam życie miłe, nie będziecie kombinować. Pamiętajcie, mamy wszędzie ludzi i nie boimy się niczego.
Kobiety już chciały coś powiedzieć, nie otrzymały jednak na to szansy. Laura z Dylanem odeszli trzymając się za ręce. Wsiedli do samochodu, Laura za kierownicą, Dylan jako pasażer. Czekali aż chłopacy wyjdą z domu i gdy zobaczyli ich na horyzoncie, Laura odpaliła silnik. Luck i Thor szybkim krokiem dotarli do swojego samochodu. Odpalili silnik i oba auta wyjechały z posiadłości Richarda Sparks. Dylan milcząco przyglądał się mijanym krajobrazom za oknem. Starał się wszystko po kolei poukładać sobie w głowie, gdy nagle poczuł delikatne dotknięcie na udzie. Spojrzał w dół. Laura prowadziła jedną ręką, drugą przyłożyła na jego nogę w niemym wsparciu. Położył swoją dłoń na jej, dalej bez słowa. Po chwili podniósł jej dłoń i splótł palce z jej palcami.
- Dalej chcesz ze mną być? - Zapytał, jakby stracił całą pewność siebie.
- A czy coś się zmieniło od ostatniego czasu gdy o to pytałeś?
- Widziałaś i słyszałaś wszystko. Jak myślisz, zmieniło się coś czy nie? - Sarkazm aż kapał z wypowiedzianych słów.
- Kochanie, widziałam gorsze rzeczy, robiłam bardziej okrutne. Co do aktualnej informacji o adopcji, myślę, że lepiej dla ciebie, że nie masz rodziny. Masz czystą kartę, którą możesz zapisać, jak ci się podoba. Nie masz nic wspólnego z pazernością i pozerstwem tych tam, więc myślę, że nie. Nic się nie zmieniło, oprócz jednego... - Zawiesiła głos by przykuć jego uwagę.
- Mianowicie? - Wyczuła zainteresowanie.
- Mianowicie tego, że jeszcze bardziej cię kocham. Może to nie jest normalne, jednak, gdy widziałam, jak walczysz o swoją przyszłość, czułam spokój i dumę. Wiem, że zawsze mnie obronisz, że zawsze staniesz na wysokości zadania. Jestem z ciebie dumna.
Dylan nie powiedział nic, ujął jej dłoń i pocałował delikatnie, tuląc następnie do policzka. Po policzku kulała się łza. Jedna, samotna łza, za straconym czasem, straconą rodziną, straconym dzieciństwem. Laura widziała, jak ociera ją drugą dłonią i postanowiła, że nie spocznie dopóki, dopóty nie pomoże mu znaleźć własnych korzeni.
CZYTASZ
Miłość w chmurach
RomanceDwudziesto siedmiolatka, rekin biznesu, bezkompromisowa, ostra, nie lubiąca kompromisów jak również wazeliniarstwa. Trzydziestoczteroletni, od zawsze w biznesie, nieokiełznany, zdobywający czego chce i zawsze gdy chce. Czy znajdą wspólny język gdy i...