**Gwiazdkowy special 2**

3.1K 217 18
                                    


Patryk. 


Dawno nie czułem takiej przyjemnej apatii. Siedziałem przy kominku w ładnym, czarnym swetrze od żony i popijałem gorącą czekoladę. Te święta zaliczały się do niezwykle udanych. 

- Rany, obżarłem się jak dzika świnia stojąca na na rogu, przed ubojnią żywca  - mruknął Emil siadając obok mnie w fotelu. Bez krępacji odpiął spodnie uwalniając na zewnątrz spory tego dnia kałdun. 

- Moja żona znakomicie gotuje - przypomniałem mu. 

- Nie przeraża cię to drugie dziecko stary? 

- Wiesz, że nie? Sam się dziwię. 

- Chciałem ci powiedzieć... Ja z Izą, to chyba już tak na poważnie. Zaczyna mi na niej zależeć. 

- W końcu?  - posłałem mu krzywy uśmiech. 

- Patrzę tak na was trzech, wydajecie się być szczęśliwi. Może czas i na mnie.  Hmm? - przerwał na chwilę - Ktoś idzie ulicą. O tej godzinie w wigilię? 

Sam się wsłuchałem. Delikatne kroki, ktoś lekki, powolne więc nie najmłodszy. Chyba kobieta. Wyjrzałem przez okno. Padał śnieg. Komu by się chciało? Poderwałem się z miejsca i otworzyłem drzwi frontowe. Tajemnicza osoba zmierzała w naszą stronę. Po chwili na drodze zamajaczyła mi drobna postać w szarym płaszczu. Dopiero wtedy poznałem. Psia mać, akurat dzisiaj? Poczekałem cierpliwie aż dojdzie do furtki. Założyłem ręce na piersi. 

- Czego tutaj chcesz? 

- Przyszłam dać prezent Michasiowi. - wydukała mama pokazując co trzyma w dłoniach. 

- Moje dziecko dostało już prezenty, nie potrzebuje kolejnego. Tym bardziej od ciebie. 

- Ach... Dobrze. Rozumiem. - przycisnęła mocniej małą torebeczkę do piersi i odwróciła się. 

- Poczekaj... - wyrwało mi się - Wejdź. Na chwilę. 

Mama otworzyła szeroko oczy a na jej twarzy zamajaczył nieśmiały uśmiech. Zaprosiłem ją do środka. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nas. Poprosiłem by usiadła, wziąłem Michała na ręce i przyniosłem go. 

- Babcia ma dla ciebie prezent - powiedziałem i cmoknąłem go w główkę. 

Gdy posadziłem go na kolanach mojej matki od razu podszedłem do szafki, by wyjąć jeszcze jeden talerz. 

- Możemy porozmawiać? - podeszła do mnie Amelka. 

Kiwnąłem głową i weszliśmy do naszej sypialni. Usiadłem na łóżku czekając cierpliwie na pogadankę, ale Amelia uśmiechnęła się do mnie szeroko. 

- Ciesze się, że jej nie wyrzuciłeś. Święta to czas wybaczania. Zachowałeś się naprawdę wspaniale. 

- Myślisz? Zrobiło mi się jej tak jakoś szkoda. - wzruszyłem ramionami - Chociaż jej nigdy nie było...

- Kochanie - Amelia uklęknęła przede mną i położyła dłonie na moich kolanach - Nie myśl o tym, nie dzisiaj. 

- Wiem Aniele. 

Amelka poderwała się i poczochrała mnie po włosach jak dzieciaka. Wróciliśmy do reszty. Zdziwiłem się, bo wszyscy siedzieli wokół Korneliusza. Nawet Paulin i Emil wpatrywali się w niego z ciekawością. 

- Tak więc było to dosyć dawno temu. Byłem wtedy człowiekiem a zima dawała niemiłosiernie w koś mnie i mojemu młodszemu bratu Dawidowi. Mieszkaliśmy razem  w dużym, ale zimnym mieszkaniu z babcią w samym sercu Warszawy. Był to rok 1939, miałem zaledwie szesnaście lat. Nasi rodzice zaginęli  dwa tygodnie przed wigilią. Wyszli z domu i ślad po prostu po nich zaginął. Ach, żałuje teraz że już wtedy nie byłem wampirem. O ileż więcej miałbym możliwości? 

Pamiętam tę wigilię do dziś. W domu panowała przygnębiająca atmosfera, jednak gdzieś głęboko w sercu wierzyłem, że najpóźniej wiosną Anglia i Francja ruszą nam z pomocą. Cholerne dupki... Wybaczcie mi proszę, ale poniosły mnie emocję.  Bądź co bądź wigilię tego roku obchodziliśmy dwudziestego-trzeciego grudnia bo tak jak w tym roku święta zaczynały się w niedzielę. Z tego co wiem większość ludzi wtedy uznało sobotę za dzień lepszy na, ,,świętowanie''. Na stole nie mieliśmy zbyt wiele. Babcia uśmiechała się do nas, śpiewała nam, potem razem modliliśmy się przy małej choince, którą zdobył dla nas syn sąsiadki. Natrudził się by przewieźć ją przez miasto nie rzucając na ziemie żadnych podejrzeń. Niemcy patrzyli nas co prawda z lekkim przyprażeniem oka, jeśli chodzi o dni świąteczne rzecz jasna. Jednak z nimi nic nigdy nie było wiadomo. 

Pięć lat później dostałem niesamowitą szansę wyjazdu do Ameryki! Okazało się, że mam tam jakąś rodzinę, która próbowała nas zabrać do siebie przez całą wojnę. To było zupełnie inne życie. Wchodziłem dopiero w dorosłość , chciałem podbić świat. Jednak w tamtych czasach ludziom takim jak ja nie było łatwo. Nie kryłem się z tym, że wolę ptysiów.  - zaśmiał się cicho - Więc nie mogłem znaleźć pracy. Uważali nas za zboczeńców. Wręcz polowano na nas. Nawet brat się ode mnie odwrócił. W 1951 roku dokładnie dwudziestego-czwartego grudnia siedziałem zrezygnowany na ulicy. Byłem głodny, zziębnięty. Podszedł do mnie przystojny, dobrze ubrany mężczyzna. Spytał czy chcę coś zjeść, byłem tak otępiały że odpowiedziałem mu po polsku. Okazało się, że on również jest Polakiem. Tak poznałem Huberta. Zabrał mnie do hotelu. Zatrzymał się na chwilę w Nowym Jorku, zamierzał zwiedzić Amerykę Południową. Był pełny optymizmu, taki żywy, ciekawy świata. Zakochałem się, jednak nie zamierzałem się z tym afiszować. Nakarmił mnie i ubrał. Kiedy opowiedziałem mu swoją historię, spytał czy pragnę innego, lepszego życia. Podał mi wtedy kieliszek bardzo ciemnego wina. Smakowało niezwykle paskudnie. Pochylił się nagle nade mną, jakby chciał mnie pocałować. Do tej pory pamiętam jak waliło moje serce, kiedy przyłożył swoje wargi do mojej szyi. Zasnąłem. Obudziłem się już taki. Szybki i zwinny. Ha! To były prawdziwe święta. Biegaliśmy razem po dachach bloków wpatrując się razem w nocne życie miasta. Te wszystkie światełka, zapachy, kolędy śpiewane w każdym mieszkaniu. 

Zwiedziliśmy razem całą puszczę nad rzeką Amazonka. Potem jednak Hubert wrócił do kraju. Kiedy spotkaliśmy się następnym razem, nie poznałem go. Nie chciał ze mną rozmawiać. Chyba go męczyłem. Sam nie wiem. Czy to, że zamknął mnie na tankowcu do Ameryki oznacza, że tak? Dlatego gdy wróciłem chciałem cię zabić. 

Korneliusz spojrzał na mnie smutno. Z uśmiechem na ustach pokręciłem tylko głową. 

- Teraz masz nas. Zapomnij o tym dupku. - Zapewniła go Ania - Bywasz irytujący, ale nie da się ciebie nie lubić. 

- Naprawdę? Lubicie mnie? 

- No jasne, Korni - Natalia klepnęła go lekko w ramię. 

Wampirowi zadrgały lustra, potem wybuchnął niepohamowanym płaczem. Gdy w końcu udało nam się go uspokoić.

- Macie rację, jesteście teraz dla mnie jak rodzina. Wybaczcie proszę, że wchodzę tak do waszego domu. Lubie na was patrzeć jesteście tacy szczęśliwi. 

- Nie ma sprawy, ale może powiesz mi w końcu którędy ty to robisz? - podszedłem do niego. 

- To moja słodka tajemnica ptysiu. - zachichotał.

- Musisz mnie tak nazywać? - jęknąłem. 

- On ma rację. Korni nie mów tak na niego! - wypaliła nagle Ania. 

- Dziękuje, że ktoś w ko....

- Od dziś nazywamy go POGROMCA TARASÓW. 

- Ptyś nie brzmi tak źle - mruknąłem. 



Nasza wigilia zakończyła się dopiero koło pierwszej w nocy. Michaś ,, padł '' już o dwudziestej-pierwszej. Wtedy moja mama chciała już iść, ale poprosiłem by została do końca. Ba! Porozmawiałem nawet z nią. Po tym wszystkim padłem do łóżka z satysfakcją. Jakby troszkę lżejszy. Amelka legła obok mnie. Była zmęczona. Nic dziwnego. Odwaliła kawał dobrej roboty. 

- Dziękuje ci, Aniele. 

- Hmm...

- Kocham cię. 

- Hmm.. 

- To oznacza, że ty mnie też? 

- Hmm...

Zaśmiałem się cicho i przytuliłem ją. Pachniała tak piękne jak zwykle. 

Należysz do mnie 2.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz