Rozdział 1

425 22 25
                                    

    Słońce wstawało powoli, zapowiadając nadejście nowego, lecz niekoniecznie dobrego dnia. Do moich uszów dobiegł znienawidzony przeze mnie dźwięk budzika. To przeklęte urządzenie budziło mnie jak i każdego człowieka codziennie parę godzin przed pracą lub szkołą.

    Wyciągnęłam rękę spod ciepłej kołdry i wyłączyłam to przeklęte ustrojstwo. Czasami miałam ochotę rzucić nim o ścianę, ale szybko się opamiętywałam i odstawiałam je na swoje miejsce.

    Była sobota, a ja musiałam wstać, zamiast spać do południa jak zazwyczaj w weeknedy. Przed oczami widziałam dzień pełen pracy, do której mi nie chciało mi się iść. 

    Czy mi się chciało czy nie, musiałam wstać i iść z wypiętą piersią do niej. Czasami żałowałam, że cała moja rodzina nie żyje. Może miałabym wtedy od kogoś jakąś pomoc i w końcu zorganizowałbym trochę czasu dla siebie...

    Wygramoliłam się spod kołdry i przetarłam zmęczone oczy. W duszy dziękowałam, że moją wczorajszą, wieczorną zmianę wziął za mnie Adrian, mój kolega z pracy. Gdyby nie on nie dałabym razy i padłabym ze zmęczenia, a wtedy szpital, zaległości, mniej pieniędzy na utrzymanie, nie chciałam tego, wystarczająco razy wylądowałam w tym roku w szpitalu. Jednak dzisiaj cały dzień i jeszcze pół nocy musiałam przesiedzieć w pracy, jakby mi było za mało. Wiedziałam jednak, że dam sobie rady. Przeżyłam tak wiele, że taka jedna, prosta rzecz nie da rady mnie pokonać.

     Wstałam z łóżka i pomaszerowałam prosto do mojej malutkiej łazienki. Minęłam wiszący na ścianie zegar. Wskazywał już prawie kwadrans po szóstej. Gdy wybijała siódma sąsiedzi piętro wyżej zaczynali się kłócić, a gdy ósma sąsiad z dołu zaczynał grać na swojej perkusji. Miałam wrażenie, że wszystko miało swój ustalony harmonogram. Przez niego człowiek wpadał monotonię, a nawet w depresję.

    Ociągając się wzięłam prysznic, idealny na rozpoczęcie kolejnego, nudnego dnia. Po wyjściu z niego musiałam wysuszyć włosy i je ułożyć. Jak zwykle burza moich ciemno brązowych włosów była przeciwko mnie. W końcu udało mi się je jakoś poskromić. Ubrałam się w moją ulubioną czerwoną koszulę, którą dostałam przed paroma latami od mojej babci, była jedyną osobą w mojej rodzinie, którą kochałam.

    Wychodząc z łazienki poszłam prosto do kuchni. Zaparzyłam swoją ulubioną kawę i odgrzałam w mikrofalówce wczorajszy obiad. Nie smakował najlepiej i było go za mało bym mogła się najeść, ale musiał mi starczyć do przerwy pomiędzy zmianami, dopiero wtedy mogłam odpocząć i wrzucić coś na ząb.

    W końcu i wybiła siódma, a wraz z nią odgłosy kłótni. Jak zwykle Pan Smith przyszedł pijany do domu i żona robiła mu awanturę, był alkoholikiem, ale nie widziałam jak popadł w ten nałóg. Mimo tego zawsze podziwiałam go pod jednym względem. Sąsiad przychodził punktualnie do domu w każdą sobotę od dwóch lat, facet musiał mieć zegarek w głowie i też niezniszczalną wątrobę.

    Dojadłam ostatnie resztki mojego śniadania i spojrzałam na zegar, musiałam już wychodzić. Założyłam buty, zarzuciłam na siebie płaszcz i zabrałam torbę. Na nieszczęście znowu musiałam szukać moich kluczy. 

    Zastanawiałam się jak to jest, że jak położę je w przedpokoju, nie ruszam ich i znajduje je chociażby za kanapą. A dzisiaj znalazłam je w lodówce. Co one tam robiły tego ja nie wiedziałam. Na całe szczęście w idealnej chwili udało mi się wyjść z domu by zdążyć na autobus.

    Wiał chłodny wiatr, który pobudzał mnie do trzeźwego myślenia. Słońce delikatnie ogrzewało moją twarz. Po prostu klasyczna wiosenna pogoda. W pewnej chwili przypomniałam sobie o urodzinach mojej przyjaciółki Monici. Miała je dokładnie za tydzień, a ja nie miałam bladego pojęcia co jej dać. Na biżuterię mnie nie stać, więc zostają jakieś kosmetyki i ubrania. Ach... koszmarne jest życie studenta.

You are my pet, darlingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz